Na początku była niespodzianka. Szerzej nieznany trener przejmuje Lecha Poznań. Potem po pierwszych wypowiedziach może nie podziw, ale pozytywne zaskoczenie. Facet chyba zna się na rzeczy, warto go obserwować. Następnie - lekkie przeginanie – Mariusz Rumak wychodzi z każdej lodówki z tymi samymi sloganami. Na końcu przyszło otrzeźwienie, brak wyników i proste pytanie – czy „Kolejorz” postawił na właściwego konia?
Wzrok na tym samym poziomie, delikatnie podniesiony podbródek, ale nie za wysoko, żeby nie było zbyt arogancko. Pewność siebie. Naturalna czy wyuczona? Bez znaczenia. A na kim się trener wzoruje? Na nikim. Ma swoją filozofię i idzie swoją drogą. Grzechem byłoby się przyznać do idoli. Co sądzi o Bakero, swoim poprzedniku, któremu do niedawna pomagał? Oczywiście bardzo dobrze przygotował drużynę, a problem leży w podświadomości piłkarzy. Czyli chyba jednak nie za dobrze. Wywiad za wywiadem, bon mot za bon motem, zero treści, milion słów. I pełna powaga. Trener ekstraklasowego klubu nie może sobie pozwolić na luz. Trzeba ciężko pracować i dawać z siebie sto procent.
Mariusz Rumak jeszcze nie wygrał meczu, ale już zajął się promocją samego siebie. Młody chłopak, życzę mu jak najlepiej, ale byłoby lepiej, gdyby na początku zajął się boiskiem, a nie autopromocją. Aby być innym od wszystkich, tworzy swoje teorie. Po przegranym meczu z Wisłą palnął coś w rodzaju: "Chłopaki zareagowali właściwie i nie akceptują porażki". OK, fajnie, ale co to znaczy? Że w rewanżu będziemy się bronić, bo myślimy, że wygraliśmy pierwszy mecz? Trochę to śmieszne, podobnie jak jego niedzielne wywody w programie analizującym ostatnią kolejkę (...). Odżegnywanie się od tego, co robił Bakero jest wielkim nietaktem i brakiem jakiejkolwiek lojalności. Stary, Ty byłeś jego asystentem! Jak się nie podobało, to trzeba było powiedzieć: "basta. Ja się pod tym nie podpisuję". A tak, wyglądało to na tak zwane "chińskie czekanie". Cierpliwie, kropelka po kropelce, aż się Bakero wyłoży, a potem będzie kolej na mnie. Podobne błędy do tych Rumaka robili inni młodzi gniewni – skomentował zachowanie młodego trenera Zbigniew Boniek (źródło: Interia.pl).
A ten odpowiedział tak: - Nie zgadzam się z tym. Ja trochę inaczej postrzegam budowanie sztabu szkoleniowego, ale to zależy od osoby, która jest na jego górze. Swoim asystentom powiedziałem, żeby mi od razu mówili jeżeli będę robił coś nie tak. Asystent nie jest od tego, aby przytakiwać, bo w takim momencie byłby niepotrzebny. Wolę drugiego trenera, który będzie mówił co myśli. Jeżeli będzie tylko przytakiwał, to nie będzie burzy mózgów i może nam coś uciec..
Zarzucicie mi pewnie, że poruszam błahe sprawy. Że gra drużyna, a nie trener, PR to dodatek, a trener ma się zająć trenowaniem. Zgoda, ale oglądając kolejne mecze Lecha nie mogę się pozbyć wrażenia, że efekt, który Rumak chce osiągnąć, jest odwrotny od oczekiwanego. Pięknie te wszystkie słowa brzmią, ale czy efekt „nowej miotły” wypracowuje się w ten sposób? Pomijam już taktykę, wystawianie Vojo Ubiparipa na skrzydle, pomijam nawet kompletny brak wyników, bo za kolejne porażki Lecha winę w dużej mierze dalej ponosi Bakero, ale piłkarze wbrew pozorom nie są głupi. Czytają wypowiedzi, oglądają konferencje, programy typu Liga+ Extra, dyskutują i widzą, że coś jest nie tak. Gra się nie klei, Semir Stilić kompletnie zgasł, Artiom Rudniew przestał strzelać, leje ich nawet Jagiellonia, a co na to trener? Niby stanowczo zapowiedział, że takiej gry nie będzie akceptował, ale... tyle u niego tej stanowczości, co u Waldemara Pawlaka poczucia humoru. To wszystko jest takie sztywne, gorzej niż u Macieja Skorży. Bez polotu, fantazji, jakiegokolwiek luzu.
Miał być stuprocentowy profesjonalizm, a zaczyna się komizm.
Pisałem jakiś czas temu o „fenomenie” Cracovii, na której ostatnio zęby połamał sobie trener Dariusz Pasieka. Na tej drużynie przejechałby się każdy – Mourinho, Guardiola, Wieczorek i Łazarek, ale problem Pasieki, bardzo sympatycznego gościa, polegał na tym, że traktował piłkarzy jak dzieci. Zepsułeś akcję, poklepał cię po plecach. Przywaliłeś panu Bogu w okno, spokojnie, będzie dobrze, gramy dalej! Piłkarzy czasem trzeba podnosić na duchu, ale chyba nie non-stop. I dziś w Lechu, takiemu Djurdjeviciowi, Injacowi, Stiliciowi czy Kotorowskiemu nie powinno się chyba mówić, że jest dobrze, skoro jest beznadziejnie.
Jako puenta tego tekstu niech posłuży obrazek sprzed tygodnia. Przerwa w meczu Wisły z Lechem. 0:0, „Kolejorz” gra piach. Piłkarze schodzą do szatni, Rumak pokrzykuje do piłkarzy „brawo, brawo!”. Na to Hubert Wołąkiewicz – zawodnik, umówmy się, bez większej charyzmy - „jakie, kurwa, brawo?! W bramkę nie możemy trafić!”.
Po obejrzeniu Ligi+ Extra stwierdzamy, że opcje są tylko dwie - albo za dwa lata Mariusz Rumak będzie selekcjonerem reprezentacji Polski, ewentualnie szkoleniowcem klubu Bundesligi, albo skończy jak Maciej Bartoszek, czyli jako zarządca wysypiska śmieci. Innej opcji nie dostrzegamy. Ego tego szkoleniowca zdaje się być mocno rozdęte, a teraz pozostaje zaczekać, czy ma to jakieś uzasadnienie - czyli czy objawił się trenerski Dalajlama, czy tylko kolejnego pewniaczka życie musi sprowadzić na ziemię.