"Z komentarzy pod tym fajnym projektem wynika, że symbolem Warszawy powinien być Wielki Burak" – napisał Zbigniew Hołdys w reakcji na oburzenie warszawiaków, jakie wywołało zwycięstwo neonu ze słoikami w plebiscycie na symbol stolicy.
Zero dystansu, egoizm, bufonada, warszawka – takie określenia padają w komentarzach po ogłoszeniu wyników konkursu na "Neon dla Warszawy". Przypomnijmy, wygrał projekt przedstawiający trzy podświetlone słoki na tle Pałacu Kultury i Nauki. A że symbolizują one przyjezdnych mieszkańców, ci rodowici (albo ci, którzy za takich się uważają) natychmiast podnieśli larum. Podatków nie płacą, miejską przestrzeń zawłaszczają, a jeszcze symboli im się zachciewa – tak można streścić większość komentarzy w tej sprawie.
Są też inne, dla odmiany uderzające w tych "prawdziwych" warszawiaków, którzy mają problem ze słoikami z neonu dla Warszawy. "Jak słyszę ich głosy to jest mi wstyd, że urodziłem się w tym mieście" – napisał pod naszym tekstem Jan. "Warszafka ma problem ze słoikami" – skomentowała Katarzyna. Inni wytykali jeszcze, że mieszkańcy stolicy po raz kolejny zaprezentowali swoją arogancją i irracjonalne poczucie wyższości.
Burak lepszy niż słoik?
Może wobec tego właśnie tak powinien wyglądać właściwy symbol Warszawy? – zasugerował znany muzyk Zbigniew Hołdys, wklejając na Twitterze wymowną grafikę. Sądząc po tym, jaki wizerunek "warszawki" funkcjonuje poza stolicą, taki pomysł spotkałby się pewnie z falą poparcia…
No właśnie, ale właściwie dlaczego warszawiaków tak bardzo się nie lubi? Dlaczego przy okazji akcji "Nie ma cwaniaka nad warszawiaka" na forach z lubością podmieniano "cwaniaka" na "buraka"? Dr Marek Ostrowski, varsavianista, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, szybko odpowiada, że to wina głupiego stereotypu. Po chwili jednak dodaje, że ktoś sobie jednak na niego zapracował.
– Są dwie różne Warszawy, mówiąc umownie: jedna to miasto, a druga to stolica. W pierwszym przypadku mówimy o normalnych mieszkańcach, przyjezdnych bądź nie, których interesuje zwykłe miejskie życie. W drugim mamy do czynienia z mniejszą grupą, osobami, które najczęściej nie są bardzo związane z Warszawą, ale tutaj mieszkają, jak na przykład politycy i pracownicy korporacji. To właśnie ich utożsamia się z warszawską arogancją. To oni w dużej mierze kreują wizerunek stolicy – mówi w rozmowie z naTemat.
"Warszawę rozpoznajemy bez pudła"
Dobrze odzwierciedlają to liczne relacje z Zakopanego i nadmorskich miejscowości, gdzie takich warszawiaków rozpoznać można z daleka. Potem odjeżdżają i zostawiają za sobą wrażenie pod tytułem: "jak z Warszawy to musi być panisko".
Przykładem jest tutaj chociażby historia dziennikarki "Gazety Wyborczej", która na jeden dzień została kelnerką w Sopocie. To wypowiedzi jej współpracowników.
Krzysiek: – Jakoś tak się dzieje, że po chwili już wszyscy dookoła wiedzą, ze ci, co właśnie weszli, są z Warszawy.
Iwona: – Kompletnie nie szanują innych gości. Są głośni i niesłychanie wymagający. Czasem aroganccy. Kiedyś czwórka z nich jadła kolację. Pili najdroższe wina. O pierwszej w nocy zażądali, żebym posłała taksówkę do nocnego po jakiś serek pleśniowy. Odmówiłam. Wychodząc, rzucili ostentacyjnie złotówkę na talerzyk. A zjedli i wypili za tysiąc pięćset.
Jacek: – Historie o wsiokach ze stolicy można by opowiadać bez końca. Warszawę rozpoznajemy bez pudła.
Dr Ostrowski podkreśla, że gdyby to jakaś mała miejscowość nagle została stolicą Polski, też znalazłyby się tam podobne osoby. – Warszawa jak magnes przyciąga tego rodzaju osobowości. A cierpią na tym wszyscy mieszkańcy – dodaje.
Prymusa się nie lubi
Krzysztof Skiba, lider grupy "Big Cyc", który na stałe mieszka w Gdańsku, ale często bywa w Warszawa, nie ma problemu z tzw. warszawką. Wie jednak doskonale, na czym polega niechęć do warszawiaków. – Mnie się zawsze dobrze grało koncerty w Warszawie, ale wielu moich kolegów strasznie nie lubi tam przyjeżdżać. Przede wszystkim uważają, że w stolicy nie ma szczerej postawy. Raczej wyścig szczurów, zadzieranie nosa, udawanie światowców. "My wszystko wiemy, wszystko znamy, a reszta to coś gorszego". Takie przekonanie rodzi pewną niechęć – mówi naTemat.
Zdaniem Skiby samo założenie, że "nie ma cwaniaka nad warszawiaka" nie jest niczym szkodliwym. I choć spotyka się ono z negatywną reakcją, jest nieodłącznym elementem wielkomiejskiego życia. – To domena stolic, dużych miast. Zresztą nie tylko, bo mamy wiele grup, które podobnie się zachowują. Górale na przykład zupełnie nie mają komplesu Warszawy. Traktują raczej mieszkańców stolicy jak kompletnych frajerów – twierdzi muzyk.
Krytykuje też tych, którzy usilnie szukają sobie w stolicy wrogów. – To jest trochę tak, że prymusa w klasie nigdy się nie lubiło. Raczej zawsze trzymało się ze średniakami – przekonuje.
Nie lubię. Z zasady
I to jest właśnie druga strona medalu. Bo może i niektórzy rzeczywiście robią warszawiakom czarny PR, ale i bez tego sympatii by nie było. Powód? – Psychologia miasta. Jej fundamentem jest to, że po prostu nie lubi się osób będących blisko władzy. Antypatia, oprócz tego, że czasem uzasadniona, występuje najczęściej niejako z zasady – odpowiada dr Marek Ostrowski.
Podobnego zdania jest Ligia Krajewska, była radna Warszawy, a obecnie posłanka Platformy Obywatelskiej. – To jest taki stereotyp, który funkcjonuje i będzie funkcjonował niezależnie od zachowania konkretnych osób. Stolicę postrzega się jako najbogatsze miasto z zobowiązaniami wobec wszystkich. Poziom życia jest wyższy, co też powoduje, że mieszkańcy są odbierani jako nowobogaccy aroganci. Ale podkreślam jeszcze raz: nie ma rzeczywistych animozji, tylko stereotypy – zwraca uwagę w rozmowie z naTemat.
Krajewska dodaje jeszcze, że bardzo podoba jej się neon ze słoikami. – Bo siłą stolicy jest jej różnorodność. Jestem przekonana, że tak właśnie twierdzą prawdziwi warszawiacy – dowodzi.
Czytaj także: