Ucznowie z dyskalkulią muszą pisać maturę z matematyki tak jak reszta
Ucznowie z dyskalkulią muszą pisać maturę z matematyki tak jak reszta Dział Kreatywny naTemat.pl

– Wcześniej myślałam, że jestem po prostu beznadziejna z matmy. Potem zrozumiałam, że to coś więcej: że mój mózg po prostu nie rozumie liczb. Widzę je, ale one nic mi nie mówią – wyjaśnia Weronika, 19-latka z Olsztyna. W liceum zdiagnozowano u niej dyskalkulię. Mimo to nie została zwolniona z obowiązkowego egzaminu maturalnego z matematyki. Takich uczniów jest znacznie więcej. "To błąd systemu" – oburzają się nauczyciele.

REKLAMA

W maju 23-letnia Aleksandra po raz piąty podeszła do matury z matematyki. Teraz czeka na wyniki, choć – jak sama mówi – ma przeczucie, że znów się nie udało.

– Gdybym tylko miała pół godziny więcej, może czterdzieści minut… Myślę, że poradziłabym sobie znacznie lepiej. Miałabym czas, żeby zauważyć błędy – mówi ze smutkiem.

Aleksandra ma 23 lata. I dyskalkulię. Abiturienci czy absolwenci z tą diagnozą mogą ubiegać się o wydłużony czas na egzaminach, jednak nie jest to przywilej obligatoryjny. Każdy przypadek rozpatruje się indywidualnie, a decyzja w tej sprawie zostaje podjęta na podstawie opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej.

Aleksandra dodatkowego czasu nie otrzymuje. Jeśli znów nie zda poprawki, nie spełni swoich marzeń o studiach.

Problemy z matematyką pojawiają się u niej już w zerówce. Kiedy ma sześć lat, czujne nauczycielki jako pierwsze zauważają, że coś jest nie tak. I odbywają poważną rozmowę z jej mamą.

– A później, w podstawówce, okazało się, że mam trudności nie tylko z matematyką, ale także z pisaniem, czytaniem, a nawet ze szlaczkami czy przepisywaniem tekstu. Wszystko przychodziło mi z ogromnym trudem – wspomina Aleksandra. – Ale najpierw wyszła mi dysleksja. 

W szkole Aleksandra włącza tryb przetrwania.

Uczy się na siłę, zaciska zęby. Matematyka staje się jej przekleństwem.

Nastoletnia Ola czuje się gorsza, słabsza.

Nie nadąża, nie rozumie.

Jej samoocena spada. 

Doradca zawodowy kieruje ją do szkoły gastronomicznej – bo zaznaczyła w ankiecie, że lubi gotować.

I tam zaczyna się jej prawdziwy dramat.

– Nie byłam świadoma, że w tej szkole będzie rozszerzona matematyka. I to była tragedia. Po trzech miesiącach nauki miałam 10 jedynek w dzienniku. Czułam się kompletnie przytłoczona – wspomina.

Próbuje przejść przez funkcje, ciągi, wyrażenia algebraiczne. Ma ciarki na skórze, kiedy słyszy nazwy tych matematycznych zagadnień.

Dostaje nerwicy.

Boli ją brzuch przed każdymi zajęciami.

Na diagnozę dyskalkulii decyduje się dopiero, gdy uczy się w szkole masażu. Wtedy jeszcze ma nadzieję, że dzięki temu matura będzie dla niej choć trochę łatwiejsza.

W poradni psychologiczno-pedagogicznej robili mi badania i dali mi kartkę, gdzie były kropki. I wtedy wszystko zaczęło mi dosłownie „latać” przed oczami. Linie falowały, cyfry się ruszały, pojawiały się jakieś szlaczki. Zamiast dziewiątki widziałam szóstkę, siódemka wyglądała jak siekierka. Kazali mi podzielić 49 przez 7 i miałam pustkę w głowie. Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Tak działa u mnie matematyka. Dla większości ludzi to proste, ale dla mnie to coś zupełnie innego – mój mózg widzi coś innego niż reszta świata.

Aleksandra

ma zdiagnozowaną dyskalkulię

Mówi, że system edukacji nie dostrzegał jej potrzeb. Wsparcie dawała jej rodzina: mama, dziadkowie, tata, który z kolei zmaga się z dysleksją.

Nauczyciele szybko się niecierpliwili i irytowali.

Przepychali z klasy do klasy mówiąc, że "jakoś to będzie".

Aleksandra do szkoły już nie chodzi, ale życie z dyskalkulią jest nadal dla niej wyzwaniem.

– Jak widzę promocję w stylu "trzecia rzecz 20% taniej" to dostaję szału. Muszę usiąść i zastanawiać się, co z tym zrobić. Na przykład: są chrupki czekoladowe, 3+2 gratis, cena 19,81 zł. Co teraz? Ile właściwie zapłacę? – podaje przykłady.

Odczytanie godziny też jest dla niej dużym problemem.

– Jeśli zaczęłam coś o 11:20 i mam skończyć o 13:40, patrzę na zegarek i… już nie wiem, czy to 20 po 11, czy 11 po 20. W tradycyjnych zegarach wskazówki mi się plączą, muszę sobie przypominać: która jest dłuższa, a która krótsza – opowiada.

Jest masażystką, ukończyła też kurs sterylizacji medycznej.

– Nawet na kursie trzeba było liczyć – ile dodać środka, ile proszku, ile wody. Miałam kalkulator pod ręką, pach, pach – szybkie obliczenia, wszystko się zgadzało. Pięknie zaliczałam, a nawet byłam lepsza niż inni! – mówi z dumą.

Kiedy już w końcu zda maturę z matematyki, chciałaby studiować ratownictwo medyczne albo pielęgniarstwo.

Nie chce, żeby dyskalkulia odzierała ją z marzeń. 

Nie traci nadziei na to, że w przyszłości będzie pomagać innym.

Znaki zlewają mi się w jedno

Weronika, tegoroczna maturzystka, również zmaga się z dyskalkulią.

 – Nie wiem, czy uzbieram trzydzieści procent – prognozuje swój wynik z matury z matematyki. – Moją pracę sprawdza osobna komisja dla osób z dyskalkulią, więc… może coś z tego będzie.

19-latka egzamin z matematyki pisała w osobnej sali. Jak relacjonuje, szybko ją jednak opuściła. 

 – Bo nie wiedziałam, co mam dalej pisać. I tak nic już nie wymyśliłam, więc sobie poszłam – opowiada z rozbrajającą szczerością.

Co ciekawe, Weronika w dzieciństwie świetnie sobie radziła z matematyką.

– Do szóstej, siódmej klasy szło mi bardzo dobrze. Startowałam nawet w Kangurze (międzynarodowy konkurs matematyczny– przyp. red), wygrywałam nagrody. A potem... po prostu przestałam rozumieć.

Jak mówi dalej, korepetycje nie pomogły jej w zrozumieniu, a jedynie w nauczeniu się schematów, kluczy, którymi podążała do uzyskania wyniku.

– Dzięki nim potrafiłam rozwiązać konkretne zadania. Ale tak naprawdę... nie rozumiem matematyki. Prawie w ogóle nie umiem liczyć – przyznaje.

Diagnozę dyskalkulii postawiono dopiero w liceum.

– Wcześniej myślałam, że jestem po prostu beznadziejna z matmy. Potem zrozumiałam, że to coś więcej: że mój mózg po prostu nie rozumie liczb. Widzę je, ale one nic mi nie mówią – próbuje wytłumaczyć.

Nie umiem szacować czasu, nie wiem, ile to pół grama, nie ogarniam miar. Zawsze płacę kartą – promocje w stylu „drugi produkt 50% taniej” są dla mnie niezrozumiałe. A kalkulator? Nie umiem go używać. Znaki mnożenia i dzielenia zlewają mi się w jedno.

Weronika

maturzystka

Planuje iść na studia artystyczne, projektować ubrania.

– Nie potrzebuję do tego matematyki. Wystarczy dobra miarka i nożyczki. Dam sobie radę – mówi hardo.

Mamą Weroniki jest polonistką w liceum (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). Chce walczyć o swoją córkę i inne dzieci z diagnozą dyskalkulii.

– Napisałam w tej sprawie do wiceministry edukacji Katarzyny Lubnauer. Zwróciłam jej uwagę na poważny problem: dzieci z dyskalkulią są, moim zdaniem, w praktyce pozbawione prawa do edukacji na wyższym poziomie. Nigdy nie doczekałam się odpowiedzi – opowiada w rozmowie z naTemat.pl.

Nauczycielka w petycji wyjaśniła jak wygląda codzienność uczniów z tą trudnością i dlaczego tak wielu z nich nie jest w stanie zdać obowiązkowej matury z matematyki. Podzieliła się własnym doświadczeniem. Napisała o ciągłym stresie, z jakim mierzy się jej córka, o kolejnych porażkach, które krok po kroku odbierały jej poczucie własnej wartości.

– Opowiadałam o tym, jak to wszystko wpływa na zdrowie psychiczne dziecka, jego samopoczucie, życie rodzinne i codzienne funkcjonowanie – wylicza. – Moja córka, Weronika, bardzo to przeżywa. Jej stan psychiczny naprawdę się pogorszył odkąd ma problemy z matematyką.

Zaproponowała też konkretne rozwiązania.

Jeśli naprawdę nie da się – choć ja uważam, że się da – prawnie zwolnić dzieci z dyskalkulią z obowiązku zdawania matury z matematyki, to przynajmniej powinny mieć możliwość przystępowania do niej na innych zasadach. Tak jak uczniowie z dysleksją mają dostosowania, tak samo należy potraktować osoby z dyskalkulią

mama Weroniki

Podsuwa pomysł: egzamin obejmujący tylko wybrane, podstawowe działy matematyki – takie, które mają zastosowanie w życiu codziennym.

I dodaje:

– Pomylić plus z minusem może każdy. Przestawić znaki – każdy. Ale dyskalkulik? On może… wszystko. Myślenie dyskalkulika to wielka zagadka. Takie dziecko potrafi całkowicie samodzielnie wymyślić własny sposób rozwiązania zadania i być przekonane, że to działa. Mimo że wynik nie ma nic wspólnego z poprawnym.

Jak to możliwe, że na początku edukacji Weronika radziła sobie świetnie z matematyką?

– Bo wszystko opierało się na konkretach. Ale potem pojawiła się abstrakcja. Usłyszałam: „Mamo, ja nie wiem, o co chodzi”. Przerabiałyśmy dziesiątki przykładów. I kiedy po raz kolejny zrobiła błąd w niemal identycznym zadaniu, zrozumiałam, że to nie jest zwykła niechęć. To realny, głęboki problem.

Na tamtym etapie nikt jeszcze nie mówił o dyskalkulii. – Usłyszałam jedynie: „zaburzenia percepcji wzrokowej”. Tyle. I że nie radzi sobie z myśleniem abstrakcyjnym.

Dopiero kilka lat później, w liceum, pojawiła się właściwa diagnoza.

Weronika przygotowywała się intensywnie do matury. – Rano, o ósmej, potrafiła pracować z nauczycielem i wszystko szło dobrze. Myśleliśmy: jest postęp! A dwie godziny później – na lekcji – już nic nie pamiętała – opowiada jej matka.

Choć trafiła na wspierających nauczycieli, miała indywidualne zajęcia i dostosowania z innych przedmiotów, systemowa bariera pozostała nie do pokonania. Żeby iść na studia, musi napisać maturę z matematyki.

Dzieci z dyskalkulią mają potencjał. Chcą się rozwijać. Mają pasje, zainteresowania, kompetencje humanistyczne, artystyczne. Ale nie mogą, bo matematyka stoi na przeszkodzie.

mama Weroniki

I dodaje z żalem:

– My jako rodzice inwestujemy wszystko. Czas, pieniądze, emocje. Chcemy, żeby nasze dzieci robiły to, co kochają. Żeby studiowały historię, etnologię, filologię. Ale państwo mówi: „Przykro mi, twoje dziecko nie spełnia wymagań". I to jest właśnie ta największa niesprawiedliwość.

Czytaj także:

Złe priorytety

– Obecny system egzaminacyjny jest głęboko niesprawiedliwy wobec uczniów z dyskalkulią – ocenia inna polonistka, która uczy m.in. maturzystów (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – W szkołach mamy wielu utalentowanych młodych ludzi, często humanistów, którzy chcą się rozwijać, studiować, iść dalej. Tymczasem obowiązkowa matura z matematyki zamyka im tę drogę. To prowadzi do frustracji, lęku szkolnego i zniechęcenia. Uczniowie tracą motywację, bo skoro i tak nie zdadzą matematyki na maturze, to po co się starać? To nie ich wina. To błąd systemu.

Polonistka podkreśla, że uczniowie z dysleksją często radzą sobie na maturze z języka polskiego dzięki odpowiednim dostosowaniom, podczas gdy sytuacja dyskalkulików  wygląda zupełnie inaczej.

– Badania jednoznacznie pokazują, że matura z matematyki to dla osób z dyskalkulią przeszkoda nie do pokonania. Dlatego jestem przekonana, że powinni być z niej zwolnieni lub przynajmniej mieć realną, sensowną alternatywę – uważa. 

Skalę problemu potwierdzają liczne sygnały, które nauczycielka otrzymuje od uczniów, rodziców i znajomych. Jej zdaniem priorytety Ministerstwa Edukacji są niewłaściwie ustawione.

– Zamiast zajmować się absurdalnymi zakazami, jak choćby tym, że dziecko nie może wyjechać na tydzień w trakcie roku szkolnego, bo „straci zbyt wiele”, resort powinien skupić się na realnych problemach. Na przykład na tym, że system edukacyjny skutecznie podcina skrzydła osobom, które mogłyby studiować i wnosić wartość do społeczeństwa, a trafiają do szkół policealnych albo do pracy poniżej swoich kwalifikacji – tylko dlatego, że nie są w stanie zdać jednego egzaminu – kontynuuje.

Nauczycielka przypomina, że kiedyś matura nie była tak powszechna jak dziś. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu egzamin dojrzałości zdawali przede wszystkim ci, którzy planowali kontynuować naukę na uczelniach wyższych. Wiele osób kończyło edukację na poziomie szkoły zawodowej czy podstawowej. Obecnie matura jest przepustką do dalszej edukacji i często wymogiem na rynku pracy. Co więcej, wcześniej matematyka była jednym z przedmiotów do wyboru, a od 2011 roku jest obowiązkowa.

Są dzieci, które nie są w stanie zdobyć tych 30 procent – nie z lenistwa, lecz z powodu rzeczywistych, udokumentowanych trudności neurorozwojowych.

nauczycielka języka polskiego w liceum

Wspomina uczennicę, którą przygotowywała się do matury z historii.

– Była bardzo bystra, znała konteksty, wydarzenia i epokę, ale cyfry ją paraliżowały. Nie rozumiała dat, nie potrafiła ich zapamiętać ani powiązać z czymkolwiek. Dla niej rok 1939 czy 410 p.n.e. był abstrakcją – zbiorem pustych znaków. A przecież historia była jej pasją. Dla takich osób matura z matematyki to bariera nie do przejścia.

Na koniec podsumowuje:

– Dyskalkulików nie jest może aż tak wielu jak osób z dysleksją, ale to realna grupa z własnymi ograniczeniami. Tak jak są osoby z wadami wzroku, słuchu czy ruchu, tak są też ludzie, których mózg nie przetwarza liczb w sposób typowy.

Czy jest szansa na to, że sytuacja uczniów z dyskalkulią się zmieni?

Wiceminister edukacji Izabela Ziętka stanowczo zaprzeczyła w rozmowie z PAP, jakoby resort obecnie podejmował jakiekolwiek kroki zmierzające do zmiany zasad dotyczących matury z matematyki dla osób z dyskalkulią czy spektrum autyzmu.