Niektórzy oburzyli się na prywatne przedszkole, które przyjmuje dzieci rodziców z pełnych rodzin. Uczą się w nim dzieci m.in. Romana Giertycha i Radosław Sikorskiego. Tymczasem publiczna oświata robi to samo, tyle że w drugą stronę. Zgodnie z kryteriami Ministerstwa Edukacji dyskryminowane są dzieci z rodzin pełnych. Do przedszkoli w pierwszej kolejności przyjmowane są dzieci samotnych rodziców. To prosta droga do nadużyć. Mamy wysyp samotnie wychowujących dzieci. – W grupie mam 11 dzieci samotnych matek, z czego samotne są de facto dwie – mówi nauczycielka z jednego z warszawskich przedszkoli.
W Polsce przybywa samotnych rodziców. Okazuje się, że wielu celowo bierze rozwody i deklaruje samotne wychowywanie dzieci, żeby dostać miejsce w przedszkolu publicznym. Zgodnie z prawem pierwszeństwo mają dzieci samotnych rodziców. Te z rodzin pełnych lub wielodzietnych nie mają z nimi szans.
Dyrektorzy placówek publicznych przyjmują maluchy według ustalonych przez Ministerstwo Edukacji kryteriów. Jeśli dzieci je spełniają otrzymują dodatkowe punkty. W pierwszej kolejności dostają je pięciolatki (119 punktów), później dzieci samotnych rodziców (118 pkt), rodziców niepełnosprawnych (117 pkt) oraz dzieci z rodzin zastępczych (116 pkt).
O ile dzieci niepełnosprawne i te z rodzin zastępczych bez wątpienia powinny być wspierane przez państwo, kontrowersje budzą już te samotnych rodziców. Bardzo często zdarza się, że pomoc dostają rodziny, które jej tak naprawdę nie potrzebują. – Samotni rodzice mają bezwzględne pierwszeństwo starając się o miejsce w przedszkolu. Jeżeli dostajemy 40 podań o przyjęcie dziecka, a 20 z nich składają samotne matki, to właśnie one muszą być bezwzględnie przyjęte. Na 28 dzieci w grupie mam 11 dzieci samotnych matek, z czego samotne są de facto dwie – przyznaje w rozmowie z naTemat nauczycielka (nazwisko do wiadomości redakcji) z jednego z warszawskich przedszkoli z 20-letnim stażem. Pozostałe matki żyją np. w związkach partnerskich, gdzie oboje rodziców utrzymuje dziecko, a jedynie deklarują, że utrzymują je same.
Nawet jeśli pracownicy placówki wiedzą, że dziecko wychowywane jest przez oboje rodziców, żyjących w związku nieformalnym, i tak są zobligowani przyjąć to dziecko w pierwszej kolejności, bo według dokumentów wychowywane jest np. tylko przez matkę. Sami pracownicy uważają takie kryteria za dyskryminujące. – Te przepisy krzywdzą pełną rodzinę. Matka samotna jest samotną matką, jeśli ojciec jest pozbawiony praw albo nie żyje, jeśli nie ma alimentów, a nie jeśli żyje w konkubinacie albo dostaje alimenty. Wiele samotnych matek żyje na wiele wyższym poziomie finansowym niż niektóre pełne i wielodzietne rodziny – zwraca uwagę na nauczycielka. – Co to państwo właściwie promuje? Rodzinę czy samotność? Jeżeli dziecko ma ojca, albo rodzice żyją w konkubinacie nie powinno być traktowane, jak dziecko samotnej matki. Tyle, że tego nie da się przecież sprawdzić – dodaje.
Przegrani na starcie
Maciej Noszczak ze Związku Dużych Rodziny "Trzy Plus" wie, jak trudno jest zapisać dzieci z wielodzietnej rodziny do przedszkola. – Mamy pięcioro dzieci i ostatnio rejestrowaliśmy dwójkę do przedszkola. Pani dyrektor sygnalizowała nam, że mogą być problemy, bo pierwszeństwo mają dzieci wychowywane samotnie przez jednego rodzica – opowiada Maciej Noszczak. – Szczęśliwie udało nam się zapisać dzieci do jednego przedszkola. Gdyby młodsze dziecko nie dostało się ze starszym do przedszkola, bo zabrakłoby mu punktów, żona musiałaby zostać w domu. To na pewno nie ułatwiłoby je powrotu do pracy – dodaje Noszczak. I on, i żona są architektami.
Dyrektorka przedszkola szczerze przyznała państwu Noszczak, że przepisy są przez niektóre rodziny nadużywane i nie wszyscy samotni rodzice, są rzeczywiście samotni. Niektórzy celowo się rozwodzą, żeby dziecko udało się dostać do przedszkola i nadal mieszkają razem. Inni nie formalizują związku. – Nie chcę oceniać intencji innych rodziców, ale na pewno byłoby nam łatwiej, gdybyśmy też mieli jakieś punkty. Nie chodzi o to, że mam żal do państwa. Po prostu te przepisy są głupie. Brak tu pomyślunku – dodaje Maciej Noszczak.
Problemy z zapisaniem dzieci do przedszkola miał również inny ojciec pięciorga dzieci – Bartosz Marczuk, publicysta "Rzeczpospolitej" i ekspert Związku Dużych Rodzin "Trzy Plus". – Kryteria przyjęcia do przedszkola to jawna dyskryminacja pełnych i wielodzietnych rodzin. Właściwie żadne z moich dzieci nie dostało się do przedszkola w zwykły i normalny sposób. Gminy kompletnie nie widzą rodzin wielodzietnych. Są dla urzędników na ostatnim miejscu, albo nie ma ich wcale. Mimo że Konstytucja gwarantuje przecież rodzinom wielodzietnym taką samą ochronę, jak samotnym rodzicom – zauważa Bartosz Marczuk.
Eksplozja samotnych rodziców
Według publicysty przepisy doprowadziły do absurdalnej sytuacji. – Z ankiety "Dziennika Gazety Prawnej" jasno wynika, że mamy eksplozję samotnych rodziców. Wielu samotnych jest tylko na papierze, bo wie, że system prawny daje im więcej przywilejów. Państwo ich nie tylko zniechęca do formalizowania związków, ale właściwie zachęca, żeby tego nie robili – ocenia Bartosz Marczuk.
System nie został zmieniony, kiedy ministrem edukacji był Roman Giertych, który sam posyła dziecko do prywatnego przedszkola premiującego pełne rodziny. – Ministrem edukacji byłem krótko. Nie mogłem i nie zdążyłem zająć się wszystkimi problemami edukacji w Polsce. Do spraw przedszkolnych w ogóle nie doszedłem – tłumaczy Giertych. Przyznaje jednak, że jakiekolwiek punkty przyznawane dzieciom za pochodzenie czy za stan cywilny rodziców są wypaczeniem i prowadzą do nadużyć.
Roman Giertych uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przekazanie decyzyjności na szczeble lokalne. – Są przecież samotne matki, które rzeczywiście wychowują dzieci w pojedynkę. Nie mogą zostać w domu, muszą iść do pracy i nie mają z kim zostawić dziecka. Jest oczywiste, że w takiej sytuacji powinny mieć pierwszeństwo w przedszkolu. Ale to nie powinna być kwestia przepisów, ale zwykłego miłosierdzia – ocenia były minister edukacji. Podkreśla, że takie rzeczy nie powinny być punktowane, tylko powinna być to odpowiedzialna decyzja dyrekcji placówki. – Jestem za zasadą subsydiarności. W tej kwestii odpowiedzialność powinna spoczywać na dyrektorach, a nie na ministrach edukacji. Decyzje powinny być podejmowane na poziomie lokalnym. Ludzkie podejście i miłosierdzie jest w tym przypadku zdecydowanie istotniejsze niż ministerialne rozporządzenia – dodaje.
Jak na razie działania samorządowe są praktycznie nieistotne. Np. w Krakowie dzieci z rodzin wielodzietnych korzystające z Krakowskiej Karty Rodzinnej 4+ dostają... 4 pkt. Bilans łatwo wyliczyć.
komenatrz pod tekstem "Przedszkole bez dzieci rozwodników i samotnych rodziców. Tam uczą się dzieci Wiplera, Sikorskiego i Giertycha".
Przepraszam, dlaczego ja nie mogę posłać dziecka do publicznego przedszkola? Bo mam męża, pełną rodzinę, a pierwszeństwo maja dzieci z rodzin rozbitych. To jest dopiero dyskryminacja! CZYTAJ WIĘCEJ