logo
Czy Donald Trump "sprzedał" Ukrainę Rosji? Zapytaliśmy amerykanistę o ruch prezydenta USA. Fot. Alex Brandon/Associated Press/East News / GAVRIIL GRIGOROV/AFP/East News
Reklama.

W środę Donald Trump rozmawiał przez telefon z Władimirem Putinem. Później rozmawiał z Wołodymyrem Zełenskim i poinformował go o ustaleniach z rosyjskim dyktatorem.

Prezydent Ukrainy ujawnił, że rozmowa z amerykańskim przywódcą dotyczyła m.in. rozwiązań pokojowych ws. wojny rozpętanej przez Kreml w jego kraju. "Planujemy kolejne kroki, aby powstrzymać rosyjską agresję i zapewnić trwały, niezawodny pokój" – napisał Zełenski w mediach społecznościowych.

Czy Trump sprzedał Ukrainę Rosji?

Trump z kolei ogłosił po rozmowie z Putinem, że Waszyngton i Moskwa uzgodniły natychmiastowe rozpoczęcie rozmów pokojowych, które mają być prowadzone przez odpowiednie zespoły. Wizja przyszłości Ukrainy nie maluje się jednak w kolorowych barwach. Sekretarz obrony USA Pete Hegseth powiedział w środę, że powrót Ukrainy do granic sprzed 2014 roku jest nierealny.

Co więcej, Trump złamał zasadę "nic o Ukrainie bez Ukrainy" oraz ani razu nie potępił rosyjskiej agresji. Część światowych komentatorów twierdzi, że prezydent USA "dogadał się" z Putinem za plecami Ukrainy, jego plan powstał "pod dyktando Kremla", a ogłoszone przez niego założenia oznaczają tak naprawdę kapitulację Kijowa.

Czy prezydent USA "sprzedał", jak twierdzą zachodni komentatorzy, Ukrainę Kremlowi? Rozmawiamy o tym z prof. Zbigniewem Lewickim, amerykanistą.

***

Mateusz Przyborowski, naTemat: Czy Donald Trump sprzedał Ukrainę Rosji?

Prof. Zbigniew Lewicki: W mojej ocenie to jest bardzo złośliwa interpretacja. Donald Trump od dawna deklarował chęć zakończenia wojny, ale ta nie skończy się wyłącznie na warunkach Kijowa.

To oznacza, że Ukraina może coś zyskać, ale będzie musiała także w pewnych kwestiach ustąpić.

Prof. Zbigniew Lewicki

amerykanista

Nie ma mowy o "sprzedaży", wszystko rozbija się o bilans strat i zysków, zarówno dla Kijowa, jak i Moskwy.

Tyle że Trump stawia głównie na relacje z Putinem i Rosją.

Trump zawsze podkreślał, że dobre relacje z Rosją są dla USA ważniejsze niż kontakty z każdym innym krajem świata. Ukrainie współczujemy i ją rozumiemy, ale z punktu widzenia Waszyngtonu dobre kontakty z Moskwą są strategiczne, to dla nich absolutny priorytet. I Zełenski z całą pewnością to rozumie.

Rosja to mocarstwo nuklearne, a Ukraina wymaga ogromnej pomocy gospodarczej w odbudowie. Trump oferuje wsparcie, ale tym razem nie za darmo – w zamian za dostęp do rzadkich surowców. Należy wziąć również pod uwagę nierównomierność Rosji i Ukrainy w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi.

W dobrze rozumianym interesie dla Waszyngtonu ważne są jak najlepsze relacje z Moskwą. To jest oczywiste, że Kreml zagraża nie tylko Ukrainie i dlatego należy sprawić, żeby nie była aż tak agresywna.

Donald Trump, ustami sekretarza stanu USA Pete'a Hegsetha, dał do zrozumienia Europie: "Radźcie sobie sami".

Europa przez dekady, właściwie od II drugiej wojny światowej, pierw nie była w stanie, a potem nie chciała zadbać o swoje bezpieczeństwo i polegała na amerykańskiej ochronie. W tej chwili USA mówią: "Zaraz, ale was stać na bezpieczeństwo, a to, że nie chcecie wydawać ogromnych funduszy, to wasza decyzja".

Unia Europejska jest wystarczająco zamożna, by samodzielnie zadbać o własne bezpieczeństwo. Nie można dalej funkcjonować w systemie, w którym kraje europejskie przeznaczają środki na politykę socjalną, podczas gdy Stany Zjednoczone mają je chronić w razie konfliktu.

Czy Ukraina ma szansę na członkostwo w NATO?

Nie ma żadnych szans.

A żeby zostać członkiem Unii Europejskiej?

Nikogo na to nie stać. Wiemy, ile wysiłku wymagało chociażby przyjęcie Polski do Unii Europejskiej i NATO. Ukraina nie spełnia tych wymagań, również w kontekście wewnętrznej korupcji. Europa nie będzie płacić za przystąpienie Ukrainy do wspólny, dlatego jej pełne członkostwo w UE jest w tym momencie nierealne.

Radykalna zmiana, punkt zwrotny – tak w czwartek wyglądają nagłówki mediów światowych po tym, co ogłosił prezydent USA.

Widząc, jak Trump podszedł do kwestii bliskowschodniej, czyli dużo trudniejszego konfliktu i dłużej trwającego, byłem przekonany, że ma określoną strategię zakończenia wojny w Ukrainie.

Jednak zakończenie tej wojny nie zadowoli w pełni żadnej ze stron. Idealny kompromis oznacza, że nikt nie jest w pełni usatysfakcjonowany. I tak będzie również tym razem.

Prof. Zbigniew Lewicki

amerykanista

Tylko czy można uznać zmiany granic poprzez terror, agresję i przemoc?

Oczywiście, że nie. Stany Zjednoczone już w latach 30. XX wieku ustanowiły zasadę nieuznawania zmian granic dokonanych przemocą. Ale rzeczywistość często nie liczy się z teoretycznymi postanowieniami. Rosja zmieniła granice i nie zamierza się z tego wycofać. Możemy mówić, że tak być nie powinno, jednak nie ma to żadnego znaczenia. Polityka realna wyprzedza rozważania o moralności.

A jak ocenia pan reakcję Wołodymyra Zełenskiego? Prezydent Ukrainy nie kontrował tego, co powiedział Pete Hegseth i Donald Trump. Chociaż nie wiadomo dziś, jak te negocjacje będą przebiegać i jak ma wyglądać uczestnictwo Ukrainy w rozmowach.

Ostatecznie Kijów na pewno będzie uczestniczył w negocjacjach. Jeśli natomiast chodzi o Wołodymyra Zełenskiego, on rozumie, że musi dostosować swoją retorykę do realiów. A realia są takie, że w tej chwili nie może pozwolić sobie na ostre komentarze wobec Trumpa, bo potrzebuje jego wsparcia. Ostateczna ugoda w sprawie Ukrainy i tak będzie wymagała jej udziału, a Zełenski chce zapewnić sobie dobrą pozycję. Jego podejście świadczy o pragmatyzmie.

Zdaje się jednak, że Trump wyznaje zasadę, iż to wielkie mocarstwa powinny rozmawiać ze sobą bezpośrednio. Najpierw rozmawiał z rosyjskim dyktatorem, a dopiero później poinformował o tym prezydenta Ukrainy.

Nie wiemy, jak to się dalej potoczy. Zagadką pozostaje treść rozmów w Moskwie pomiędzy Putinem a specjalnym wysłannikiem Waszyngtonu ds. Bliskiego Wschodu, Steve'm Witkoffem. Wreszcie, nie znamy też szczegółów rozmowy Trumpa z Putinem. Na razie możemy tylko spekulować, a zgadywanie ma to do siebie, że może się nie sprawdzić.