
– Testy nie mierzą kreatywności, ale są jedynym rzetelnym narzędziem sprawdzania wiedzy uczniów – twierdzi wiceminister edukacji Maciej Jakubowski. Jacek Żakowski z kolei twierdzi, że "likwidacja testów jest warunkiem przywrócenia sensowności szkole". Jedno jest pewne: polską edukacją rządzi testologia. Czy musimy się jej pozbyć, żeby edukacja w naszym kraju stanęła na nogi?
Nauczyciele większości przedmiotów nie są w stanie przerobić programu. A dziś jest gorzej, bo są testy. Program jest planowany do czerwca, a test gimnazjalny odbywa się w kwietniu. Znajoma nauczycielka poszła do dyrektorki i pyta: co ja mam zrobić? I słyszy: "nie ucz ich tego, czego nie będzie na teście". To skrajne demoralizowanie nauczycieli i dzieci przez system.
Testy to zło…
– Wszyscy wybitni pedagodzy zgodnie uznali, że likwidacja testów jest warunkiem przywrócenia sensowności szkole – podkreślał na koniec rozmowy Jacek Żakowski. Niejeden uczeń zapewne przyklasnąłby jego idei.
Jednocześnie jednak wiceminister edukacji Maciej Jakubowski twierdzi w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej", że testy owszem, nie służą
– Z drugiej strony, jeśli interesuje nas dobro i rozwój ucznia, to nie da się obronić systemu testów, bo trzeba się uczyć pod gotowe rozwiązania. Z tego punktu widzenia taki system jest nie do zaakceptowania – zauważa Zawodniak. Najlepszym tego przykładem są prawa jazdy sprzed wprowadzonych niedawno zmian. Kursanci uczyli się gotowych odpowiedzi na konkretne pytania, nie zastanawiając się, czy mają one sens albo czemu jest tak, a nie inaczej. W efekcie zdawalność egzaminów była wysoka, ale świadomość zdających, dotycząca przepisów i zachowań na drodze, tego nie odzwierciedlała.
Zdaniem Mariusza Zawodniaka, problem leży jeszcze w jednej kwestii: tego, jak do testów podchodzimy. – Ten system można by zaakceptować na przykład na potrzeby standaryzacji. A my na podstawie testów kreślimy obraz całej polskiej edukacji – wskazuje nasz rozmówca. Oczywiście, takie podejście jest skazane na porażkę, bo w jednym teście wypadamy świetnie, a w innym fatalnie. Do tego na przykład mierzymy czytanie ze zrozumieniem, co w zasadzie nie ma sensu – bo przecież dla ucznia po gimnazjum czytanie ze zrozumieniem powinno być naturalną umiejętnością, a nie czymś, czym można się pochwalić w wynikach egzaminu.
Testy są przydatnym narzędziem, ale musimy dążyć do systemu, w którym ich wyniki są tylko jedną z informacji o uczniu i szkole. Powinny się także liczyć inne aktywności uczniów, jak udział w konkursach, prace społeczne, sport. Na Zachodzie jest normą, że osoba ubiegająca się o pracę chwali się osiągnięciami sportowymi, które rozwijają nie tylko fizycznie, lecz także świadczą o umiejętności pracy zespołowej.
Testy najważniejsze
Niestety, wygląda na to, że myślenie to pokutuje głównie na Zachodzie, a do Polski jeszcze nie dotarło – przynajmniej patrząc na praktykę. Uczenie "pod testy" to kolejna bowiem patologia, która zabija edukację, a wynika z "testologii", choć wiceminister Jakubowski twierdzi, że nie ma żadnych badań potwierdzających takie zjawisko.
Niektóre metody nauczania "pod testy" nie muszą być postrzegane wyłącznie negatywnie. Jak przekonuje Mariusz Zawodniak, taka nauka o słowach kluczowych może być bardzo przydatna w praktyce, bo przecież dzisiaj np. cały marketing internetowy i ogólnie internet funkcjonuje właśnie wokół słów kluczowych. Przy czym w szkołach wynaturzono takie nauczanie, doprowadzając do wspomnianej wcześniej sytuacji – kiedy słowo kluczowe jest wyłącznym sposobem na zdobycie punktów i nie da się go zastąpić. Sam kierunek takiego nauczania nie musi być więc szkodliwy z gruntu, ale trzeba do niego odpowiednich metod.
Ogólnie jednak "testologia", patrząc przez pryzmat rozwoju uczniów, jest zjawiskiem negatywnym. Czy jest dla niej jakaś alternatywa? Oczywiście – nawet już, w pewnym stopniu, sprawdzona w Polsce. To po prostu subiektywne oceny nauczycieli. – Widzą nie tylko test, ale też znają ucznia. Obserwują jego postępy, zaangażowanie – wskazuje Zawodniak. Nauczyciel wie więc, że dziecko może nie najlepiej zdawać testy, ale być pełne zapału bądź mieć inne talenty, które niekoniecznie da się zmierzyć poprzez odpowiedz a, b, c lub d. I wtedy pozwoli takiemu dziecku dalej się rozwijać.
Inną metodą, zaproponowaną przez Jacka Żakowskiego, jest tzw. "slow school". Dziennikarz w rozmowie z Danielem Passentem zaznaczał, że "trzeba urealnić program" nauczania, czyli po prostu go "okroić", mniej więcej o połowę.
Tak aby można było w poważny sposób uczyć. Nauczyciel musi dać czas uczniom przyswoić wiedzę. Co z tego, że dziecko będzie w stanie powiedzieć, kiedy jest hołd pruski i kilkadziesiąt innych zdarzeń z tego okresu. Lepiej się zastanowić, co to był hołd pruski. Poświęcić trzy lekcje, żeby omówić istotę tego bardzo ważnego zdarzenia.
Z postulatami Żakowskiego zgadza się Mariusz Zawodniak. Jak podkreśla, jest to idea "uwalniania edukacji". "Uwalnianie" powinno w tym przypadku znaczyć tyle, co uelastycznienie, w każdej kwestii. Również przeładowanych programów, których nauczyciele – jak słusznie zauważa Żakowski – i tak nie są w stanie zrealizować do egzaminów, a często i do końca roku. Tylko gdyby naprawdę "okroić" program nauczania, od razu podniesie się larum o tym, że uczniowie będą głupi i nie zdobędą żadnej wiedzy. I koło dyskusji się zamyka.

