
Na czym polegają błędy? Wyjaśnia to tłumaczy Tomasz Lasocki, ekspert ds. zabezpieczenia społecznego z Politechniki Warszawskiej w rozmowie z serwisem Interia.pl.
Okazuje się, że mamy istniejący od 2014 roku przepis, który w obecnej sytuacji negatywnie oddziałuje na setki tysięcy kobiet. Pani, która przeszła na emeryturę w wieku lat 60, a następnie ukończy 65 lat, może mieć ponownie przeliczoną emeryturę. W ten sposób zyskuje kilkadziesiąt procent jej wysokości. To z pozoru świetny interes.
Problem w tym, że emerytura jest przeliczana niezależnie od tego, czy kobieta w tym czasie pracowała, czy nie. Nie ma więc zachęty do dłuższej pracy, czyli jednego z najważniejszych czynników, który teoretycznie powinien wpływać na wysokość świadczenia.
To nie wszystko. Kiedy kobieta nie przejdzie na emeryturę w wieku lat 60, ale na przykład 64, traci. Jak to możliwe? Przecież dodatkowe lata to dodatkowa składka. Ale nie w Polsce. W takiej sytuacji emeryturę nalicza się niejako "od zera". I jest ona często niższa, niż gdyby pani przeszła na emeryturę w wieku lat 60 i później zażądała jej ponownego przeliczenia.
System zachęca więc kobiety do jak najwcześniejszego przechodzenia na emeryturę, nie promując ich dłuższej pracy. A panie, które zdecydują się na dłuższą pracę, by uzyskać wyższe świadczenie, są wręcz poszkodowane.
Nie ma subkonta, nie ma przeliczenia
Na dodatek system ZUS uniemożliwia przeliczenie emerytur paniom, które w 1999 roku nie wybrały sobie OFE. To absurd, chodzi o panie urodzone między 1949, a 1968 rokiem. Osoby urodzone wcześniej i później mają automatycznie zakładane subkonta w ZUS. Pewna grupa tych subkont nie ma i im ZUS odmawia przeliczenia świadczenia.
Ekspert dodaje jeszcze, że w Polsce istnieje mnóstwo trików na podwyższenie sobie świadczenia. Chodzi na przykład o przechodzenie na emeryturę w konkretnym miesiącu. Dobrze jeśli ludzie je znają. Ale mnóstwo Polaków nie ma pojęcia, jak "korzystnie" przejść na emeryturę, bo system jest nieprzejrzysty i pełen pułapek.
Zobacz także