Historia jest porażająca, ale w Jerzmanicach-Zdroju są ostrożni w ocenach. To tu, w ośrodku wychowawczym, 60-letni wychowawca pobił 13-letniego wychowanka. Później chłopiec próbował popełnić samobójstwo. – Użycie przemocy jest karygodne, nic jej nie usprawiedliwia. Ale nie oszukujmy się, tam aniołki nie siedzą – słychać w okolicy. Jeden z wychowawców mówi nam, że ta sprawa w ogóle pokazuje większy problem. Gdy pytam o atmosferę w ośrodku, odpowiada: – Proszę nie pytać. Można sobie wyobrazić. Ten wychowawca pracował tu ponad 25 lat. To bardzo poważany i szanowany człowiek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jerzmanice-Zdrój to nieduża wieś na Dolnym Śląsku, niedaleko Złotoryi. Mieszka w niej ponad 600 osób. Wszyscy się tu znają. Sporo mieszkańców zarówno wsi, jak i okolicznych miejscowości pracuje w Okręgowym Ośrodku Wychowawczym dla chłopców. Ten w ostatnich dniach stał się znany na całą Polskę.
Do Jerzmanic przyjechała wiceministra sprawiedliwości. A sprawą pobicia 13-latka
i jego próbą samobójczą zajęła się prokuratura. Wiadomo już, że wychowawca ośrodka został aresztowany na dwa miesiące i usłyszał zarzuty znęcania się nad małoletnim. Według "Gazety Wrocławskiej", na nagraniach z monitoringu widać, jak "bił chłopca pięściami, kopał w głowę i ciągnął po podłodze"
13-latek trafił do szpitala i pierwsze komunikaty wskazywały, że walczy o życie. "Odnalezionego go, po pięciu minutach wezwano pogotowie. Chłopiec żyje, ale utrzymywany jest w śpiączce farmakologicznej" – informowały lokalne portale. Dziś słyszymy, że jego stan jest stabilny. Ale w sieci wrze. Komentarze internautów uginają się od ocen, że w ośrodku doszło do przemocy, rozgrywały się tam sceny jak z horroru.
Większość nie zostawia i na wychowawcy, i na placówce suchej nitki: "Dziecko oddaje się do ośrodka, aby wyszło na ludzi, a tu, zamiast pomóc go zrozumieć, to myślą, że przemocą nauczą", "Ładnych mamy wychowawców".
Ale są też takie reakcje: "Sprawę trzeba wyjaśnić, bo może wychowawca działał
w obronie własnej", "Praca z trudnymi nastolatkami jest ciężka. Taka młodzież też mocno prowokuje, a każdy ma granice wytrzymałości".
W Jerzmanicach-Zdrój, mam wrażenie, należą do tej drugiej grupy. Nie chcą oceniać. Nie chcą niczego przesądzać. A niektórzy są zaskoczeni, że chodzi właśnie o tego wychowawcę.
Podkreślmy – my też nie przesądzamy. Pytamy tylko, jak tu odbierają tę sprawę.
O wychowawcy ośrodka: "Jest człowiekiem niezwykle szanowanym i poważanym"
– To jest sprawa wielowymiarowa. To jest tragedia dwóch rodzin. Trzeba patrzeć na to ze wszystkich możliwych stron. To nie jest tak, że do tego zdarzenia doszło tak, jak jest to przedstawiane – że to zachowanie w sposób metodyczny doprowadziło tego chłopca do takiego stanu. Było to zdarzenie w dużej mierze niekontrolowane przez nikogo, a najbardziej przez tego, kto powinien nad tym zapanować – mówi nam jeden z wychowawców ośrodka.
Twierdzi, że w tej placówce nie zdarzały się próby samobójcze. A Jacek T., który usłyszał zarzuty, nigdy nie dopuszczał się podobnych czynów.
– Nigdy – podkreśla.
Zna go od lat. Jacek T. pracował tu od ponad 25 lat. I to dla wielu jest największy szok, że chodzi akurat o niego.
– Jest człowiekiem niezwykle szanowanym i poważanym. Doświadczonym, odpowiedzialnym, rzetelnym, sumiennym. Ja znam go z takiej strony. To człowiek, który do tej pory tylko odbierał nagrody. Za nic, nawet w najmniejszym stopniu, nigdy nie był karany, bo gdyby tak było, nigdy nie mógłby pracować w takiej placówce – mówi.
Jaki Jacek T. był dla nieletnich w ośrodku?
– Często dostawał listy od byłych wychowanków. Chyba najczęściej z nas wszystkich. Gdyby mogła pani je przeczytać, to przekonałaby się, jakim był wychowawcą – odpowiada jego kolega po fachu.
Nie chce jednak odnosić się do tej konkretnej sprawy. Niech dochodzenie wykaże, jak było.
– Nie wiem, może z biegiem lat odporność psychiczna i fizyczna się zmniejsza? Ja wiem, że to wszystko nie jest żadnym argumentem i żadnym usprawiedliwieniem do użycia przemocy. Użycie przemocy jest karygodne. Ale z własnego doświadczenia wiem, że może dochodzić do różnych sytuacji. Tu przebywają dzieci z jednej strony biedne, wykolejone. A z drugiej – gotowe do różnych, groźnych zachowań. Każdy z nas znalazł się w różnych sytuacjach. Ja również – mówi.
13-letni chłopiec, jak czytamy w "Pulsie Legnicy" był w ośrodku od kwietnia 2024 roku. Jego mama nie żyje, ojciec odbywa karę pozbawienia wolności.
5-metrowy mur i zasieki wokół ośrodka wychowawczego
Kiedyś, przez wiele, wiele lat w Jerzmanicach-Zdroju znajdował się półotwarty Zakład Poprawczy. Zdarzało się, że trafiali do niego wychowankowie, którzy mieli na koncie ciężkie przestępstwa, nawet zbrodnie.
Dwa lata temu zmieniono go jednak na Okręgowy Ośrodek Wychowawczy. Dziś, jak słyszymy, 80 proc. wychowanków to osoby, które trafiły tu z powodu "pogłębiającej się demoralizacji". Czyli np. z nierealizowania obowiązku szkolnego.
Ośrodek znajduje się przy głównej drodze, jest otoczony 5-metrowym murem, tylko od ulicy mur ma mieć dwa metry. – Są też zasieki, jak w więzieniu. Jak się przechodzi ulicą, a okna są otwarte, to lecą wyzwiska – tak ktoś obrazowo nam tłumaczy.
Placówka jest przygotowana dla 72 wychowanków. Obecnie zajętych jest ok. 70 proc. miejsc. Przebywają tu chłopcy od 13 do maksymalnie 19 roku życia.
– Wszyscy są zaskoczeni, że taki spokojny i szanowany człowiek zrobił coś takiego. Chyba coś w nim pękło. Tu trzeba zapytać o to, dlaczego ten człowiek nie wytrzymał. Ja nie wierzę, że posunął się do takiego czynu bez powodu. Nie możemy go teraz osądzać. Ja myślę, że jeśli nie byłoby przyczyny, nie doszłoby do tego. On wykonywał swoją pracę. I w tym momencie coś musiało się stać – słyszę taką opinię.
"Przemocy absolutnie nie można usprawiedliwiać"
Można wyczuć, że być może przez sąsiedztwo ośrodka tu, w okolicy Jerzmanic, patrzą na sprawę szerzej.
– Doszło do nieszczęścia, bardzo niedobrze się stało. Ale opinie są różne, bo dwie rodziny przechodzą tragedię. Wychowawca jest zatrzymany, nie wiadomo co z chłopcem. Kto ponosi za to winę? Nie wiadomo. Ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Coś musiało być na rzeczy, skoro doszło do czegoś takiego. Bo nie oszukujmy się, tam aniołki nie siedzą. Ja za żadne pieniądze nie chciałbym tam pracować – pada głos z lokalnej społeczności.
Albo inny:
– Wydarzyła się tragedia. Nie mnie to oceniać. Ale trzeba mieć świadomość, że tam jest trudniejsza młodzież i nikt przez przypadek tam nie trafia. Nie chcę usprawiedliwiać wychowawcy. Przemocy absolutnie nie można usprawiedliwiać i nikomu nie można na nią pozwolić. Ale uważam, że po prostu trzeba mieć to z tyłu głowy. Każdy kij ma dwa końce.
U jednego z przypadkowych rozmówców w gminie emocje jednak biorą górę. W innym kierunku.
– Pani też dzwoni po to, by bronić tych biednych i niewinnych dzieci?! Dlaczego was nie było, gdy parę lat temu jeden z wychowawców dostał od wychowanka kostką brukową w głowę?! Ledwo z tego wyszedł i do dziś jest na rencie. Był dla nich ojcem i matką, nieba by im uchylił, a tak mu się odwdzięczyli. Wtedy żadne media się tym nie interesowały! Czy ktoś z was się nad tym zastanawia? – rzuca w nerwach.
Nawet nie daje dojść do słowa.
– Mnie się ciśnienie podnosi, gdy słyszę, jak ktoś ich żałuje, a nad ofiarami się nie pochyla. Słyszę od tych, co tam pracują, że tym młodym wolno wszystko, oni są nietykalni. A każdy pracownik musi mieć oczy dookoła głowy – dorzuca jeszcze.
Wychowawca ośrodka: "Jesteśmy pozostawieni sami sobie"
Wychowawca z ośrodka mówi nam, że zdarzenie z kostką brukową miało miejsce w 2009 roku. Czy to był jedyny taki przypadek w ostatnich latach?
– Było ich więcej – odpowiada. Ale nic więcej nie powie. Od innych mieszkańców słyszymy, że przed laty, jeszcze w latach 90. zdarzyło się pobicie wychowawcy przez wychowanka, były też jakieś ucieczki. Poza tym od lat nic się tam nie działo.
Jednak przy okazji wyłania się inny problem, którego poza murami takich ośrodków nie widać.
– My jako pracownicy tego rodzaju placówek opiekuńczo-wychowawczych, izolacyjnych, zamkniętych, jesteśmy pozostawieni sami sobie pod względem psychologicznym, pod względem superwizji, odstresowania, odtraumatyzowania różnych sytuacji. Bo tu zawsze coś się dzieje. I to nie jest tak, że to są incydentalne przypadki, a my tu mamy sielankę, za którą dostajemy blisko 50 proc. dodatku za trudną pracę – mówi nam wychowawca.
Z jakimi zachowaniami się spotykają?
– Z najbardziej nieprzewidywalnymi. To prowokacje gestem, słowem. Oni mają świadomość swoich praw i naszych ograniczeń. Niejednokrotnie to wykorzystują. Przepisy stają się coraz bardziej liberalne. Procedury są bardzo sztywne. A pomysłowość naszych wychowanków jest coraz większa – odpowiada.
Wspomina np. o tym, że trafiają do nich osoby z innych ośrodków, gdzie poziom dyscypliny był dużo mniejszy: – Np. mieli telefony, niektórzy chwalą się, że mogli palić papierosy. A tu tego nie ma. Jest dostęp do internetu, są sale komputerowe, ale telefonów wychowankowie nie mają. Zanim się do tego dostosują, jest gra między nimi a nami.
O liderach tzw. drugiego życia, czyli nieformalnych zasad, którzy mogą negatywnie wpływać na słabszych psychicznie wychowanków: – Oni są zmuszani do zachowań niezgodnych z regulaminem. Wstecznie edukują tych, którzy mają szanse wyjść na prostą. I wtedy dzieją się różne historie.
Albo o osobach, które ukończyły 18 lat: – Decyzją sądu nadal u nas przebywają. Wydaje im się, że są dorośli i mogą korzystać z niektórych praw, które są niedostępne nieletnim. Trudno im zrozumieć, że ponieważ są w placówce dla nieletnich, to mimo ukończenia 18 lat, obowiązują ich przepisy dla nieletnich. To m.in. sytuacje, które wywołują konflikty.
"Część wychowanków mniej lub bardziej była świadkiem tego zdarzenia"
W mediach pojawiły się informacje, że w ośrodku już wcześniej miała być przemoc.
"Z tego, co mi wiadomo, tam od lat dzieją się takie rzeczy" – czytam w internetowych komentarzach.
Tak mieli też twierdzić niektórzy wychowankowie.
Nasz rozmówca mówi, że nie dziwi się, że tak mówią. Ale uważa, że jest im trudno rozróżnić sytuację zastosowania środka przymusu bezpośredniego od przemocy.
A w tego typu placówkach przepisy prawa przewidują użycie środków przymusu bezpośredniego np. w postaci siły fizycznej "w przypadku bezskuteczności środków oddziaływania psychologiczno-pedagogicznego".
Nie wiemy, jak było w tym przypadku. Ale rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Legnicy przedstawiła sprawę jednoznacznie. Cytujemy jej słowa za "Pulsem Legnicy".
"W czasie postępowania zabezpieczono monitoring, na podstawie którego ustalono, że powodem decyzji nastolatka było znęcanie się nad nim tego dnia przez wychowawcę" – stwierdziła Liliana Łukasiewicz.
Jacek T. nie przyznaje się do winy.
Jaka atmosfera jest teraz w ośrodku?
– Proszę nie pytać. Można sobie wyobrazić. Jest zła. Część wychowanków – mniej lub bardziej – była świadkiem tego zdarzenia. Widzieli reanimację i wszystkich czynności, które były wykonywane. I to trwa nadal. To rozbudza emocje i różne postawy – mówi wychowawca.
"60–letni Jacek T. – usłyszał zarzuty, z których wynika, że znęcał się fizycznie i psychicznie nad pozostającym od niego w stałym stosunku zależności oraz nieporadnym ze względu na wiek oraz stan psychiczny 13-letnim wychowankiem w ten sposób, że w czasie czterech odrębnych zdarzeń uderzył go otwartą ręką i pięścią oraz kopał po głowie i klatce piersiowej, szarpał za ubranie i ciągnął po podłodze, a nadto poniżył nakazując siedzieć na podłodze ogólnodostępnego korytarza, skutkiem czego pokrzywdzony targnął się na własne życie poprzez próbę powieszenia w pomieszczeniu z prysznicem".