
Jarosław Kaczyński objechał Polskę. Co miał do powiedzenia? Najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: to, co zawsze. Źli Niemcy, dybiąca na naszą suwerenność Bruksela, straszny Donald Tusk.
Ostatnie z serii letnich spotkań w ramach podziękowań za wybory prezydenckie - we Wrocławiu - prezes PiS zakończył zresztą okrzykami: "Precz z tym rządem! Precz z Tuskiem! Precz ze wszystkimi wrogami Polski!", co zgromadzeni podchwycili, wywijając przy tym polskimi flagami. Ale omówmy przekaz Kaczyńskiego nieco szerzej.
Znowu POLexit?
Podczas wrześniowych badań jakościowych "Światowid", prowadzonych przez IBRIS, zapytano wyborców PiS, jak zapatrują się na potencjalne wyjście Polski z Unii. Wtedy ta grupa, w miarę zgodna we wszystkich innych sprawach, pękła. Dla jednych polexit był nieakceptowalny, drudzy zareagowali wręcz entuzjastycznie.
Tak, PiS ma w swym elektoracie przeciwników naszej dalszej obecności w UE, ale Kaczyński wymyślił, jak się tymi emocjami zaopiekować, bez konieczności formułowania drastycznych haseł o wychodzeniu ze Wspólnoty, które nie są aprobowane przez przygniatającą większość polskiego społeczeństwa.
To opowieść, jaką miał mu podrzucić europoseł Patryk Jaki, o "szczególnym statusie", jakim miałoby się cieszyć nasze państwo za sprawą klauzuli "opt-out". To, jak tłumaczył Kaczyński w Krakowie, "zwolnienie państwa z obowiązków, zachowanie jego suwerenności w dziedzinach, gdzie inne państwa tę suwerenność oddają władzom unijnym".
Miałaby to być odpowiedź Polski na spodziewane zmiany w unijnych traktatach (już dwa lata temu opowiedział się za tym w rezolucji PE) i pogłębianie integracji. Przypomnijmy, że zanim z UE wyszła Wielka Brytania, to podobne postulaty zgłaszał premier David Cameron.
Niektórym politykom marzy się bowiem taka sytuacja, kiedy będzie można brać tylko to, co pasuje i uchylać się od tego wszystkiego, co nam akurat nie odpowiada. "Odczuwamy wiele dolegliwości związanych z naszym członkostwem w UE" - wzdychał prezes i zapewne miał na myśli wtrącanie się Brukseli w sprawy Polski, kiedy to PiS próbował wszelkimi sposobami, wbrew prawu, maksymalizować zakres władzy Nowogrodzkiej.
I nowa Konstytucja...
Z tym łączy się kolejna opowieść, jaką prezes raczył słuchaczy, ta o nowej ustawie zasadniczej. Łodzianom klarował to tak: "Potrzebna jest Polsce nowa Konstytucja, która będzie z jednej strony podstawą nowej organizacji państwa, ale będzie to także w jakiejś mierze taki znak, że mamy już nową Polskę".
Nic to, że nawet przy sprzyjających wiatrach nie zanosi się na większość konstytucyjną dla PiS i że tę płytę już parę razy słyszeliśmy - Kaczyński uznał zapewne, że powtórka z rozrywki jest kompatybilna z innym wątkiem - o bardzo złym i nieudolnym rządzie Donalda Tuska, po którym trzeba będzie posprzątać definitywnie, co oznacza zmianę ustroju.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Na jaki to się jeszcze zobaczy, prezes wciąż się bowiem waha między modelem kanclerskim, w którym to premier grałby pierwsze skrzypce, pozostawiając głowie państwa rolę reprezentacji i ozdoby, a modelem prezydenckim, wzorowanym na Francji czy USA.
Obecna konstytucja jest zła, mówi nam prezes, a w Gdańsku dorzucił, że "jedyne, co nasi przeciwnicy zrobili dobrego, to jest to, że ona właściwie dzisiaj nie obowiązuje". Równo dwadzieścia lat temu Kaczyński zaproponował obywatelom sanację i IV RP, ale nic z tego nie wyszło, bo też wcale wyjść nie miało, ot, chwytliwe hasło kampanii.
Teraz też prawi o "odnowieniu ustroju", ale te zapowiedzi prezesa mierzyć trzeba inną miarą - po bolesnej utracie władzy dwa lata temu, prezes PiS przemyśliwuje, jak ułożyć system, by po ponownym uchwyceniu steru rządów już go z rąk nie wypuścić.
Tu warto wrócić do wywiadu udzielonego w październiku 2024 roku tygodnikowi "Sieci", w którym Kaczyński snuł niebezpieczne opowieści o konieczności powołania Rady Stanu, gdyby większości do zmiany ustawy zasadniczej nie było.
I o Konfederacji było sporo, i o Niemcach
Cóż to miałby być za organ i na jakiej podstawie powołany, tego żeśmy się nie dowiedzieli, ale wystarczy, że zapachniało zamachem stanu. "Musimy przejąć pełnię władzy" - klarował w sierpniu w Białymstoku - "Bo prezydent działa jak taran, ale jednak jego możliwości są ograniczone. Potrzebny jest Polsce dobry rząd."
Dobry może być tylko rząd PiS, to oczywista oczywistość. Rzecz idzie jednak także o to, by PiS był samowystarczalny i nie potrzebował koalicjantów, z którymi prezes ma złe doświadczenia, choć oni z nim jeszcze gorsze.
Stąd o Konfederacji Kaczyński mówił w trakcie podróży po Polsce stale, dużo i bardzo źle. Bardziej obrywało się, naturalnie, Nowej Nadziei, ale i Krzysztof Bosak nie był wcale nadmiernie głaskany. I jemu wytykano nie dość jednoznaczne odcięcie się od możliwości utworzenia rządu z Koalicją Obywatelską, co, jak wiadomo, z marszu pozbawia zdolności honorowych.
Zazwyczaj silnie zaabsorbowany sprawami krajowymi, tym razem, w trakcie spotkań wakacyjnych prezes Kaczyński postanowił wypłynąć także na szersze, geopolityczne wody. Przekonywał, że oto mamy na stole dwie propozycje dotyczące tego, jak będzie wyglądać przyszłość demokratycznego świata, w tym Polski. Pierwsza, zwana dla niepoznaki europejską, jest w istocie propozycją niemiecką.
To, jak przekonuje Kaczyński, "koncepcja jednego państwa, które będzie miało swojego hegemona i to będą Niemcy". Tu nawet nie ma co rozwijać, więc prezes nie rozwija, wszak jego słuchacze w lot pojmują, z czym to się je i jak może smakować taki niemiecki chleb. Tylko dla mniej pojętnych dorzuca, że to "finis Poloniae".
Przechodzimy zatem płynnie do propozycji amerykańskiej. Kaczyński Donalda Trumpa wcale nie zachwala, wręcz przeciwnie, wprost mówi, że to bardzo trudny sojusznik, no, ale ma nad Berlinem tę zasadniczą przewagę, że nie chce nas pozbawić własnego państwa.
Bo Trump, proszę Państwa, jest za suwerennymi państwami narodowymi, którym oferuje "Pax Americana" oraz stosunki bilateralne. Ciekawe koncepcja, zważywszy na fakt, że Waszyngton pod wodzą obecnej administracji nie ma już najmniejszej ochoty na odgrywanie roli globalnego policjanta, a stosunki bilateralne z mocarstwem zwykle sprowadzają kraj niebędący mocarstwem do pozycji wasalnej.
Ale tego Kaczyński albo nie wie, albo czujnie sali nie mówi. Po co salę denerwować, niech się sala cieszy.
Pocieszyć można też przeciwników PiS, czyli wrogów Polski. W Poznaniu Kaczyński bowiem obiecał, że po spodziewanym w 2027 roku zwycięstwie sił patriotycznych, nie będzie okrucieństwa i gilotyn. No, ale ukarać tych, którzy teraz łamią prawo, będzie trzeba, to się przecież rozumie samo przez się.
