Prezes PiS znów to zrobił! Po raz kolejny wilk przywdziewa owczą skórę i lamentuje nad skonfliktowaną Polską. Kraków, królewskie miasto, jest świadkiem cudownej metamorfozy – oto Jarosław Kaczyński już się nie chce bić. – Pokój jest potrzebny do polskiego rozwoju – prawi bóg politycznej wojny, mistrz szczucia i podjudzania. – My tej wojny nie chcemy – dorzuca chyba dla żartu, bo któż deklarację tę mógłby wziąć na serio, pierwsi naiwni? Ponieważ historia jest nauczycielką życia, sięgnijmy od razu do dawnych dziejów.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jest rok 2010, trwa kampania przed przyspieszonymi – wskutek śmierci Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej – wyborami prezydenckimi. Kandydatem PiS jest wówczas sam brat zmarłego. Pod koniec maja, na wiecu w Zakopanem, Jarosław Kaczyński oznajmia, że nadszedł czas zawieszenia broni. Dalej niechaj przemówią archiwa, chcemy bowiem cytować wiernie:
"Musimy skończyć raz na zawsze z polsko-polską wojną. Ona nie przyniosła Polsce niczego dobrego, przyniosła bardzo wiele zła, bardzo wiele nieszczęścia. Polsce potrzebny jest wzajemny szacunek uczestników życia publicznego, rozmowa o polskich sprawach - w wielu miejscach potrzebny jest kompromis. (...) To wezwanie kieruję do wszystkich uczestników życia publicznego - zakończmy polsko-polską wojnę. Nie trzeba nam dzisiaj w Polsce żadnej wojny, potrzebna jest spokojna rozmowa o Polsce (...), w której nie traktuje się politycznego konkurenta jako wroga, tylko jako partnera, którego chce się pokonać w wyborach, ale nie chce się niszczyć. Mam nadzieję, że po tych niedobrych latach zakończonych straszliwą tragedią smoleńską, te wybory rozpoczną w życiu publicznym nową epokę. Tego chciałbym życzyć wam wszystkim, Polsce, sobie".
Miesiąc później Kaczyński jest gościem RMF FM. Konrad Piasecki pyta…
"Tamten Jarosław Kaczyński, sięgający po twardą retorykę, mówiący o małych i marnych przeciwnikach, stojących tam, gdzie stało ZOMO, jest już nieodwracalną przeszłością?"
… a Kaczyński mu odpowiada:
"Historia biegnie do przodu i nigdy się jej nie da cofnąć. To jest już przeszłość. Ja chcę być politykiem, który wyciągnął wnioski z tragedii, która się zdarzyła".
Szefową sztabu prezesa PiS jest wówczas Joanna Kluzik-Rostkowska, która stoi na czele frakcji "gołębi", polityków przekonanych, że Kaczyński może się rozgościć w Pałacu Prezydenckim tylko po zmianie swojego sposobu funkcjonowania w polityce – z agresywnego na łagodny.
Stąd bezpośredniego wpływu na przebieg kampanii zostają pozbawieni politycy "jastrzębi", np. Jacek Kurski czy Zbigniew Ziobro. Ów koncept ze zmianą oblicza prezesa to tylko kreacja, na potrzeby chwili, rola, którą napisano dla Kaczyńskiego, i którą on heroicznie odgrywa, wbrew swej naturze i politycznemu emploi, kalkulując, że na tyle spodoba się publiczności, że ta da owacje na stojąco i – zwycięstwo w wyścigu z Bronisławem Komorowskim.
Tyle że prezes PiS przegrywa w II turze. I natychmiast wraca do dawnego, ostrego repertuaru. Dwa tygodnie później działa już podkomisja smoleńska Antoniego Macierewicza, która zasłynie z oskarżeń Tuska o zmowę z Putinem i zamach na polskiego prezydenta. Najdziwniejsze w tej historii jest to, że rok później Kaczyński udziela wywiadu "Newsweekowi", w którym z rozbrajającą szczerością odsłania kulisy swej transformacji. Mówi:
W skrócie: prezes mówi, że udawał łagodnego, bo tak mu kazano, a jego własna wola była stępiona farmakologią. "Gołębie" zostały wypchnięte z PiS, Kaczyński wcisnął gaz do dechy. Nikt przez kolejne lata nie był go w stanie wyprzedzić w praktykach polaryzacyjnych. Dzielił, etykietował, obrażał, oskarżał, insynuował, wykluczał z narodowej wspólnoty. Bo dla niego polityka jest po prostu nieustannym konfliktem i w zasadzie wyłącznie tym.
Czytaj także:
Jego mistrz, Carl Schmitt, w książce "Pojęcie polityczności", naucza, że "polityczność można zrozumieć tylko przez antagonizm, przez odniesienie się go do realnej możliwości i jednoczenia się ludzi według różnicy między przyjacielem i wrogiem, niezależnie od tego, jak oceniać będziemy polityczność z punktu widzenia religii, moralności, norm estetycznych czy ekonomii".
Czyli polityka pojawia się dopiero wtedy, kiedy znajdziesz i zdefiniujesz wroga. A jeśli jest już nazwany wróg, to zaczynasz z nim walczyć. Tego kurczowo trzyma się Kaczyński na co dzień, ale co jakiś czas – wtedy, kiedy uznaje to za politycznie korzystne – zaczyna nawoływać, on lub jego podwładni, do pojednania.
Na przykład kiedy rząd Morawieckiego oczekiwał na pierwszego zarażonego koronawirusem, to wtedy właśnie premier zamarzył o solidarnym i ponadpartyjnym podejściu do epidemii. Także Andrzej Duda w przededniu walki o reelekcję prawił o prowadzeniu polskich spraw wspólnie i bez oglądania się na podziały. A będący teraz w opozycji Kaczyński patrzy na badania i my też na nie spójrzmy.
Weźmy choćby raport More in Common "Podziały, nadzieje i wyzwania. Polska rok po 15 X", w którym czytamy, że aż 82 proc. Polaków postrzega nasz kraj jako podzielony, a 71 proc. z nas winą za to obarcza polityków.
Albo badania Infuture Institute z 2022 roku: 87 proc. Polaków jest zmęczonych polaryzacją, aż 92 proc. marzy, by wrogo do siebie nastawieni ludzie się pogodzili. Pojawiło się też w narodzie zapotrzebowanie na niezależnego kandydata. Stratedzy PiS uznali, że pójdą tą drogą, bo wyborów prezydenckich nie da się przecież wygrać wyłącznie twardym elektoratem.
Stąd ten, ujmijmy to w cudzysłów, obywatelski, bezpartyjny i niezależny kandydat. Stąd jego zaklęcia ("jeśli mi Państwo zaufają, to skończy się wojna polsko-polska") i stąd nowe oblicze Kaczyńskiego, polityka zgody, dialogu i kompromisu, który obiecuje, że Karol Nawrocki może jako prezydent odegrać "rolę kojącą bardzo wzburzone fale". Wątpię.
Rolę, jaką mu napisała Nowogrodzka, prezes IPN odgrywa właśnie teraz, dość topornie zresztą i bez wprawy. Co, dodajmy, nie przeszkodzi mu jednocześnie prowadzić brutalnej kampanii. Możemy być pewni, że – cytując powiedzenie z czasów słusznie minionych – tak będzie walczył o pokój, że nie pozostanie kamień na kamieniu.
Było takie przeświadczenie, że ładne buzie w sztabie i demonstrowanie, że ja jestem niesłychanie łagodny, przyniesie nam poparcie elektoratu wielkomiejskiego. Łagodnie mówiąc, nic z tego nie wyszło. Dziś mam podstawy, aby kwestionować strategię wyborczą. Byłem w takim stanie, że – uczciwie mówiąc – to za mnie wymyślano tę kampanię. Byłem w potwornym szoku po śmierci brata, nic gorszego w życiu nie mogło mnie spotkać. Musiałem brać bardzo silne leki uspokajające, co też miało swoje skutki.