Najnowszy "Newsweek" ujawnia kulisy walki z błędami lekarskimi.
Najnowszy "Newsweek" ujawnia kulisy walki z błędami lekarskimi. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Rodząca matka często czuje, że coś jest nie tak z dzieckiem. Niestety lekarze nie słuchają. Często stosują metody uznane na Zachodzie za mało skuteczne. W najnowszym "Newsweeku" kulisy wieloletniej walki sądowej między pacjentami a lekarzami, którzy popełnili błąd.

REKLAMA
Dziennikarze "Newsweeka" opisali kilka historii matek, których dzieci na skutek błędu lub niepatrzenia lekarza są na trwale sparaliżowane lub przykute do łóżka. Jedną z nich jest Anna. Tuż przed porodem podłączono ją do specjalistycznej aparatury, wcześniej z płodem nie było żadnych problemów. W aparaturze co jakiś czas włączał się alarm. Matka i bez tego ma aż nadto stresu. Wezwana pielęgniarka resetuje urządzenie tłumacząc, że czasem hałasują bez potrzeby. Czynność powtórzona kilkakrotnie. Efekt? Synek urodził się "wiotki". Po 13-minutowej reanimacji "serce na moment zabiło".
Takich przypadków jest więcej. Podczas sądowych batalii o błąd lekarski najczęściej przewijające się zarzuty to niedopatrzenie w czasie przyjmowania porodu oraz zakażenia szpitalne. Przedstawiciele stowarzyszenia Primum Non Nocere, wspierającego ofiary błędów lekarskich, tłumaczą, że nikt w Polsce nie sporządza dokładnych statystyk niedopatrzeń w placówkach leczniczych, tym bardziej wygranych przez pacjentów spraw sądowych. W ubiegłym roku polskie sądy rozpatrywały prawie tysiąc tego rodzaju spraw. Trzeba się jednak przygotować na niejednokrotnie wieloletnią batalię.
Oczywiście rzesza poszkodowanych nie ma zamiaru na wstępować na wojenną ścieżkę z lekarzami. Motywacje są różne – zakładają, że ze szpitalem wygrać się nie da, boją się kosztów sądowych, lub najzwyczajniej w świecie nie mają na to siły. W dodatku szpitale z różnym stopniem zaangażowania prowadzą dokumentację medyczną. Zdarzają się przypadki, że pisma dotyczące jednego zdarzenia mają trzy różne wersje (dwie po odpowiednim retuszu). W dodatku metody stosowane przez niektórych lekarzy i standardy porodówek pozostawiają wiele do życzenia, na co uwagę w rozmowie z "Newsweekiem" zwróciła Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku.
Joanna Pietrusiewicz
Fundacja Rodzić po Ludzku dla "Newsweek"

Część szpitali wciąż na przykład stosuje chwyt Kristellera [siłowe uciskanie brzucha kobiety rodzącej, by dziecko wypchnąć. Nie stosuje się jej na Zachodzie przyp. red.] Lekarze twierdzą, że nie stosują, jednak ilekroć dowiaduję się, że doszło gdzieś do uszkodzenia dziecka w czasie porodu, to na ogół przewija się tam chwyt Kristellera. Na świecie za szkodliwą procedurę uznaje się też nacinanie krocza, a u nas robi się to niemal rutynowo. Naprawdę nie ma powodów, by tak kaleczyć kobiety. To niesie ze sobą wiele powikłań. CZYTAJ WIĘCEJ

Cały tekst w najnowszym numerze "Newsweeka"
logo
Okładka najnowszego "Newsweeka" Fot. Newsweek