"Outlander: Krew z krwi" to udany prequel, który pokochają fani romansów
"Outlander: Krew z krwi" to prequel godny oryginalnego "Outlandera" (RECENZJA) Fot. materiał prasowy

O ile nie jestem zwolenniczką prequeli, tak serial "Outlander: Krew z krwi" oglądam co tydzień z czystą przyjemnością i nieujarzmioną ciekawością. W nowej produkcji inspirowanej prozą Diany Gabaldon znów wracamy do XVIII-wiecznej Szkocji, której brutalne realia nie stoją na przeszkodzie prawdziwej miłości. Historia rodziców Claire i Jamiego, choć bywa naciągana, oczaruje tych, których od pierwszego wejrzenia oczarował "Outlander".

REKLAMA

Pokryte torfowcem pasma Highlandów, powstanie jakobickie wiszące w powietrzu i druidzki krąg Craigh na Dun, od którego wszystko się zaczęło. "Outlander: Krew z krwi", którego akcja rozgrywa się 28 lat przed podróżą Claire Randall w czasie, jest – w dobrym tego słowa znaczeniu – powrotem do korzeni "Outlandera". Prequel ma bowiem urok pierwszego rozdziału oryginalnej sagi.

Recenzja serialu "Outlander: Krew z krwi". O czym jest?

Szkocja, rok 1714. Wraz ze śmiercią naczelnika klanu MacKenzie rozpoczyna się walka o sukcesję między jego synami, Columem i Dougalem. Ich siostra, Ellen, po odejściu ojca przestaje mieć jakikolwiek wpływ na decyzje podejmowane w zamku Leoch. Zamiast tego bracia kupczą jej cnotą, popychając ją w kierunku niechcianego małżeństwa.

Pewnego dnia rudowłosa bohaterka poznaje Briana Frasera, w którym zakochuje się po uszy. Nie wie tylko, że obiektem jej westchnień jest bękart zhańbionego lorda Lovat. Tak zaczyna się opowieść o rodzicach Jamiego Frasera.

W scenariuszu serialu znajdziemy jeszcze drugą linię fabularną, która omawia losy mamy i taty Claire Randall (z domu Beachamp). I wojna światowa odcisnęła spore piętno na psychice Henry'ego Beachampa. W poszukiwaniu spokoju były żołnierz wyrusza wraz z żoną, Julią Moriston, w podróż po szkockich Highlandach.

W trakcie przejażdżki samochodem angielska para wymija jelenia, po czym ich auto wpada do pobliskiej rzeki. Małżeństwo wychodzi z wypadku bez szwanku. Następnie przez przypadek trafia na Craigh na Dun, starożytny krąg z kamieni, który – co wiemy już z oryginału – działa jak wehikuł czasu.

logo
Harriet Slater i Jamie Roy w serialu "Outlander: Krew z krwi". Fot. materiał prasowy

Godny następca pierwszych sezonów "Outlandera"

"Outlander: Krew z krwi" sięga po sprawdzone rzeczy i wyciska z nich cały możliwy potencjał. Owszem powtarza motyw podróży w czasie, który z początku może wydawać się dość leniwym ruchem ze strony scenarzystów, ale koniec końców daje nam zupełnie nowe spojrzenie na Craigh na Dun – inne od tego z oryginalnej adaptacji książek Diany Gabaldon.

Tym, co często gra na niekorzyść prequeli, jest fakt, że widz zaznajomiony z poprzednim dziełem wie mniej więcej, jak kończą się przygody pewnych bohaterów. Od twórców zależy więc, czy zaserwują publiczności odgrzewany kotlet, czy znaną opowieść ubiorą w szaty "nowości". Na szczęście serial Matthew B. Robertsa świeci jako przykład tego drugiego podejścia.

Przewidywalność nie musi być z zasady czymś złym, o ile odpowiednio się ją dawkuje. "Outlander: Krew z krwi" nie jest zatem kalką przygód Claire i Jamiego. Prędzej zasługuje na miano godnego następcy dwóch pierwszych sezonów "Outlandera", gdyż udaje mu się odwzorować atmosferę epickiego romansu spod Inverness, z jego historycznymi naleciałościami (tym razem poznajemy Rob Roya, czyli szkockiego Robin Hooda lub Janosika) i sentymentalną naturą.

logo

Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

"Romeo i Julia" mają lepiej od podróżników w czasie

Ellen MacKenzie i Brian Fraser są niczym tytułowi kochankowie z dramatu "Romeo i Julia" Williama Shakespeare'a – pochodzą z dwóch zwaśnionych rodów, ale za nic mają rodzinne utarczki. Jeśli raz kogoś pokochają, to będą go kochać na zabój. W historię tej pary wpisane jest duże ryzyko – w końcu mamy tu do czynienia z zakazaną miłości.

To jednak nie ich wątek stanowi grę o najwyższą stawkę. Ellen i Brian zmagają się z czysto społecznymi (hierarchicznymi) problemami, zaś Henry i Julia wpadają w sam środek świata, który znają jedynie z dawnych opowieści. Nie dość, że oboje pochodzą z Anglii, która – delikatnie mówiąc – przez wieki naprzykrzała się Szkotom, to jeszcze zostają rozdzieleni w trakcie podróży w czasie i spodziewają się dziecka.

W najgorszym położeniu znajduje się ciężarna Julia, która w XVIII wieku – i w dodatku z zaokrąglonym brzuchem – daleko bez swojego faceta nie zajdzie. By chronić swoją pociechę, musi kombinować i podejmować moralnie wątpliwe decyzje.

logo
Hermione Corfield i Jeremy Irvine w serialu "Outlander: Krew z krwi". Fot. materiał prasowy

Dobrze się stało, że wątki rodziców Claire i Jamiego ładnie się ze sobą zgrywają, a nie są względem siebie obojętne. Oczywiście cała czwórka bohaterów ukazana została w dobrym świetle. Umówmy się, popełniane przez nich błędy są wynikiem warunków historycznych, a nie zgnilizny ich charakterów. To nie jest "Gra o tron", tylko serial, który z góry narzuca widzom, komu mają kibicować.

Ani Ellen, ani Brian, ani Henry, ani Julia nie są krystalicznie czystymi postaciami, natomiast z ich wnętrza aż bije dobroć, dzięki czemu możemy im ufać, nawet jeśli podejmowane przez nich decyzje nie współgrają z naszym systemem wartości. "Outlander: Krew z krwi" trzyma w napięciu, jednocześnie kojąc serca. I taki właśnie ma być.

Twórcy zdołali obsadzić w rolach rodziców Claire i Jamiego utalentowanych aktorów, którzy wyglądają wypisz-wymaluj jak Caitriona Balfe ("Belfast") i Sam Heughan ("SAS: Zamach w Eurotunelu"), czyli gwiazdy oryginalnego "Outlandera".

W Ellen i Briana wcielili się Harriet Slater ("Tarot: Karta śmierci") i Jamie Roy ("Zwiadowca"), a Julię i Henry'ego zagrali Hermione Corfield ("Mission: Impossible – Rogue Nation") oraz Jeremy Irvine ("Return to Silent Hill").

Powrót do zakochanej Szkocji

W "Outlanderze: Krwi z krwi" ujrzymy znajome, ale odmłodzone twarze, piękne krajobrazy Kaledonii i wydarzenia wyjęte prosto z kart historii. W serialu, który dołączył do bogatej biblioteki HBO Max, odnajdą się podróżnicy zafascynowani starymi dziejami, jak i ci, którzy uwielbiają podglądać zakochane pary. Jest dobrze zrealizowany, dobrze zagrany i przede wszystkim dobrze opowiedziany.