– Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a on nie był na to gotowy – powiedział w wywiadzie Krzysztof Klemański, przyrodni brat Tomasza Komendy. Mężczyzna opowiedział, jak wyglądały ich relacje w ostatnich latach i niedługo przed śmiercią niesłusznie skazanego mężczyzny. – Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem w ogóle – powiedział.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Niesłusznie skazany za zabójstwo na 18 lat więzienia Tomasz Komenda zmarł w lutym w wieku 46 lat. Jego młodszy, przyrodni brat, w najnowszym wywiadzie powiedział, że nie pogodził się z jego śmiercią.
– Za szybko odszedł, nie tak powinno być. I jeszcze, że to się wydarzyło w takich okolicznościach. Częściej miałem z nim kontakt w więzieniu, niż jak wyszedł – powiedział Krzysztof Klemańskiw rozmowie z wrocławską "Gazetą Wyborczą".
Krzysztof Klemański o Tomaszu Komendzie: W końcu przestałem widywać brata
Mężczyzna wspominał, że od dzieciństwa byli ze sobą zżyci. – Jak już dorośliśmy i zaczęło się imprezowanie, wyciągałem jego i Maćka, naszego najstarszego brata, z baletów – mówił.
Krzysztof Klemański opowiedział też o pierwszych tygodniach po wyjściu Tomasza Komendy z więzienia. – Wtedy nie miał jeszcze pieniędzy, więc załatwiłem mu pracę u siebie w firmie. Jaki on był szczęśliwy, że mógł z taczką pojeździć, porzucać kamieniami, wyżyć się trochę, pobyć z ludźmi – wspominał.
Jak dodał, Tomasz Komenda "miał swoje załamania". – Że on jednak nie da rady, że tego wszystkiego nie uniesie. Opowiadał mi, co przeżył w więzieniu, razem ryczeliśmy jak bobry – dodał.
Czytaj także:
Potem ich kontakt zaczął stawać się coraz rzadszy. – Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem go widywać w ogóle. Spotkaliśmy się jeszcze na premierze filmu w grudniu 2020 roku, on się wtedy oświadczył. Poprosił mnie, żebym mu wniósł kwiaty i pierścionek, normalnie rozmawialiśmy, zresztą mógł poprosić każdego, a wybrał mnie. A potem znowu cisza – mówił Klemański.
Stwierdził też, że w ciągu trzech lat przed śmiercią brata widział go zaledwie raz. Jak powiedział, zobaczył go na ulicy, zatrzymał samochód i do niego podszedł.
– Zachowywał się, jakby nawet mnie nie rozpoznawał. Zapytałem, co takiego zrobiłem, że tak mnie traktuje, co zrobiła mama, tato. A on tylko, że nie będzie rozmawiał i poszedł. A później usłyszałem od naszego najstarszego brata, że go wtedy pobiłem. Jego żona jeszcze dodała, że jestem bezczelny, bo go oplułem. Tylko że to był środek dnia, ruchliwa ulica, wszędzie kamery, i co, ja biję Tomasza Komendę, a nikt tego nie widzi? Zresztą nie mógłbym go uderzyć. Po pierwsze wiedziałem już wtedy, że Tomek jest chory, a po drugie za bardzo mi na nim zależało. Powiedziałem mu wtedy prosto w oczy, że kocham go, mimo że zrobił ze mnie szmatę – powiedział.
I dodał: – Tomek stracił od groma lat swojego życia i bardzo chciał je nadrobić, tylko nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które my widzieliśmy. Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy, zresztą na narzeczeństwo czy dziecko też nie.
Mężczyzna ma też żal do starszego brata Macieja. W ostatnich latach życia Tomasz Komenda miał nie odbierać telefonu od bliskich. A kiedy dowiedzieli się, gdzie mieszka, pojechali na miejsce. – Ale Maciek nas nie wpuścił. (...) W końcu sam go prosiłem, żeby chociaż mamę wpuścił. Mnie nawet na pogrzebie nie wpuścił do kaplicy, gdzie była otwarta trumna z Tomkiem – stwierdził Klemański.