Kinga Rosiek jest sołtyską wsi Ujanowice w woj. małopolskim. To diecezja tarnowska, gdzie wskaźnik uczestniczących w niedzielnej mszy jest najwyższy w Polsce i wynosi 60,5 proc. A Ujanowice są jednym z jej dekanatów, gdzie lokalnie jest on najwyższy – ponad 80 proc. wiernych uczestniczy w niedzielnej mszy.
Kinga Rosiek mówi, że nie zna nikogo z mieszkańców, kto nie chodziłby do kościoła. Nie widzi też żadnej tendencji spadkowej. I nie chodzi tylko o niedzielne msze.
– Wszyscy chodzą na roraty. Codziennie, na 6:30. I nie ma tak, że nie chce się wstać. Dzieciom nawet przed szkołą nie trzeba o tym przypominać. Same się zbierają, biorą lampiony i idą. Jak ktoś spieszy się do pracy, to chociaż na chwilę wejdzie do kościoła. Jest bardzo dużo małych dzieci. Jak dziecko ma rok, półtora, już stoi z lampionem. U nas na roratach nie ma w kościele gdzie usiąść, tyle jest ludzi. Nie mogę tu wskazać ani jednej osoby, żebym jej w kościele ją nie widziała – mówi w rozmowie z naTemat.
Ale roraty to też nie wszystko.
– Jak są majówki, różańce, czy gorzkie żale, to kościół pęka w szwach. Nie ma gdzie palca włożyć. Jak wchodzę do środka, to nie ma się gdzie wcisnąć. My zawsze byliśmy tak nauczeni. A ludzi do spowiedzi jest tak dużo, że spowiada kilku księży, bo ksiądz proboszcz z wikariuszem sami nie daliby rady wyspowiadać. Czasem w pierwsze piątki też jest ciężko – mówi.
Czy jest dumna, że przodują w statystykach Kościoła? Tak.
– Jeszcze ten naród się u nas trzyma i modli. I nie powiem, że to tylko starsze osoby, bo przeplatają się z młodymi – mówi. Sama ma piątkę dzieci i nie wyobraża sobie, żeby któreś nie chodziło do Kościoła.
Ale czy tak samo katolicki naród trzyma się w całej diecezji? Nie.
Bo w innych miejscach najbardziej pobożnego regionu ludzie widzą odpływ wiernych.
"Jest gorzej. Wiara słabnie. Nie jest tak jak kiedyś"
Przypomnijmy, według najnowszych danych Kościoła, w całym kraju sytuacja nie wygląda dla niego najlepiej. W Polsce w niedziele do kościoła chodzi zaledwie 29,02 proc. wiernych, a Komunię św. przyjmuje 14,02 proc.
Ale żeby spadek był widoczny nawet w najbardziej pobożnym regionie w Polsce?
– Na tle innych województw jesteśmy bardzo religijni. Ale u nas też nie jest tak, jak było kiedyś. Tego nie da się nawet porównać. Kiedyś to 70-80 proc. ludzi chodziło do kościoła – mówi mieszkaniec innej miejscowości w diecezji tarnowskiej.
Kiedyś, jak opowiada, gdy były nauki w kościele, to oddzielne dla kobiet, dla matek, dla mężów, dla dzieci: – I zawsze, za każdym razem, kościół był pełen. Wszystkie ławki były zajęte, nie było gdzie usiąść. A teraz też ludzie stoją, ale są jedne nauki dla wszystkich. Obserwuję też mniej dzieci na mszy dziecięcej. W szkole jest ich 300, czy 400, 100 proc. dzieci chodzi na religię, ale w kościele tego nie widać. Jest gorzej. Wiara słabnie. I o tym się między ludźmi rozmawia – mówi.
Jak uważa, z jakiego powodu tak się u nich dzieje?
– To działo się systematycznie. Ja uważam, że to przez lata rządów PiS. Ludzie nie byli traktowani jednakowo. Na przykład w Radiu Maryja wypowiadała się tylko jedna opcja. I takie połączenie z polityką Kościołowi zaszkodziło. Bo przecież jak jesteśmy katolikami to wszyscy, nie ważne, czy z lewicy, czy z prawicy, czy z PO, czy z PSL. A za ich rządów tylko jedna grupa była katolikami – tłumaczy.
Według niego zachowania duchownych, skandale z ich udziałem itp. miały mniejsze znaczenie.
– Ludzie są bardzo krytyczni, bardzo potępiają pedofilię, tego nikomu nie darują. Ale uważają, że ksiądz to też człowiek. Czyli potępiamy konkretnego księdza za takie czyny, ale nie dyskredytuje to wszystkich. Moim zdaniem mieszanie polityki i Kościoła zrobiło tu więcej złego – uważa.
Tarnowska kuria dobrze wie o tendencji spadku, bo choć są na 1 miejscu w skali kraju, to w oficjalnych danych też widać go w porównaniu do 2022 roku. Co prawda "tylko" lub "aż" o 1 proc., ale wzbudziło to niepokój hierarchów.
– Około 10 tys. osób mniej przyszło na niedzielną Mszę św. w naszej diecezji. To dużo. Zawsze powtarzam, że Dobry Pasterz szukał jednej zagubionej owcy, a tutaj mamy ok. 10 tys. zagubionych owiec. Powinno nas to martwić i powinniśmy zadawać sobie pytanie jak docierać do tych osób, które już nie chodzą na niedzielną Mszę św. i jak sprawić, żeby oni chcieli wrócić do tego domu, któremu na imię parafia – mówił w rozmowie z radiem RDN ks. dr Michał Dąbrówka dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego Kurii Diecezjalnej w Tarnowie.
Diecezja szczecińsko-kamieńska – tu najmniej ludzi chodzi do kościoła
Diecezja tarnowska obejmuje 456 parafii w 43 dekanatach. To obszar 7 566 km kwadratowych. Praktycznie od zawsze przodowała w kościelnych statystykach.
W przeciwieństwie do diecezji szczecińsko-kamieńskiej, która trafia na sam dół. Ta obszarowo jest większa – zajmuje 12 754 km kwadratowych. Ale parafii jest mniej, "tylko" 275. To drugi biegun Polski pod względem religijności. Według ostatnich danych wskaźnik uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej wyniósł tam zaledwie 17,2 proc.
Kinga Rosiek jest przerażona tymi statystykami na drugim końcu Polski. – Słabo. Bardzo słabo – mówi. Ale akurat przypadek – ma rodzinę w Szczecinie, była tam w kościele, widziała, jak to wygląda to w praktyce. Ma też porównanie z Łodzią.
– To nie jest to, co u nas. To jest inny świat. Msze w niedzielę trwają po 25-30 minut. Wszystko jest po łebkach. Szybkie kazanie. Pusty kościół tak, że tylko echo od księdza się odbijało, a już nie mówię o śpiewaniu. U nas ludzie tak głośno śpiewają, że nie trzeba mikrofonu. A tam organista tylko grał i sam śpiewał. Nie słyszałam, żeby ktoś w kościele śpiewał – wspomina.
Gdy sama zaczęła głośno śpiewać, to aż mąż zaczął ją trącać, że ludzie się patrzą, takie wywołała poruszenie. Była w szoku. Tak samo dziwi się, gdy np. ksiądz sam odprawia mszę.
– U nas nie ma tak. Mam 46 lat i za swojego życia jeszcze nie spotkałam się z tym, żeby w naszej parafii ksiądz odprawiał mszę sam, czy sam czytał Ewangelię. Nigdy tak nie ma i bardzo tego pilnują. U nas jest bardzo dużo ministrantów, lektorów, którzy pomagają – mówi.
– Jest źle, bardzo źle – podsumowuje sytuację w innych regionach kraju.
Rozmówca w Lipnicy Murowanej też jest przerażony statystykami z drugiego krańca Polski.
– Przeraża mnie to pod tym względem, że jak tak dalej pójdzie, to dojdzie do tego, że po prostu staniemy się krajem niechrześcijańskim – mówi.
O sytuację w diecezji szczecińsko-kamieńskiej próbowaliśmy zapytać tamtejszych księży, ale kilku od razu nam odmówiło. Jakby się zmówili – wszyscy zasłaniali się tym, że jeszcze nie zapoznali się z nowymi statystykami Kościoła, więc nie będą się do nich odnowić.
Ale przecież ich diecezja nie pierwszy raz tak w nich wypadła...
– U mnie nie ma problemu z wiernymi. Ja nie narzekam – usłyszałam od trzech duchownych.
"Niektórzy trochę praktykują wiarę na pokaz"
Łukasz Tyszler, miejski radny Szczecina, dyrektor szpitala i praktykujący katolik, mówi nam jednak, że z roku na rok faktycznie jest coraz gorzej.
– Jestem jednym z tych 17 proc. katolików w naszym województwie, którzy chodzą do kościoła. A nawet przystępuję do komunii, więc jestem w 8 proc. takich osób z diecezji – mówi o sobie.
Jeszcze niedawno wskaźnik uczestników mszy wyniósł tam 23,3 proc., ale i tak również był najniższy w Polsce.
Z jego obserwacji wyłania się taki obraz:
– W kościele widzę, że zmniejsza się liczba starszych osób. Młodych jest bardzo niewiele i Kościół ich nie przyciąga. Coraz mniej dzieci przystępuje do Komunii świętej. Ale największe tąpnięcie jest przy chrztach. Obserwuję, że jest ich strasznie, strasznie mało – wymienia.
Widzi też, że jeszcze parę lat temu nie zdarzało się też, żeby sam ksiądz prowadził mszę.
– Zawsze miał ministrantów, były osoby, które współuczestniczyły w czytaniu liturgii. Teraz bardzo często jest tak, że robi to sam ksiądz. Nie ma żadnej pomocy ministrantów. Czyli trochę się przenosimy do stylu, który już kilkanaście lat temu był na zachodzie Europy – mówi.
Łukasz Tyszler
radny Szczecina
Kiedyś już o tym rozmawialiśmy. Wiem, że ma rodzinę w Małopolsce, więc ma też porównanie, jak tam jest. Jego zdaniem tamtejsza religijność wynika z dwóch aspektów. Choć też może mieć podłoże historyczne, sięgające jeszcze czasów zaborów.
– Tam jest większe zagęszczenie ludzi, u nas poza Szczecinem i Koszalinem jest większe rozdrobnienie. Tam jest tradycja z dziada pradziada, tu nie. To powoduje, że tam są więzy. Trochę jak w Kargulu i Pawlaku, że nie cierpią się i się kochają, są ze sobą, patrzą, co robi jeden, a co drugi i non stop się oceniają. To powoduje, że ciągle jest się pod presją społeczną – tłumaczy.
– Czyli, że jeśli nie pójdzie pani w niedzielę do kościoła, to znaczy, że pani albo stała się Jehowa, albo jest ciężko chora i nie mogła wyjść z domu, albo może mąż panią pobił i ma pani siniaki, dlatego pani nie wychodzi. Coś się musiało wydarzyć – dodaje.
Brutalnie ocenia, że tam – z powodu tej presji – niektórzy trochę praktykują wiarę na pokaz.
– Bo tam są tak samo dobrze i źli ludzie jak w Szczecinie, tak samo prawi jak i nieprawi, mają takie same grzechy, to nie jest tak, że tam są święci i lepsi i wspanialsi niż tu – mówi.
– Podejrzewam, że gdyby wszystkich ludzi z diecezji tarnowskiej przenieść tutaj, to po kilku latach – bez presji i oceniania przez innych – zachowywaliby się bardzo podobnie jak mieszkańcy naszego regionu – dodaje.
Uważa też, że tendencja spadkowa, która unaoczniła się przy okazji nowych statystyk Kościoła, będzie się utrzymywać.
– Bo Kościół nic takiego nie robi, aby przyciągać nowych wiernych. Tych starszych utrzyma, bo to jest siła przyzwyczajenia. Ale ich też w sposób naturalny ubywa – podsumowuje.