Koalicja 15 października musi wyciągnąć ze zwycięstwa Trumpa właściwą lekcję i odrobić ją – jeśli chce przeżyć. A z nią – my wszyscy, ludzie, którzy marzą o życiu w demokratycznym kraju.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Można się zgadzać lub nie z opiniami, że to nie Trump wygrał – ale przegrali z kretesem Demokraci, którzy wiedząc, że Biden nie wytrzyma drugiej kadencji, nie wybrali i nie przygotowali wcześniej odpowiedniego kandydata na prezydenta.
Można też być przekonanym o geniuszu Trumpa w odczytywaniu potrzeb społecznych – i coś w tym jest. Jedno jednak nie ulega wątpliwości: Trump wygrał zwycięstwem wielkim i szokującym.
Jego dzisiejsza wygrana bowiem nie przypomina tej z 2016 roku, kiedy został prezydentem, mimo że zdobył prawie 3 miliony głosów Amerykanów mniej niż Clinton. Tym razem Republikanie mają większość w obu izbach Kongresu, a Trump wygrał nie tylko liczbą głosów elektorskich, ale i tych oddanych przez obywateli. Niewątpliwie ma rację amerykanista Marcin Wojciechowski z "Liberte!" mówiąc, że Trump uosabia dziś bijące serce Ameryki.
Czytaj także:
Można, co robi wielu, wyzywać Trumpa i obrażać jego zwolenników. To wszystko jednak nie ma dziś znaczenia. Liczy się tylko to, żeby zrozumieć sytuację, w której dziś się znaleźliśmy – my jako Polska, sojusznik Ameryki, członek NATO i cały świat.
Z perspektywy krajowej – nie mam wątpliwości, że Koalicja 15 października musi wyciągnąć ze zwycięstwa Trumpa właściwą lekcję i odrobić ją – jeśli chce przeżyć. A z nią – my wszyscy, ludzie, którzy marzą o życiu w demokratycznym kraju.
Zdaniem nie tylko ekspertów, ale i mieszkańców USA – tych spoza wielkich miast – Trump wygrał, bo bardziej niż Kamala Harris przemówił do ludzkich emocji. Demokraci popełnili śmiertelny błąd wyższej klasy średniej: przeintelektualizowali.
Mówili – oczywiście słusznie i pięknie – o wyższych wartościach. Podkreślali w kampanii wartość wolności, praw człowieka, praw kobiet, praw obywatelskich i wysyłali przekazy na dziesiątki miliardów dolarów Ukrainę, nie tłumacząc tego ludziom, jak należy.
Tymczasem Amerykanie – nękani katastrofami naturalnymi, inflacją, rosnącymi cenami, plagą narkotyków, strachem przed imigrantami – patrzyli na to wszystko i myśleli: a co z nami? Dlaczego przekazy na kilkadziesiąt miliardów dolarów idą do Ukrainy, a nie do nas? Dlaczego nasz własny rząd nas opuścił i nie rozwiązuje naszych problemów? A tymczasem zajmuje się jakimiś ludźmi, ich wojnami, gdzieś w Europie Wschodniej?
Trump rozpoznał te emocje ludzi, zrozumiał, że zgodnie z piramidą potrzeb Maslowa, człowiek ma potrzebę zajmowania się sprawami wyższego rzędu, takimi jak prawa człowieka i wolności obywatelskie czy aborcja dopiero wtedy, gdy są zaspokojone jego potrzeby podstawowe: takie jak potrzeba bezpieczeństwa.
Krótko mówiąc: jeśli nie mam co do garnka włożyć, boję się, że nie starczy mi do pierwszego i nie czuję się stabilnie i bezpiecznie, mam w nosie wszystko inne.
A jeśli jeszcze w tym samym czasie widzę, że moje pieniądze idą na "cudzą" wojnę, której związku z moim codziennym życiem nie dostrzegam, bo nikt mi go nie wytłumaczył – to jest gotowy przepis na katastrofę, czyli głos oddany na populistę. Tę lekcję muszą koniecznie odrobić polscy demokratyczni politycy – bo przez ten sam błąd i oni w przeszłości przegrywali z brunatnymi liderami.
Czytaj także:
Sami musimy zadbać o bezpieczeństwo
Co zgotuje Ameryce i światu Trump, tego nie wie nikt: ani jego przeciwnicy, ani zwolennicy. Krytykowana przez wielu nieprzewidywalność nowego prezydenta jest bowiem jego największym atutem.
Po Trumpie nikt się niczego nie spodziewa, a równocześnie wszyscy spodziewają się po nim wszystkiego. Dlatego na koniec dnia zawsze wolno mu więcej. Nie ma on tzw. "dobrej reputacji". Ta jak pisał już Sun Tzu, bywa dla "generała" największym obciążeniem, bo z czasem człowiek tak się do niej przywiązuje, że staje się jej niewolnikiem i nie stać go już na zuchwałe zachowania, z obawy, że się skompromituje.
Trump kompromitacji się nie boi, przeciwnie – wykorzystuje ją do zdobywania popularności. Wygrana Trump oczywiście, o czym dziś wszyscy mówią, unaoczniła Europie to, o czym Donald Tusk mówił już jakiś czas temu: skończyła się dla Europy epoka outsourcingu własnej obronności.
Teraz już wiadomo, jeśli chcemy być bezpieczni, musimy sami o to zadbać. Zwłaszcza dotyczy to Polski, która wraz z resztą krajów bałtyckich będzie – zdaniem ekspertów – następnym celem Putina, jeśli Rosja wygra z Ukrainą.
Po zwycięstwie Trumpa ta koszmarna możliwość stała się nagle bardzo realna. Nie ma dziś miejsca na nieskuteczność polskiej demokratycznej klasy politycznej.