Borys Szyc dostał w tym roku na gali Węży dwie nagrody – za najgorszą rolę męską i, wspólnie z Sonią Bohosiewicz za najgorszy duet. Obie za udział w produkcji "Kac Wawa". Borys Szyc wygrywa już drugi rok z rzędu. – Nie brak mu talentu, ale bierze role, jak leci – uważa krytyk filmowy. Może dlatego, że nie ma wyboru?
Niedzielna gala rozdania Węży nie przyniosła niespodzianek. Najgorszym filmem 2012 roku okazała się "Kac Wawa" Łukasza Karwowskiego. Już wcześniej wiele zapowiadało taki wynik. Film spotkał się z miażdżącą krytyką nie tylko ze strony widzów, czy internautów, ale też krytyków filmowych. Wojnę wypowiedział mu między innymi Tomasz Raczek.
"Kac Wawa" zgarnął nie tylko odznaczenie dla najgorszego filmu, ale także znaczną część z pozostałych nagród: za reżyserię (Łukasz Karwowski), scenariusz (Piotr Czaja, Jacek Samojłowicz, Krzysztof Węglarz), żenującą scenę (Mariusz Pujszo kopulujący z poduszką), a także najgorszy duet aktorski (Borys Szyc i Sonia Bohosiewicz) i za najgorszego aktora (Borys Szyc).
W zestawieniu dziwić może to ostatnie nazwisko. Zwłaszcza w kontekście tego, że aktor na gali wręczenia statuetek nie pojawił się, bo… właśnie w tym czasie grał Hamleta w Teatrze Współczesnym.
"Wojna polsko-ruska"
Jako pierwsi Borysa Szyca (jeszcze pod nazwiskiem Michalak, które dostał po ojcu, podczas gdy obecne to panieńskie jego matki) docenili dzisiejsi dwudziestokilkulatkowie. Choć pewnie niewielu z nich o tym pamięta, siedemnastoletni Borys zadebiutował w dubbingu serii "Dragon Ball Z" postacią Vegety. Przez wiele lat jego kariera niemalże na tym się zatrzymała, wspierana tylko niewielką rólką w "Klanie" (studenta Krystyny Lubicz). W tym czasie Szyc kształcił się jednak w warszawskiej Akademii Teatralnej i (zaliczając epizody w kolejnych serialach) przygotowywał do większych wyzwań.
Jego raczkująca kariera zaczęła nabierać tempa, kiedy pokolenie Bogusława Lindy i Cezarego Pazury właśnie zaczynało serwować widzom coraz gorsze komedie. Szyc symbolicznie przejął pałeczkę w okolicach 2002, kiedy spotkał się z nimi na planie "E=mc2". Rok później wszedł z mocną rolą osadzonego gangstera w "Symetrii" Konrada Niewolskiego. Ta kreacja do dziś uważana jest za jedną z najlepszych ról Szyca.
– Zadebiutował jako bardzo dobry aktor charakterystyczny. Później zrobił bardzo wiele filmów, które pokazały jego wielki potencjał – uważa Katarzyna Grynienko, krytyczka filmowa.
Szyc zagrał między innymi: w "Pręgach" w reżyserii Magdaleny Piekorz, "Wojnie polsko-ruskiej" według powieści Doroty Masłowskiej i "Handlarzu Cudów" wyreżyserowanym przez Jarosława Szozdę i Bolesława Pawicę. Już zestawienie tych filmów pokazuje w jak różnym repertuarze sprawdza się Szyc. W pamięć zapada szczególnie ostatni film – wzruszający opis podróży przez Europę Polaka opiekującego się przypadkowo napotkanymi dziećmi dagestańskich uchodźców.
Niezbyt konsekwentnie prowadzi
Co stało się, że zdolny młody aktor poszedł ścieżką, którą dekadę wcześniej wyznaczyli starsi koledzy, trafiając do niskobudżetowych komedii? Zdaniem Katarzyny Grynienko, Borys Szyc po prostu źle dobiera repertuar. - Szyc niezbyt konsekwentnie prowadzi się aktorsko. Myślę, że podjął trochę nierozsądnych decyzji, które – należy pamiętać – spowodowane były tym, co dzieje się na rynku – mówi i precyzuje: – Panuje u nas przeświadczenie, że film kasowy w Polsce to komedia, kiepska kalka z USA, w której konieczne są rozbierane sceny i przaśne dialogi.
Zdaniem krytyczki, Szyc chce być na rynku bardzo widoczny, dlatego angażuje się w podobne projekty. W jego filmografii pojawiły się więc i "Lejdis", i "Big Love", ale także ekranizacje lektur szkolnych ("Śluby panieńskie") i produkcje historyczne ("1920 Bitwa Warszawska" i "Bitwa pod Wiedniem", za którą dostał Węża za najgorszy duet aktorski w ubiegłym roku).
– Być może Borys Szyc chce być na rynku bardzo widoczny i uważa, że umie wyważać proporcje. Nie należy zapominać, że jest też bardzo aktywny w teatrze – mówi Katarzyna Grynienko. Dodaje jednak, że są aktorzy, o których również jest głośno, ale nie sposób znaleźć ich złych ról. Według krytyczki należy do nich zarówno Robert Więckiewicz, jak i Andrzej Chyra.
Polskie kino niegotowe
Tym, którzy chcieliby ogłosić, że wraz z filmem "Kac Wawa" skończył się w Polsce Borys Szyc, wstrzymać się radzi Paweł Mossakowski, filmoznawca i recenzent. – Nie przykładałbym tak wielkiej wagi do Węży dla Szyca. Nie były za to, jakim jest aktorem, ale jaką rolę zagrał. W "Kac Wawa" nie mógł niczego pokazać – mówi i dodaje, że "ogromnego talentu Szyca w niczym to nie umniejsza".
Paweł Mossakowski przyznaje jednak, że od aktorów takich, jak Borys Szyc widz wymaga więcej, niż to, żeby brali scenariusze jak leci. – Jest inteligentnym facetem i po przeczytaniu scenariusza powinien wiedzieć, jak będzie wyglądał film, w którym zagra – mówi i dodaje, że dla aktora zwyczajnie brakuje propozycji, w których mógłby pokazać pełnię talentu. – Kondycja kina fabularnego nie jest w Polsce najlepsza – przyznaje.
Na to samo zwracał uwagę w jednym z felietonów Robert Leszczyński:
Żeby Szyc znów pokazał pełnię umiejętności, musi znów współpracować z zachodnimi filmowcami? W przypadku "Handlarza cudów", który był polsko-szwedzką koprodukcją, sprawdziło się na piątkę z plusem.
"Najlepszą metodą zrobienia filmu o zasięgu światowym jest wyprodukowanie go „na świecie" – w koprodukcji z którąś z wielkich kinematografii, za większe pieniądze, w „ich” języku, częściowo z ich aktorami i z gwarancją zaistnienia na tamtejszym rynku kinowym. Tak powstał np. „Danton” Wajdy i wszystkie „Trzy kolory” Kieślowskiego, filmy Holland".
Dużo myślałam, robiąc ten film, o mojej praskiej przeszłości (jestem rówieśniczką Palacha i byłam niejako jego koleżanką, zaangażowaną w studencki wolnościowy ruch nadziei i bezradności). Dużo też myślę o tym, cośmy z naszą wolnością zrobili. CZYTAJ WIĘCEJ