Niemcy mają nowego prezydenta. Zgromadzenia Federalne, składające się z członków Bundestagu i delegatów z poszczególnych krajów związkowych, wybrało na to stanowisko Joachima Gaucka. Byłego pastora i szefa Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi, kandydata koncyliacyjnego, który ma przywrócić urzędowi prezydenta należny szacunek.
Joachim Gauck nie kandydował po raz pierwszy. Przed dwoma laty był już uznawany za poważnego kandydata do zastąpienia na stanowisku Horsta Köhlera. Ostatecznie Angela Merkel uznała wówczas, iż woli mieć w osobie głowy państwa wiernego chadeka, niż kojarzonego z SPD pastora. Przeforsowując poparcie dla Christiana Wulffa także wśród liberałów. Jak wielkim było to błędem, pokazał szereg skandali, w które ten okazał się być uwikłany.
Wybierając Joachima Gaucka niemieccy politycy nie ukrywali, że od niego oczekują nadaniu prezydenturze rangi, którą cieszyła się przez lata, nim Horst Köhler i Christian Wulff musieli rezygnować z niej w atmosferze skandalu. Były duchowny luterański i legenda opozycji antykomunistycznej w NRD dotąd był jednym z niewielu polityków, którzy cieszą się równym poparciem wśród wszystkich stron reprezentujących klasę polityczną, jak i niemieckiego społeczeństwa.
Co najlepiej ilustruje przekrój poparcia, którego udzielono mu w czasie dzisiejszego głosowania Zgromadzenia Federalnego. Inaczej, niż w czerwcu 2010 roku, Joachim Gauck był dziś wspólnym kandydatem chadeków z CDU/CSU, ich liberalnych koalicjantów z FDP, socjaldemokratów z SDP, a także ugrupowania Zielonych.
Formalnością było więc jego zwycięstwo nad kontrkandydatką Beate Klarsfeld - znaną dziennikarką zajmująca się tematyką rozliczeń z przeszłością nazistowską, którą wystawiła skrajna lewica z Die Linke. Bez szans był także inny skrajny kandydat, Olaf Rose. Kandydaturę prawicowego historyka zaproponowali nacjonaliści z NPD.