Czesi szturmują polskie sklepy. "Kupują na worki", a nasi rodacy narzekają

Wielokrotnie pisaliśmy już o Czechach, którzy w poszukiwaniu oszczędności odwiedzają polskie sklepy. Kiedyś głównym magnesem było tańsze masło i papierosy czy mięso w Dino. Te produkty nadal są popularne na czeskich listach zakupowych, ale zjawisko wygląda obecnie nieco inaczej. I nie wszyscy widzą w tym plusy.

Dziennikarze "Faktu" odwiedzili popularne targowisko w Kudowie-Zdroju, gdzie skala tego zjawiska jest ogromna. Całe czeskie rodziny potrafią przyjechać nawet z miast oddalonych o 300 km, by na jednych, dużych zakupach zaoszczędzić 300-400 zł.

Zmienił się też asortyment, który ląduje w bagażnikach ich aut. Jakie produkty cieszą się teraz największym powodzeniem?

Lokalni przedsiębiorcy liczą zyski, ale niestety masowe zakupy czeskich sąsiadów mają też mroczną stronę. "Fakt" opisuje, że mieszkańcy Kudowy czy Kłodzka skarżą się na negatywne skutki takiej turystyki.

Najbardziej szturmowane są popularne dyskonty. "Największe oblężenie jest w Biedronce i Lidlu. Przed weekendem to nie radzę tam wchodzić, nie ma wolnych miejsc na parkingu" – opowiadały dwie mieszkanki regionu w rozmowie z dziennikiem.

Polacy narzekają, że jeśli nie zrobią zakupów wcześnie rano, to po południu półki w sklepach potrafią świecić pustkami. Problem jest na tyle poważny, że niektórzy muszą robić zapasy w innych miejscowościach.

"Na zakupy dla siebie musieliśmy jeździć jeszcze dalej" – powiedziała pani Elżbieta. "Śmietanę, mleko, ser, masło, mięso – wszystko Czesi wywozili całymi wózkami. Albo makaron. Nie było co nawet na obiad wziąć" – dodała.

Sprzedawcy twierdzą, że handel jest nieco mniejszy niż w rekordowym zeszłym roku, ale wciąż pozostaje bardzo intensywny. Jedyną branżą, która może w przyszłości ucierpieć na takiej turystyce, jest sprzedaż papierosów. Komisja Europejska planuje ujednolicić akcyzę w całej Unii, więc nie będzie się już opłacało po nie jeździć za granicę.