Poseł PiS Przemysław Wipler pochwalił się ostatnio, że posłał swoje dzieci do przedszkola i szkoły, gdzie przyjmowani są jedynie kandydaci z pełnych rodzin. Wszystko po to, by oszczędzić im "traum" związanych z kontaktem z pociechami rozwodników czy samotnych rodziców. – Traumy? A może niedługo traumą będzie wspólna zabawa z niepełnosprawnymi rówieśnikami? – komentuje w rozmowie z naTemat psycholog dziecięcy Maria Zapolska-Downar.
"Ludzie z rodzin wielodzietnych to lepsi obywatele, od dziecka uczą się prospołecznych postaw" – ta wypowiedź posła Przemysława Wiplera, która padłą na Kongresie Rodzin i Kobiet Konserwatywnych wywołała spore oburzenie. Parlamentarzysta PiS, który był jednym z prelegentów, podczas swojego wystąpienia przekonywał, że "trudno o dzietność w skażonym środowisku, w którym żyją dziś polskie rodziny". Zaznaczył też, że dla swoich dzieci wybrał lepsze otoczenie, czyli prywatne szkoły, gdzie nie spotkają się one z rówieśnikami wychowanymi w niepełnych rodzinach.
W artykule opublikowanym na wPolityce.pl tłumaczy, że decyzja o wyborze przedszkola czy szkoły może rodzicom pomagać lub uniemożliwić wychowywanie dzieci (i wypiera się niektórych wypowiedzi z kongresu).
Przedłużenie konserwatyw
Co to za placówka? Okazuje się, że ta sama, do której swoje dzieci posłali Roman Giertych i Radosław Sikorski: prowadzona przez Stowarzyszenie "Sternik" pod patronatem Opus Dei. Elitarna – przyciąga rodziny z inteligenckich sfer Warszawy. Nie brakuje też nazwisk, które znamy z pierwszych stron gazet. Oprócz Sikorskiego i Giertycha jest chociażby Jerzy Polaczek, były minister infrastruktury w rządzie PiS,.
Ale czy rzeczywiście, jak stwierdził Wipler (cytowany przez Wyborcza.pl), nie przyjmuje ona dzieci z rozbitych rodzin? – Powiem tak: na zewnątrz to może wyglądać na bardzo zamknięte i hermetyczne środowisko, ale w rzeczywistości jest bardzo otwarte. Nie prowadzę żadnej statystyki, więc nie mogę powiedzieć, czy są u nas np. dzieci rozwodników. Z założenia stawiamy na współpracę z obojgiem rodziców... – podkreśla w rozmowie z naTemat Anna Bodzan która w stowarzyszeniu zajmuje się rekrutacją.
Jednak mimo że oficjalnie żadnych zakazów dzieciom z niepełnych rodzin się tam nie stawia, już sama filozofia rekrutacji przykuwa uwagę. – Nie rekrutujemy dzieci, ale całe rodziny. Rodzice składają wniosek na kilkoro swoich pociech jednocześnie. Często jest tak, że dana osoba uczy się u nas najpierw w przedszkolu, a potem w podstawówce i gimnazjum. Rekrutacja rodzin sprowadza się też do ścisłej współpracy z rodzicami – wyjaśnia Bodzan.
Bez koedukacji i dwóch tatusiów
I to właśnie kluczowa zasada działania Sternika. Albo "projektu", bo tak członkowie stowarzyszenia określają kilka swoich placówek rozsianych po całym kraju. Tutaj rola rodziców nie ogranicza się do odprowadzenia potomka do szkoły i wizyty na wywiadówce. Każda rodzina ma na przykład swojego opiekuna, czyli tutora, z którym spotyka się co najmniej trzy razy w roku. – Bardzo dużo rozmawiamy. Rodziny borykają się z różnymi trudnościami i wszyscy razem przez to przechodzimy. Rodzice poszczególnych dzieci zawiązują też między sobą przyjaźnie – wylicza działaczka Sternika.
Na pierwszym miejscu są rzecz jasna chrześcijańskie wartości. Nie ma tu podręczników z historiami o dwóch tatusiach, nie ma promocji tolerancji dla homoseksualistów czy równouprawnienia kobiet. Nie ma w końcu także koedukacyjnych klas. Wszystko zgodnie z dewizą założyciela Opus Dei św. Josemarii Escrivy: "Zakładajcie szkoły dla swoich dzieci, będące przedłużeniem domu rodzinnego, w którym praktykuje się ducha służby, współpracy, hojności, jedności".
Oddzielić ziarna od plew
Czy izolacja dzieci z pełnych rodzin to dobry pomysł na wychowanie? – pytam Marię Zapolską-Downar, psychologa dziecięcego z Warszawskiego Instytutu Psychoterapii i Rozwoju. – To wygląda na strategię podobną do biblijnego oddzielania ziarna od plew. Na tej samej zasadzie moglibyśmy zaproponować, by starannie izolować od pozostałych dzieci te przejawiające zachowania agresywne czy cierpiące na stany lękowe. To tak jakby twierdzić, że na dziecko negatywny wpływ ma kontakt z osobą niepełnosprawną. To jest dla mnie absurdalne i szkodliwe. Znam wiele pełnych rodzin, gdzie sytuacja jest dużo gorsza czy też nawet patologiczna w porównaniu do tych, gdzie dziecko ma jednego rodzica – przekonuje w odpowiedzi.
Według niej nic nie wskazuje na to, by integracja dzieci z różnych rodzin niosła za sobą jakiekolwiek negatywne konsekwencje. – Wręcz przeciwnie, uczy tolerancji i przeciwdziała wykluczaniu. A przecież, jeśli szkoła bazuje na katolickich wartościach, tym bardziej powinna promować akceptację – podkreśla.
Ja wybrałem miejsce, które stawia na współpracę z rodzicami,, które ma być przedłużeniem tego, co dzieje się w domu. Nie jest to szkoła o charakterze wyznaniowym, ale o jasnym modelu wychowawczym. Rodzice uczniów zgadzają się co do tego, że podstawą wychowania jest naturalna rodzina oparta na trwałym związku mężczyzny i kobiety". CZYTAJ WIĘCEJ
Oczywiście rozwód jest traumą dla dziecka, nawet taki przeprowadzony "z klasą". Ale czy to oznacza, że dziecko ma nie być łączone z rówieśnikami, którzy wychowują się w pełnych rodzinach? Nie da się uniknąć kontaktu z różnymi zjawiskami i całym spektrum zjawisk składających się na społeczeństwo. Z perspektywy dziecka lepiej, by taki kontakt nastąpił wcześniej niż później, co nie oznacza, że zaraz należy pozwolić mu wszystkiego zaznać. Najważniejszy jest
przekaz rodziców towarzyszący trudnej sytuacji.