
Trwający kryzys coraz bardziej dzieli Europę. Nie tylko gospodarczo i politycznie, ale i społecznie. – Widać to po ogromnej frustracji w krajach południowej Europy. Jak się patrzy na emocje w Hiszpanii i Grecji to można powiedzieć, że kształtuje się tam po prostu nienawiść do Niemiec – mówi nam prof. Witold Orłowski. Czy kryzys może doprowadzić do wojny w Europie?
REKLAMA
Dariusz Gawin w wywiadzie dla miesięcznika "Znak" stwierdza, że ma poczucie, iż Europa podświadomie "oczekuje najgorszego". Wykazuje też, że póki co, nie mamy narzędzi intelektualnych do tego, by w ogóle ten stan opisać i jemu zaradzić. Jednocześnie Gawin w swoich wypowiedziach wykazuje, jak kryzys gospodarczy podzielił Europę i jak prowadzi do radykalizacji nastrojów, politycznych i społecznych.
Nie da się ukryć, że faktycznie tak jest. Politycznie Unia Europejska coraz bardziej dzieli się na biednych i bogatych. Społeczeństwa w krajach biednych oskarżają o swoje problemy bogatych, a najczęstszym celem tych ataków są Niemcy, uznawane za wielkiego brata, który tylko realizuje swoje interesy. W Grecji chociażby już doszły do głosu bardzo radykalne ugrupowania, które dla europejskich braci nie mają zbyt wiele sympatii.
Czy to jednak oznacza, że w Europie – mimo jej krwawej historii, mimo nauki jaką była II wojna światowa – może dojść do wojny, albo chociaż większego, niż lokalny, konfliktu zbrojnego?
Europa a Unia
Socjolog dr Robert Sobiech wskazuje, że trzeba patrzeć na ten problem dwojako. Jedna płaszczyzna to kraje Unii Europejskiej, druga – cała Europa. Na pewno jednak, zarówno w UE, jak i całej Europie, kraje się podzieliły. W Unii na te biedne ( pogrążone w kryzysie) i bogate. Z kolei w całej Europie kraje są podzielone między te, które w Unii już są i te, które jeszcze do niej nie weszły.
Socjolog dr Robert Sobiech wskazuje, że trzeba patrzeć na ten problem dwojako. Jedna płaszczyzna to kraje Unii Europejskiej, druga – cała Europa. Na pewno jednak, zarówno w UE, jak i całej Europie, kraje się podzieliły. W Unii na te biedne ( pogrążone w kryzysie) i bogate. Z kolei w całej Europie kraje są podzielone między te, które w Unii już są i te, które jeszcze do niej nie weszły.
– W krajach Unii szansa na to, by społeczeństwa zaakceptowały jakiekolwiek działania militarne jest prawie zerowa – ocenia dr Sobiech. Jak wyjaśnia, poziom dobrobytu i satysfakcji z życia jest, mimo kryzysu, i tak bardzo wysoki. Obywatele krajów UE cenią sobie stabilizację, którą osiągnęli, nawet jeśli jest to stabilizacja na niezbyt wysokim poziomie materialnym. – Z tych powodów raczej nie będzie wsparcia społecznego dla takich działań – podkreśla socjolog.
Również prof. Marian Wilk, rektor Wyższej Szkoły Stosunków Międzynarodowych w Łodzi i bloger naTemat, uspokaja: – W dającej się przewidzieć perspektywie do wojny nie dojdzie. Nasz rozmówca przypomina, że powody, dla których wszczynano wojny w przeszłości już w zasadzie wygasły. Pierwsza przyczyna konfliktów zbrojnych, czyli walka o terytorium już w zasadzie nie występuje. Drugim powodem była walka idei: w średniowieczu były to chociażby krucjaty, w XX wieku takim przejawem był nazizm. Ale takich "idei ekspansji", jak nazywa je prof. Wilk, już w Europie nie ma, a nawet jeśli są, to jest to margines poglądów.
Grecy nienawidzą Niemców?
Trzecim czynnikiem wywołującym wojny w czasach współczesnych byli też liderzy, którzy dążyli w ten sposób do rozwoju i powiększania państwa. Ale i ich już dzisiaj nie ma. Jak wskazuje ekonomista prof. Witold Orłowski: – Społeczeństwa europejskie wyzbyły się drapieżności i są głęboko pacyfistyczne. Więc i nie ma tu raczej polityków, którzy postulowaliby działania militarne – twierdzi nasz bloger. Prof. Wilk przyznaje mu rację: po prostu liderzy dążący do wojny nie znaleźliby już poparcia w państwach Europy.
Trzecim czynnikiem wywołującym wojny w czasach współczesnych byli też liderzy, którzy dążyli w ten sposób do rozwoju i powiększania państwa. Ale i ich już dzisiaj nie ma. Jak wskazuje ekonomista prof. Witold Orłowski: – Społeczeństwa europejskie wyzbyły się drapieżności i są głęboko pacyfistyczne. Więc i nie ma tu raczej polityków, którzy postulowaliby działania militarne – twierdzi nasz bloger. Prof. Wilk przyznaje mu rację: po prostu liderzy dążący do wojny nie znaleźliby już poparcia w państwach Europy.
Prof. Orłowski także nie ma wątpliwości, że do wojny w ciągu najbliższych 10 lat nie dojdzie, choć przyznaje, że kryzys wywołuje i wywoła coraz większą radykalizację nastrojów społecznych i państw. – To już się dzieje. Widać to po ogromnej frustracji w krajach południowej Europy. Jak się patrzy na emocje w Hiszpanii i Grecji to można powiedzieć, że kształtuje się tam po prostu nienawiść do Niemiec – wskazuje ekonomista.
Ekonomista podkreśla, że nikt dzisiaj nie wie, do czego kryzys doprowadzi. I można kreślić bardzo czarne scenariusze, ale wojna jest po prostu mało prawdopodobna. Niewątpliwie jednak, zdaniem Orłowskiego, może dojść do cofnięcia procesów integracyjnych w krajach UE. Niektórzy, być może, wystąpią ze strefy euro czy strefy Schengen. Rozpadu Unii też nie należy wykluczać, ale to przyszłość w perspektywie dalszej niż najbliższe 10 lat.
Bałkany groźne, ale…
Niestety, na drugiej płaszczyźnie całej Europy tak dobrze już nie jest. Martwić mogą szczególnie Bałkany i ogólnie pojęte Południe, a także Wschód Europy. – Na Bałkanach wciąż występują konflikty etniczne. Poziom życia jest tam bardzo zróżnicowany. Lokalne konflikty mogą tam wybuchać, mogą się odnawiać sytuacje z lat 90-tych – wskazuje dr Sobiech.
Niestety, na drugiej płaszczyźnie całej Europy tak dobrze już nie jest. Martwić mogą szczególnie Bałkany i ogólnie pojęte Południe, a także Wschód Europy. – Na Bałkanach wciąż występują konflikty etniczne. Poziom życia jest tam bardzo zróżnicowany. Lokalne konflikty mogą tam wybuchać, mogą się odnawiać sytuacje z lat 90-tych – wskazuje dr Sobiech.
Zachód Europy dzisiaj nieco zapomniał o krajach na Bałkanach. A przecież w latach 1992-1995 toczyła się wojna w Bośni i Hercegowinie, która była jednym z najbardziej krwawych wydarzeń w Europie po II wojnie światowej. Brali w niej udział m.in. Serbowie i Chorwaci. Po rozpadzie Jugosławii zresztą Bałkany długo pogrążone były w walkach i konfliktach między narodami i grupami etnicznymi.
Z drugiej strony, prof. Marian Wilk przypomina, że na Bałkanach w ciągu kilku ostatnich lat mieliśmy do czynienia z ostrymi konfliktami, które jednak nie skończyły się wojną. Pierwszy to spór graniczny Chorwacji ze Słowenią. Chorwatów doprowadzał on do białej gorączki, bo Słoweńcy blokowali próby akcesyjne Chorwacji do Unii. Ostatecznie jednak państwa, w ciągu ostatnich kilku lat, doszły do jako-takiego porozumienia.
Najważniejsze jest jednak, że cały czas działały na kanwie dyplomacji i polityki, a o konflikcie zbrojnym nawet nikt nie wspominał. Drugi przypadek to 2008 rok, kiedy Kosowo wywołało niemałą konsternację na świecie ogłaszając swoją niepodległość. Serbskie władze nie chciały się na to zgodzić i niektórzy eksperci widzieli już wówczas, jak Serbia po prostu miażdży Kosowo. Nic takiego się jednak nie stało – środowisko międzynarodowe dało do zrozumienia, że ma być spokój. Kosowo, choć oficjalnie nie jest państwem, zostało uznane przez 100 członków ONZ, 22 z 27 członków UE i 24 z 28 członków NATO.
– Kraje takie jak Serbia czy Chorwacja chcą wejść do Unii Europejskiej, co stoi w sprzeczności z jakimikolwiek dążeniami do konfliktu zbrojnego. One po prostu nie mogą sobie na to pozwolić – przekonuje prof. Wilk. Dr Robert Sobiech dodaje zaś, że jeśli na Bałkanach coś się wydarzy, to będzie to konflikt lokalny, choć oczywiście stanie się problemem dla całej Europy.
Rosja, Białoruś…
Na Wschodzie Europy również nie należy obawiać się gwałtownych ruchów. Co prawda, wielu polityków przekonuje, że Rosja może nas zaatakować w każdej chwili, a po Aleksandrze Łukaszence i Białorusi należy się spodziewać wszystkiego, ale to raczej groźby bez pokrycia. Nawet na Wschodzie sytuacja jest, póki co, na tyle stabilna, by nie doszło do poważnych konfliktów. – Nawet w krajach objętych kryzysem nastąpiła poprawa życia. W krótkiej perspektywie: 5-10 lat, wątpliwe, by doszło do starć militarnych – ocenia socjolog.
Na Wschodzie Europy również nie należy obawiać się gwałtownych ruchów. Co prawda, wielu polityków przekonuje, że Rosja może nas zaatakować w każdej chwili, a po Aleksandrze Łukaszence i Białorusi należy się spodziewać wszystkiego, ale to raczej groźby bez pokrycia. Nawet na Wschodzie sytuacja jest, póki co, na tyle stabilna, by nie doszło do poważnych konfliktów. – Nawet w krajach objętych kryzysem nastąpiła poprawa życia. W krótkiej perspektywie: 5-10 lat, wątpliwe, by doszło do starć militarnych – ocenia socjolog.
Prof. Wilk przypomina z kolei, że przecież byliśmy kilka lat temu świadkami wojny Rosji z Gruzją. Całość trwała krótko, sprawa została w zasadzie zapomniana, nikt sobie nie wyobraża, by Gruzja miała wojować z Rosją albo żeby konflikt miał się eskalować. Białoruś, o której wspomina dr Robert Sobiech, jest specyficzna, ale jak podkreśla prof. Wilk, kraj ten jest w zasadzie pod kontrolą Rosji. A Rosji, wbrew temu co wmawia nam wielu polityków, nie zależy na wojnie. Między innymi dlatego, że mają inne środki nacisku, jak chociażby surowce energetyczne – nota bene sprzedawane na Zachód, więc nierozsądne byłoby odcinać własne źródło dochodów.
Giganty nas pilnują
Wojny nie należy się też obawiać, bo dzisiaj o wiele silniejsze, niż kilkadziesiąt lat temu, są organizacje międzynarodowe: ONZ, NATO, UE, które monitorują sytuację w Europie i trudno pomyśleć, żeby dopuściły do poważnego konfliktu w Europie.
Wojny nie należy się też obawiać, bo dzisiaj o wiele silniejsze, niż kilkadziesiąt lat temu, są organizacje międzynarodowe: ONZ, NATO, UE, które monitorują sytuację w Europie i trudno pomyśleć, żeby dopuściły do poważnego konfliktu w Europie.
Niestety, trudniej przewidzieć, co się stanie w długiej perspektywie – powyżej 10 lat. Od lat mówi się o rozpadzie Unii Europejskiej i jeśli faktycznie do tego dojdzie, to można się spodziewać, że Europa będzie bardzo podzielona. Tutaj jednak specjaliści nie chcą prognozować, bo jak mówią – jest to wróżenie z fusów. Zaznaczają jednak, że do wojny i tak raczej nie dojdzie, bo ani dla społeczeństw, ani dla polityków, nie miałyby one żadnego sensu. Jak stwierdza prof. Witold Orłowski: – Wojny w Europie, odpukać, to już martwa historia.
