Przeprowadzili się na wieś i... żałują. Na takie atrakcje nie byli gotowi
Przeprowadzili się na wieś i... żałują. Na takie atrakcje nie byli gotowi Fot. Bartosz Bańka / Agencja Wyborcza.pl / Vitaly Gariev / Unsplash / Montaż: naTemat.pl

Mieszkanie pod miastem to opcja, którą rozważa coraz więcej osób duszących się pod ciężarem cen nieruchomości, korków, hałasu i miliona innych czynników. Przecież w ościennych miejscowościach w tzw. obwarzankach mieszkanie można kupić o połowę taniej, mieć własny dom, ciszę i spokój. To mit: mówią ludzie, którzy przeprowadzili się na tzw. wieś.

REKLAMA

Wiele osób wierzy w jakieś idylliczne projekcje. Że poza miastem będą codziennie biegać po lesie, boso po trawie chodzić, będą sobie grillować, piec chleb a mleko będzie prosto od krowy. Kompletna bzdura. Jak chcesz się przeprowadzić pod miasto, to policz zyski i straty. Tak, pod Warszawą kupisz duże mieszkanie albo dom za cenę niewielkiego mieszkania w stolicy. I to się tyczy w zasadzie każdego dużego miasta. To jest plus. A minusy? Zaczynam wyliczać – mówi naTemat.pl Bartosz, lat 36, żonaty, dwoje dzieci.

Jest jedną z kilku osób, które zapytaliśmy o ocenę mieszkania poza miastem. Przeprowadził się do jednej z gmin na południu stolicy. I mówi, że idylla to z pewnością nie jest. To nie jest koniec świata ani w sensie metaforycznym, ani dosłownym. Ale trzeba być gotowym na naprawdę sporą zmianę.

– Jak nie masz samochodu, to jesteś skazany na transport publiczny. Który jeździ albo nie jeździ, bywa potężnie załadowany, spóźnia się. Wcześniej do pracy jechałem 30-40 minut w jedną stronę, teraz godzinę, półtorej. Mogę też samochodem, ale wybór jest iluzoryczny, bo czas jest ten sam. Wielu ludzi wpadło na pomysł wyprowadzki pod miasto albo po prostu dojeżdżają od zawsze. Korki pod miastem są o wiele gorsze niż w samym mieście, nie ma tego jak objechać – opowiada.

Według badania CBOS z końca 2024 r. 43 proc. Polaków chciałoby zamieszkać na wsi, a jednocześnie ponad 75 proc. obecnych mieszkańców wsi nie planuje przeprowadzki do miasta. Jednocześnie widać, że tradycyjne bariery między środowiskiem miejskim a wiejskim się zacierają.

Dziś już co piąty mieszkaniec wsi to osoba, która wcześniej żyła w mieście. Ten trend przyspieszyła pandemia. Tylko w 2021 r. z miast do wsi przeniosło się około 50 tys. osób. I nie wszyscy są z tego zadowoleni. Około ok. 60 proc. osób, które przeprowadziły się z miasta na wieś, ocenia tę zmianę pozytywnie. Reszta niekoniecznie...

Dzieci traktują cię jak kierowcę

Bartosz mówi, że w obecnej sytuacji stał się dla swoich dzieci przede wszystkim szoferem.

– Poza miastem stajesz się dosłownie kierowcą własnych dzieciaków. Wszystko musisz podporządkować temu, kiedy i gdzie je zawozisz i kiedy je odbierasz. Zajęcia sportowe? Wieziesz, czekasz, odwozisz. Dwie godziny w plecy – mówi.

– Druga sprawa to zakupy. Mieszkałem na Ursynowie, każdy wymarzony sklep miałem w promieniu 10-15 minut. Piechotą, samochodem, czymkolwiek. Teraz do wyboru mam Netto z jednej strony, Biedronkę z drugiej, oczywiście samochodem, bo inaczej się praktycznie nie da. Świeże produkty? Zapomnij, do piekarni muszę jechać kilkanaście minut, do wędliniarza tyle samo. Na wsi nikt nie robi mleka, nie bije świń i nie robi kiełbasy. Wiesz co? Ja takie rzeczy "swojskie" mogłem łatwiej dostać na bazarze w mieście – mówi.

Dodaje też, że życie poza dużym miastem jest po prostu kompletnie inne.

– Idę na kolejkę poboczem drogi. I nie wiem jakim cudem tu może być taki syf. W rowie zawsze leżą puszki po piwie i butelki po najróżniejszych trunkach, mnóstwo śmieci. Ktoś wyrzuca, ale nie ma komu sprzątać. Miasto jednak o takie rzeczy dba. Świeże powietrze? Zapomnij. Od jesieni do wiosny lepiej nie wychodzić, bo jak stare domy zaczną kopcić, to aż w oczy szczypie – narzeka.

Pytamy go, czy w takim razie zmieniłby decyzję? 

– Raczej nie. Podjęliśmy ją z żoną świadomie, wiedząc, z czym to się wiąże. Chcieliśmy po prostu mieć duży dom. Możemy pracować w dużej mierze zdalnie, więc akurat my nie musimy jeździć do miasta codziennie. Ale nie wiem, czy za jakiś czas dzieciaki nie będą złe. Z drugiej strony: pieniądze, jakie oszczędzamy dzięki o wiele tańszemu mieszkaniu, możemy im potem dać na start, całkiem niezły, raczej w mieście. Ja nie mówię, że mieszkanie pod miastem jest złe. Ale trzeba być gotowym na pewne niewygody, coś kosztem czegoś – tłumaczy.

logo

Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Skrzywdzeni przez marzenia rodziców

Na podobne aspekty zwraca uwagę Piotr. On z kolei jako młody dorosły wrócił do miasta, które porzucili jego rodzice. Dziś ma 40 lat i nie tęskni za wielkim domem, o którym marzenie realizowali jego rodzice.

– Kiedy byłem jeszcze mały, rodzice sprzedali mieszkanie na Żoliborzu i przeprowadziliśmy się w okolice Pruszkowa. Duży dom, ogród, cisza i spokój, fajni sąsiedzi. Problem w tym, że jako dzieciak miałem 3-4 kolegów z tej samej uliczki i nic poza tym. Kiedy zacząłem studiować w Warszawie, zaczęły się problemy organizacyjne. Fajnie, że mój pokój miał wielkość kawalerki, ale praktycznie w nim nie bywałem. Wyjeżdżałem kolejką rano na zajęcia, potem jakieś spotkania towarzyskie, sprawy do załatwienia. Bywało tak, że wracałem ostatnią kolejką, myłem się i rano znów wyjeżdżałem. Kompletna i nieakceptowalna strata czasu. W końcu zacząłem pracować i kupiłem sobie własną kawalerkę. W wielkim domu zostali sami rodzice – mówi nam.

Ale nie wszyscy marudzą. Maria i Włodek mają po 35 lat. Mieszkanie na wsi wybrali całkowicie świadomie i są zadowoleni.

– Przeprowadziliśmy się bez bólu. Sprzedaliśmy mieszkanie własne, ale ciasne, mieszkanie po mamie, i kupiliśmy dom na wsi. Oboje możemy pracować zdalnie. Dzieci nie mamy, niestety. Mamy tylko psy. Dla nich to akurat dobrze, możemy chodzić na fajne spacery. Jak jest coś do załatwienia w mieście, to jedziemy. Ale nie musimy zbyt często. Czy finansowo na tym zyskujemy? Pewnie tak, bo utrzymanie domu nie pochłania zbyt wielkich kwot. Mamy ciszę, mamy spokój. Lubimy gotować, mamy dużo znajomych, często ktoś wpada. Mam świadomość, że z dziećmi byłoby zupełnie inaczej – mówi Włodek. Jego żona dodaje, że posiadanie potomków pewnie zmieniłyby ich podejście.

– Przeprowadzka pod miasto to jest przecież koszmar dla dzieci. Mam znajomych, którzy z siedmiolatkiem wyprowadzili się na wieś. Fajny dom w zabudowie szeregowej. To prawda, że powierzchnia fajna, że jest wygodnie, wbrew pozorom taką przestrzeń jest też stosunkowo łatwo ogarnąć. Ale młody był koszmarnie poszkodowany. Kiedy ktoś do nich przyjeżdżał, kleił się do ludzi. Praktycznie nie miał kolegów, nie miał się z kim bawić, całymi dniami siedział w domu i obrastał nudą. Często zajmowali się nim sąsiedzi, bo rodzice przecież w robocie, wyjeżdżali rano, wracali wieczorem. W szkole świetlica i jedyny plac zabaw. Dla dziecka to był po prostu koszmar, na szczęście dzieciak był i jest niesamowicie ogarnięty i jakoś nie sfiksował – opowiada.

Trzeba być gotowym na wielkie zmiany

Do przeprowadzki "na wieś" usiłowali się przekonać Maciej i Kasia. Są w okolicach 40-stki i mają 8-letnią córkę.

– Rozważałem z żoną przeprowadzkę pod Warszawę. Wieś to może zbyt szumne określenie. Ale pojeździliśmy, zobaczyliśmy, ile czasu musielibyśmy tracić na zwykły dojazd do roboty. W folderach osiedli pod Warszawą piszą, że 10 czy 15 minut spacerem do dworca. Super, ale często idzie się wąskim chodnikiem przy ulicy, po której ciągle jadą samochody. Poza tym powiedzmy sobie szczerze: czyste powietrze w miejscowościach obwarzankach to jest kompletna fikcja. Spalin od cholery, mnóstwo starych domów, które zimą kopcą gorzej od elektrowni. Takie małe spalarnie śmieci, tylko bez filtrów – mówi nam Maciek.

– Moja siostra przeprowadziła się poza Warszawę i kompletnie zniknęła z życia dotychczasowych znajomych i rodziny. Kiedy mieszkała w sąsiedniej dzielnicy, spotykałyśmy się kilka razy w tygodniu, teraz kilka razy do roku. Trzeba zgrać terminy, jechać godzinę, wracać. Ich córka poszła do ogólniaka, dojeżdża do Siedlec, nie ma jej całe dnie. Siostra ma przestrzeń, więc wzięła do siebie mamę, ona ma 78 lat. No i z przykrością patrzę, że powoli gaśnie, również dlatego, że się nudzi. Nie pójdzie na ławeczkę pogadać z innymi seniorami, bo nie ma ławeczki. Nie ma parku, po zmierzchu jest po prostu ciemno, więc boi się chodzić. Spędza czas w domu i się ewidentnie nudzi. A no i do przychodni daleko, więc trzeba ją niestety regularnie wozić – dodaje Kasia.

Wszyscy rozmówcy dodają, że przeprowadzka oznaczała dla nich olbrzymie zmiany w życiu. I dla wielu osób jest ona na tyle poważna, że mogą tego nie udźwignąć.

– Czym innym jest mieszkanie na wsi czy maleńkiej miejscowości "od zawsze" a czym innym przeprowadzka. Ludzie jakoś na wsi żyją, są szczęśliwi, ale wydaje mi się, że najlepiej mają ci, którzy już wrośli w dane środowisko, wiedzą, jak coś się robi, załatwia, jak trzeba sobie radzić, jak zapewnić dzieciom edukację i rozrywki. To się wszystko da zrobić, ale wymaga czasu, zmiany przyzwyczajeń, stylu życia. Dla typowego mieszczucha taka zmiana może być szokująca. Przykład? Nie ma tak, że nie chce ci się gotować w domu. Nikt nie dowiezie ci pizzy w pół godziny, nie wyskoczysz na kawę do okolicznej kawiarni. Nie mówię, że to źle, mi to pasuje. Oboje uwielbiamy gotować – opowiada Włodek.

– Ale nie ma też tak, że "ojej, zabrakło mi mąki, skoczę do sklepu na dole". Sklep jest kilka kilometrów dalej. Trzeba się nauczyć fajnie i rozsądnie gospodarować. To jest niezła szkoła życia. Trzeba zgrać się z sąsiadami, poznać się z ludźmi. Wtedy można fajnie dzielić się na przykład odwożeniem dzieciaków, zajmowaniem się nimi. Dla kogoś, kto dopiero wskakuje w dane środowisko, często niestety z poczuciem wyższości, to może być piekielnie trudne – przestrzega Bartosz.