
"Za flaszkę" pan młody wykupuje na weselu pannę młodą, a sąsiad prosi sąsiada o pomoc przy wniesieniu kanapy do domu. Bywa, że "za flaszkę" to waluta za wykonaną fuchę. Jedni powiedzą: "o co ten szum, przecież chodzi o okazanie wdzięczności". Dla innych to jednak obciach i żenada. – Trochę jak niechciany prezent na urodziny, ponieważ od kilku lat alkoholu nie piję w ogóle – mówi naTemat.pl Adam. – Żyjemy w Alkopolsce – komentuje Krzysztof Brzózka, były szef PARPA.
W trakcie monologu na festiwalu w Opolu w 1991 roku Tadeusz Drozda mówił: "Parę lat temu byłem w Bułgarii, to mi same lewe dali [lew to bułgarska waluta – red.]. Wiecie, jaki to strach? Państwo policyjne, a ja pełne kieszenie lewych pieniędzy. Poszedłem do sklepu, zamieniłem od razu te lewe i już. Potem ciężko się chodziło z tymi butelkami, no ale co pewne, to pewne".
To oczywiście żart i w ogóle trudno wyobrazić sobie kogoś, kto za wizytę na przykład w restauracji płaci butelką wódki. Ale już na przykład za pomoc w zwykłych sytuacjach międzyludzkich czy za poniesiony wysiłek... Bo fragment monologu Drozdy jak w soczewce pokazuje polskie społeczeństwo.
"Lepsze zawżdy wino niż woda" – pisał nawet Mikołaj Rej, wskazując, że mimo iż woda jest podstawowym napojem dla człowieka, to wino jest napojem lepszym. Ba, staropolska szlachta również piła często. I na umór.
Kiedyś sprawy załatwiało się przy flaszce albo za flaszkę
"Za flaszkę" stało się u nas drugą walutą płatniczą. Można powiedzieć, że ludzie wyssali to z mlekiem matki. Tak było w czasach PRL. Bo w komunie, żeby zdobyć nie tylko samochód, ale nawet papier toaletowy czy kiełbasę, najpierw trzeba było te produkty załatwić. A konkretnie spotkać się z odpowiednią osobą i sprawę przegadać. Oczywiście przy butelce. A po wszystkim wypadało przecież jedną albo kilka butelek za fatygę wręczyć.
Ta "tradycja" trwa do dzisiaj. Tylko są pewne różnice. Po pierwsze, w PRL za średnią pensję można było kupić może ze 100 flaszek, dzisiaj – ponad dwa razy tyle. Po drugie, sprezentowanie butelki nie wszystkim obdarowywanym dzisiaj odpowiada, o czym mówią nasi rozmówcy.
– To jest kwestia źle pojętej kultury narodu, zakorzenionej głęboko. Istniało to w dobie komunizmu i to bardzo wczesnego, gdzie za flaszkę od ruskich żołnierzy można było coś zdobyć albo oni za flaszkę załatwiali sobie cokolwiek. Z tym że dzisiaj alkohol jest dużo tańszy, ale w głębokiej podświadomości mamy to zakorzenione – mówi naTemat.pl Krzysztof Brzózka, były dyrektor nieistniejącej już Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Dla wielu waluta "za flaszkę" to obciach i żenada
35-letnia Karolina hobbystycznie szydełkuje. Spod jej ręki wychodzą głównie miśki, którymi obdarowuje dzieci z rodziny i znajomych.
– Kiedyś koleżanka, która jest w podobnym wieku, w podziękowaniu za zrobienie miśka przyniosła mi butelkę wina – wspomina. – No fajnie, miło i naprawdę doceniam gest, tylko że ja wina nie piję. Już wolałabym mieć te 20 czy 30 zł w portfelu. Miałabym na nowe włóczki albo lepsze szydełko – dodaje z uśmiechem.
A może po prostu ten rodzaj "tradycji" jest przekazywany – może nawet i nieświadomie – z pokolenia na pokolenie? – Coś w tym jest. Pamiętam, jak mój tata prosił o coś sąsiada i ten nie chciał za przysługę pieniędzy, to zawsze dostał albo piwo, albo butelkę innego, mocniejszego trunku – mówi Karolina.
Adam, lat 38, działa w branży IT. Sprawy komputerowe, związane z internetem czy drukarkami ma w małym palcu. Jak mówi, nie ma miesiąca, by któryś ze znajomych nie poprosił go o pomoc w tych sprawach. "Wypłatę" za fuchę też często dostaje w walucie "za flaszkę".
– To trochę jak niechciany prezent na urodziny albo na gwiazdkę, ponieważ od kilku lat alkoholu nie piję w ogóle. Więc w moim przypadku to taki prezent przechodni – wręczam butelki znajomym, jeśli na pewno wiem, że piją alkohol, albo częstuję gości, którzy nas odwiedzają. Sam nie piję, ale nie mam problemu, że ktoś wypije drinka czy lampkę wina w mojej obecności. Nie jestem szalony – mówi.
A czy znajomym, którzy w ten sposób chcą mu się odwdzięczyć, nie lepiej powiedzieć po prostu "dziękuję, ale nie piję alkoholu"?
– Wiesz, ten ktoś chciał mi okazać wdzięczność. Nie chodzi o te kilkadziesiąt złotych, tylko o to, że pomyślał o mnie, poszedł do tego sklepu, wydał swoje ciężko zarobione pieniądze i wręczając, dorzucił do tego: "uratowałeś mi dane z dysku na komputerze, gdyby nie ty, to nie wiem, co bym zrobił". Cukier też staram się ograniczać, ale bywa, że – głównie od kobiet – w podziękowaniu dostanę bombonierkę czy czekoladę. Też dziękuję i oczywiście mówię, że nie trzeba było – mówi naTemat.pl Adam.
Nie potrafią odmówić, bo nie chcą sprawić przykrości
Ale są i tacy, którzy nie mają problemu, żeby powiedzieć "nie, dziękuję". – Latem sąsiad zapukał do mnie i zapytał, czy pomogę mu wnieść kanapę. Od razu dodał: "stawiam czteropak piwa". Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że alkoholu nie chcę, a kanapę oczywiście z nim wniosę – wspomina Darek, 25-latek.
Twierdzi, że nigdy nie przyjął niczego w zamian za przysługę. Odmówił nawet samotnej sąsiadce-emerytce z rodzinnej miejscowości, która chciała wcisnąć mu czekoladki, bo w większym mieście, w którym obecnie mieszka, zaniósł jej dokumenty do szpitala. – Po pierwsze, nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, a poza tym i tak mam po drodze do tego szpitala, kiedy jadę do pracy. Powiedziałem sąsiadce, żeby czekoladki zjadła z koleżankami, jak do niej przyjdą – wspomina Darek.
– Kilka razy zdarzyło mi się zrobić komuś przysługę, za którą ktoś chciał odwdzięczyć się butelką alkoholu. Chyba nie potrafiłbym odmówić, bo jednak ten ktoś poświęcił na to swój czas i pieniądze, ale w każdej takiej sytuacji czuję się mega niekomfortowo – mówi naTemat.pl 30-letni Łukasz.
Wyjaśniam mu, dlaczego piszę ten tekst. – Masz rację, to trochę obciach, bo skoro godzę się pomóc, to nie dlatego, że czegoś oczekuję w zamian. Ale jak mówię, nie chciałbym nikomu sprawić przykrości – zaznacza.
Najpierw Litwa, teraz Estonia, potem Polska?
– To łatwy, ale głupi sposób na wyrażenie wdzięczności. Rozumiem, gdyby to było jakieś dobro nadzwyczajne, ale sklep jest na każdym osiedlu. I co? Skoczę do Żabki, kupię pół litra i odwdzięczę się lekarzowi. No chore – uważa Krzysztof Brzózka.
I dodaje: – W swoim życiu nie dałem rady przebrnąć tylko przez jedną książkę, "Sodoma i Gomora, czyli dzieje karczmy w jednej wsi" Wojciecha Wiącka, który był senatorem I kadencji. Została wydana w 1927 roku. Proszę mi wierzyć, że nagromadzenie okrucieństwa i skutków wywoływanych przez alkohol na wsi sprawiło, że nie dałem rady tych opisów przeczytać. Kilka lat temu ukazał się reprint. Tę książkę powinien przeczytać każdy, kto wypowiada się na temat alkoholu.
Temu, jak Polacy postrzegają alkohol, jego zdaniem winna jest głównie branża. – Przemysł alkoholowy za grube pieniądze sączy nam do głów poglądy, że to polska tradycja, że alkohol towarzyszy nam, jak powiedział jeden z radnych Warszawy, od czasów fenickich, że alkohol to coś, co pozwala nawiązać kontakty. A ludzie mają to łykać jak kaczka kamienie – wylicza były szef PARPA.
I dodaje zdanie, które mówi chyba więcej niż tysiąc słów: – My żyjemy w Alkopolsce.
– Byłem zaangażowany w kampanię prezydencką prof. Zbigniewa Religi w 2005 roku. Za moją namową powiedział publicznie, że ma problem z alkoholem, ale z tym skończył. Profesor używał twardych słów i mówił: "Nic mnie tak nie wk***a, jak uratuję życie jakiemuś człowiekowi i przychodzi jego żona, która nie ma na chleb, a przynosi mi pół litra wódki" – mówi były dyrektor PARPA.
– Z przerażeniem czytałem "Księgi nieczyste", czyli rozmowę Zygmunta Koniecznego i Jana Kantego Pawluśkiewicza na temat tego, w jaki sposób ta słynna bohema krakowska funkcjonowała. Albo te kultowe – wydawać by się mogło – sceny Himilsbach-Maklakiewicz. Niestety, część ludzi kultury ma również ogromny, negatywny wpływ na nasze postrzeganie alkoholu. Myślę, że taką emanacją współczesną jest to, że prokurator dobrał się do pary naprawdę dobrych aktorów, którzy reklamowali wódkę w sieci. Przemysł wydaje i ma ogromne pieniądze na marketing, na podtrzymywanie u nas tradycji picia, załatwiania czegoś za flaszkę czy przy flaszce. Rąbano nam do głów naprawdę te wzorce przez bardzo wiele lat i otrząśnięcie z tego nie jest łatwe – wskazuje.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Brzózka widzi jednak światełko w tunelu.
– Jestem naprawdę pod wrażeniem, ponieważ od czasu pandemii nastąpiło w Polsce pewne rozwarstwienie, polegające na otrzeźwieniu młodych ludzi, którzy zrozumieli, że alkohol nie jest im do niczego potrzebny. Natomiast ci, którzy już mają swoje lata i pili sporo przed pandemią, zaczęli pić znacznie więcej. I pomogły w tym małpki. Ale rzeczywiście jestem pod wrażeniem postaw tego młodszego pokolenia, które uważa pewne rzeczy za obciach – stwierdza.
– Tyle że musi upłynąć trochę czasu, żeby ta "nowa moda" znalazła zrozumienie. Litwini, którzy jeszcze bardziej popłynęli, wprowadzili kilka zmian i w ciągu ostatnich kilku lat zmniejszyli spożycie alkoholu o 40-50 proc. Teraz tym trybem idą Estończycy, może i my trochę ruszymy – podsumowuje ekspert.
Zobacz także
