Polacy są największą mniejszością na Islandii i stali się też najbardziej aktywną. Kilku znajomych stworzyło "Projekt: Polska", który ma skupiać młodych Polaków i promować naszą kulturę na wyspach. Jak podkreślają nie zamierzają się integrować w myśl
"cepeliowej Polonii", czyli wokół stroju ludowego i gara narodowej potrawy. – Islandia to najbardziej hipsterski kraj na świecie i tym sposobem trzeba myśleć – mówi w rozmowie z naTemat Miłosz Hodun, prezes i założyciel Projekt:Polska.
Skąd pomysł na Projekt: Polska?
Miłosz Hodun: Żadnej takiej organizacji na Islandii nie było. I nie mówię tylko o organizacji młodych, ale w ogóle nie było żadnej organizacji skupiającej Polaków, którzy chcieliby działać na rzecz integracji. Poza tym czułem od jakiegoś czasu, że istnieje takie napięcie wśród moich znajomych, żeby coś zacząć robić. I tak we wrześniu skrzyknęliśmy znajomych i znajomych znajomych i powołaliśmy Projekt: Polska.
Ty jesteś inicjatorem?
Tak, ale potrzeba wisiała w powietrzu. Należy jednak dodać, że istniały wcześniej polskie organizacje nastawione na Polonię: Polska Szkoła, Polskie Towarzystwo Fotograficzne czy serwis informacyjny Informacje.is.
Od kiedy mieszkasz na Islandii?
Po raz pierwszy przyjechałem w 2007 roku. Byłem wolontariuszem przez rok. Potem się trochę tułałem po świecie, ale zawsze chciałem wrócić. I wróciłem w 2010 roku. Przyjęli mnie na doktorat i dali pracę na uczelni.
Ile osób jest w projekcie?
Mamy 20 członków i o wiele więcej sympatyków, na Facebooku jest nas już prawie tysiąc.
Jak działacie?
Na razie robimy małe projekty. Zaczęliśmy wypuszczeniem "lampionów wolności" w Dzień Praw Człowieka. Wtedy dołączył do nas niezwykle popularny burmistrz Reykjaviku. To był pierwszy mały sukces, także medialny. Potem pomagaliśmy przy Dniu Przeciwko Rasizmowi. Pomogliśmy też reanimować WOŚP. Zaprosiliśmy Polaków i Islandczyków do wspólnego świętowania na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Wszystko to robimy bez grantów, własnym sumptem. Takie małe wydarzenia, które mają łączyć ludzi. Do tego ważną rolę odgrywa nasz Facebook, który codziennie informuje o polsko-islandzkich połączeniach i codziennie przybliża Polskę i Polaków Islandczykom.
Co chcecie osiągnąć?
Powiedziałbym, że mamy dwa cele. Pierwszy to pokazać Islandczykom i innym mieszkańcom wyspy, że Polska jest fajna. Że to nie tylko jakiś szary kraj na Wschodzie, który dostarcza im siłę roboczą. Chcemy pokazać uśmiechniętą, pozytywną twarz Polski. Chcemy też promować polską kulturę, zachęcać do poznawania się na wzajem. Drugi cel to integracja Polaków na wyspie. Chciałbym wokół Projektu skupić wszystkich tych, którym się chce, którzy chcą poświęcić kilka godzin w roku i zrobić coś dla integracji. Chciałbym także, żebyśmy pomogli uczestniczyć w życiu kulturalnym i społecznym tym Polakom, którzy ze względu na bariery i uprzedzenia się izolują i zamykają we własnym gronie. Tylko uczestnicząc mogą się integrować.
Polacy są największą mniejszością na Islandii, prawda?
Tak. 10 000 ludzi (tylko) to 3 proc. mieszkańców wyspy (aż). Jesteśmy też najbardziej widoczną mniejszością i przez nasz pryzmat Islandczycy oceniają imigrantów jako całość.
Inne mniejszości są mniej widoczne?
Są może bardziej zorganizowane, choć nie wiem czy bardziej widoczne. Myślę, że te inne grupy integrują się jeszcze w myśl tego, co ja nazywam "cepeliową Polonią", czyli wokół stroju ludowego i gara narodowej potrawy.
Wy stawiacie na akcje bardziej współczesne i integrację z miejscowymi?
Dokładnie tak. Chcę dotrzeć do młodych Islandczyków, żeby Islandczycy przychodzili na nasze wydarzenia nie dlatego, że są polskie, tylko dlatego że są fajne. Islandia to najbardziej hipsterski kraj na świecie i tym sposobem trzeba myśleć. Na "Krzyżaków" i odtańczenie krakowiaka nikt raczej nie przyjdzie, ale koncert w parku jakiejś niszowej polskiej kapeli czy warsztaty z kiszenia ogórków na pewno przyciąga (śmiech).
Jak Polaków postrzegają Islandczycy? Tania siła robocza?
Większość Polaków na Islandii to imigracja zarobkowa. Znaczna cześć przyjeżdża tu tylko na kilka miesięcy czy lat. To tworzy w oczach Islandczyków obraz nas, Polski jako właśnie kraju emigracji zarobkowej, biednego postkomunistycznego bytu na Wschodzie.
Zaangażowani w Projekt mieszają na stałe na Islandii?
Prawie wszyscy mieszkamy na stałe, choć mamy także kilku zaangażowanych studentów z wymiany.
Co takiego "hipsterskiego" – jak to określiłeś – jest w Islandii, że cię tak skusiła?
To, co w Warszawie jest hipsterskie, tu jest mainstreamem. Hipsterskie są ubrania, muzyka, kultura zrób-to-sam, sztuka... Tu się ciągle coś dzieje. Każdy gra czy śpiewa w jakimś zespole, tworzy. To daje niesamowity klimat miasta. Do tego nikt cię tu nie ocenia. To jest naród indywidualności, więc każda inność jest ok.
Mówi się o bankructwie Islandii, bezrobociu, kryzysie, a ty widzisz same pozytywy.
Kryzys zaczął się w 2008 roku i to był szok. Tylko że przed tą datą ten kraj żył w jakimś kredytowym śnie. Każdy mógł sobie pozwolić na wszystko. Konsumpcyjny szał powalał. Ludzie kupowali kolejne jeepy, kolejne domki letniskowe, 16-latki brały kredyty na samochody. Tego się nie dało utrzymać. Teraz jest bardziej normalnie. Wciąż poziom życia jest bardzo wysoki. Rząd poradził sobie z kryzysem wzorowo, choć oczywiście za cenę wyrzeczeń, za co zaraz zapłaci przy urnach.
Nadal można się dorobić?
Pewnie, że tak choć wolniej niż kiedyś. Większość z moich znajomych, ludzi w Projekcie, nie jest tu jednak dla dorobku, tylko dla dobrego, spokojnego życia.
Nawet doktorant na uczelni może się dorobić?
No ja się nieprędko dorobię (śmiech).
Islandczycy cenią edukację wyższą?
Tu z edukacją wyższą jest inaczej niż np. w Polsce. To jest najlepsze. Nie ma walki, pośpiechu, nie ma hejterstwa. Po liceum wiele osób jedzie na wolontariat, w podróż dookoła świata. Dopiero potem idą na licencjat i większość na tym kończy. Niektórzy po kilku latach idą na magistra. Z tego powodu praktycznie wszyscy moi studenci są starsi ode mnie (śmiech). Sporo ludzi idzie na studia po 30-ce, 40-ce, 50-ce.
Czyli masz grupę dojrzałych studentów. To lepsze?
O tyle lepsze, że wiedzą, czego chcą.
Wracając do projektu, waszą inicjatywę doceniono.
Tak! Dostaliśmy nagrodę "Fréttablaðið" za promocję tolerancji i walkę z uprzedzeniami. "Fréttablaðið" to największy dziennik w Islandii.
Projekt ma szansę na jakieś dofinansowanie?
Mamy składkę członkowską – 300 koron miesięcznie. To koszt połowy piwa w tanim barze. Ostatnio dostaliśmy pierwszy grant. Za pieniądze z Ministerstwa Opieki Społecznej postawimy stronę internetowa i ruszymy po Islandii, by rozmawiać z Polakami i promować nasz Projekt.
Najbliższa akcja?
11 maja odbywa się parada międzynarodowa i wystawa międzynarodowa w ratuszu. Jesteśmy odpowiedzialni za polskie stanowisko. Zastanawiamy się, jak wziąć udział w paradzie nie popadając totalnie w tę cepelię. Ma być kolorowo, a chcemy, żeby było niesztampowo.
---------- Poznaj też historie Polaków na emigracji. Jeden tęskni i robi sobie "małą Polskę", drugi za wszelką cenę ucieka od Little Poland
Dynamitri nie utrzymuje kontaktu z Polakami, Maciej zna tylko dziesięcioro rodaków, Violetta uważa, że na tle innych nacji mamy wielkie kompleksy, a Agata zapewnia, że Polacy na obczyźnie mają te same przywary, co rodacy w kraju: są skłóceni, nie potrafią się zjednoczyć i podkładają sobie kłody pod nogi. – Nie wzięliśmy tego znikąd, spójrzcie na siebie – przytakuje Łukasz. CZYTAJ WIĘCEJ