- Nie mamy żadnych gwarancji, że nie dochodzi do handlu embrionami. Przeciwnie - stwierdził minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Dla polskiej prawicy te słowa to najlepszy argument, że in vitro trzeba zakazać. - Od 25 lat nie jest robione nic, by zapobiec tego typu sytuacjom. Mieliśmy tyle projektów ustaw bioetycznych, ale żadna nie weszła w życie - odpowiadają zwolennicy in vitro. I przypominają, że konserwatywny minister przyczynił się do zablokowania części nowych, restrykcyjnych regulacji.
Minister Jarosław Gowin wywołał w niedzielę kolejną burzę o in vitro. - Nie mamy żadnych gwarancji, że nie dochodzi do handlu embrionami. Przeciwnie. Myślę, że możemy być pewni, że do takiego handlu dochodzi i możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że na embrionach dokonuje się rozmaitych eksperymentów naukowych - stwierdził na antenie TVN24. I dał wiatr w żagle tym, którzy za stosowanie in vitro najchętniej wsadzaliby lekarzy za kraty. Całe zamieszanie dotyczy doniesienia pewnej poznańskiej kliniki okulistycznej, która wprowadziła się do siedziby dawnej kliniki położniczej. I tam znalazła pojemnik do transportowania zarodków.
Doniesieniami tymi żyje szczególnie polska prawica, dla której podejrzenia poznańskich lekarzy to jasny dowód, że embriony są w naszym kraju traktowane w wyjątkowo nieludzki sposób. Póki są przydatne stanowią biznes, w innym przypadku stają się natomiast zwykłym śmieciem. Dla konserwatystów to jasne, że dochodzi do takich sytuacji tylko dlatego, że metoda in vitro jest w Polsce legalna. Gdyby jej zabroniono, organy ścigania mogłyby skupić się bowiem tylko na ściganiu podziemia położniczego i nie musiały wnikać w szczegóły dotyczące przechowywania, transportu, czy też obrotu tego typu materiałem.
Konserwatyści przejrzą na oczy?
Wbrew pozorom, podejrzenia, że Polska służy za źródło embrionów wykorzystywanych do badań naukowych w innych krajach niezwykle mocno niepokoją jednak także zwolenników sztucznego zapłodnienia. Oni od dawna podkreślają bowiem, że brak regulacji prawnych w Polsce dotyczących in vitro, stwarza nieuczciwym lekarzom możliwość obchodzenia się z przechowywanym materiałem jak tylko im się podoba. Gdy losy ustawy bioetycznej dotyczącej in vitro ważyły się w Sejmie, przygotowywane były przepisy mówiące o ucywilizowaniu kulisów polskiego biznesu zajmującego się sztucznym zapłodnieniem. Od jesieni 2011 roku próbuje je przeforsować m.in. posłanka Halina Szymiec-Raczyńska. Konserwatywni parlamentarzyści skutecznie odrzucali jednak każde starania o zmianę przepisów w tym temacie.
Dziś dziwi więc nie tylko fakt, iż zszokowany jest minister Jarosław Gowin, który w Platformie Obywatelskiej był jednym z głównych ekspertów od bioetyki, ale i opinia innych konserwatywnych polityków, którzy od lat blokowali zmiany. W tym dostosowanie polskich przepisów do prawa unijnego, które jest o wiele bardziej restrykcyjne w zakresie tego, co można robić z ludzkimi embrionami. - To bulwersujące. Powinniśmy zrobić wszystko, żeby przy różnicach uchwalić regulacje - oceniał w niedzielnej "Kawie na ławę" Tadeusz Cymański z Solidarnej Polski. Zdziwienia, iż do takich sytuacji być może w Polsce dochodzi nie krył także Adam Hofman z Prawa i Sprawiedliwości.
- To hipokryzja. To Jarosław Gowin jest ministrem sprawiedliwości, czyli najbardziej odpowiednią osobą do tego, by o odpowiednie przepisy zadbać - mówi w rozmowie z naTemat Michał Damski ze Stowarzyszenia "Nasz Bocian", które od lat zajmuje się problematyką zapłodnienia in vitro w Polsce. - Człowiek, który jest ministrem sprawiedliwościowi narzeka na to, że nie ma prawa, to jest jakiś absurd - dodaje.
Tabu i ciemne interesy
Z kolei Anna Krawczak z "Bociana" dodaje: - Od 25 lat nie jest robione nic, by zapobiec tego typu sytuacjom. Mamy w tej chwili wolną amerykankę. To nie jest jednak wina pacjentów, czy z założenia metody. To wina polityków, którzy uznają, że in vitro to temat, którego nie należny ruszać. To niebywałe, że mieliśmy tyle projektów ustaw bioetycznych, ale żadna nie weszła w życie. Jesteśmy dziś w wąskiej grupie krajów, które nie mają żadnych regulacji regulacji.
Działacze Stowarzyszania "Nasz Bocian" podkreślają, że obecnie w Polsce nie ma nie tylko refundacji in vitro. Brakuje także przepisów bioetycznych, nie wprowadzono unijnej dyrektywy w tej sprawie. W naszym kraju nie istnieje też funkcja konsultanta krajowego do spraw medycyny wspomaganego rozrodu. Nie ma systemu certyfikacji i rejestracji klinik, ani centralnego rejestru komórek i embrionów. Absolutnie żadnego systemu kontroli. - Ta sytuacja jest konsekwentnie utrzymywana przez bardzo wiele lat i nie wiem jakiego argumentu należałby użyć, by udowodnić, że istnieje wola polityczna, by to zmienić. Jej po prostu nie ma. Skoro minister sprawiedliwości jest zaniepokojony, niech więc coś w tej sprawie zrobi. Bo od momentu, gdy PO jest u władzy, nic się nie zmieniło - ocenia Krawczak.
Nic się nie zmieni...
Zdaniem Anny Krawczak, afera z Poznania nie zmieni też wiele w opinii polskich konserwatystów. Dziś są zszokowani brakiem regulacji zabezpieczających procedurę in vitro, ale problem zdaje się tkwić głębiej. - Kiedy przyjmowano ustawę transplantacyjną, wykreślono z niej komórki rozrodcze. Zakazano więc handlu ludzkimi tkankami, organami i narządami, ale za wyjątkiem komórek rozrodczych, którymi handlować można. W innych krajach europejskich, które przyjęły odpowiednią dyrektywę w tej sprawie, jest to tymczasem zabronione. Zainteresujmy się dziś może, kto to wykreślił i dlaczego? - pyta ekspertka.
Być może tylko stanowisko Kościoła jest w stanie tę sytuację zmienić i zlikwidować problem razem z całą metodą in vitro. - O wiele prościej jest zakazać in vitro, niż dostosować procedury w taki sposób, by był bezpieczne. Bo to wymaga nakładów finansowych, szkolenia ludzi, pewnej odpowiedzialności i utrzymywania tego całego systemu - mówi nasza rozmówczyni.
Stowarzyszenie "Nasz Bocian" zwraca też uwagę, że dowody na handel polskimi zarodkami są jak na razie dość słabe. - Od 12 lat nie mieliśmy ani jednego doniesienia w podobnej sprawie - tłumaczy Krawczak. - Sprzedaż zarodków wydaje mi się mało prawdopodobna. Na pewno kwitnie natomiast rynek handlu gametami. Do Polski przyjeżdżają pacjentki z zagranicy po polskie komórki rozrodcze. Mówimy przecież o tym od bardzo dawna. Ale czy to afera? To wszystko akurat dzieje się w świetle prawa. Na straży którego stoi m.in. minister sprawiedliwości Jarosław Gowin - podsumowuje.
Kluczowe regulacje nie tylko są szczegółowo przygotowane, ale stanowią część projektu ustawy, który złożyłam do laski marszałkowskiej w listopadzie 2011 roku, a więc już półtora roku temu! Po ośmiu miesiącach od nadania numeru (druk sejmowy 607), projekt skierowano do pierwszego czytania. Było to w lipcu 2012 roku. Pierwszego czytania do dzisiaj nie było, a pani Kopacz – po wielokroć pytana o losy ustawy – milczy... CZYTAJ WIĘCEJ
Anna Krawczak
Stow. "Nasz Bocian"
Od 25 lat nie jest robione nic, by zapobiec tego typu sytuacjom. Mamy w tej chwili wolną amerykankę. To nie jest jednak wina pacjentów, czy z założenia metody. To wina polityków, którzy uznają, że in vitro to temat, którego nie należny ruszać. To niebywałe, że mieliśmy tyle projektów ustaw bioetycznych, ale żadna nie weszła w życie. Jesteśmy dziś w wąskiej grupie krajów, które nie mają żadnych regulacji regulacji.