
"Moje imię przypomina tylko chleb z masłem, łatanie bielizny i porządki domowe" – mawiała Ania z Zielonego Wzgórza. Czy imię może określać nasz charakter, wpływać na to, jak postrzegają nas inni, a nawet kształtować życiowe wybory? Wysłuchałam trzech opowieści.
Pod skórę
W papierach mam Mirosława. Ale wszyscy do mnie mówią Mira. Za dużo zachodu byłoby teraz dokumenty zmieniać. Mirą zostałam na studiach, z inicjatywy koleżanki. Wtedy jakbym przeszła transformację.
Jak ktoś do mnie powie inaczej, odbieram to jako złośliwość. Tylko na wsi mogę być Mirką, Mirusią czy Mireczką. Jak tam przyjeżdżam, cała wieś wtedy woła: "O, Mirusia, do mamy przyjechałaś!". Kiedyś mnie to denerwowało. Teraz uważam za urocze.
Ale w Olsztynie chcę być Mirą.
Z imieniem jest trochę tak, jak z perfumami. Kiedy mamy dobrze dobrane perfumy, one nam w ogóle nie przeszkadzają, wręcz czujemy się w nich błogo. Rano je nakładamy, a potem już ich prawie nie czujemy na sobie, bo idealnie do nas pasują.
Imię wchodzi nam pod skórę, do krwiobiegu, staje się częścią nas. I ja zaczęłam się tak czuć dopiero z imieniem Mira.
Imię jest bardzo ważne. Tylko że my sami nie mamy na nie wpływu. Ktoś je wybiera za nas. Dlatego jak byłam dzieckiem, to nie mogłam znieść, że mam takie "dziwne imię". Chciałam być dorosła, poważna i samodzielna, a ktoś wciąż mnie tą Mirusią upupiał.
Chciałam być Konstancją, jak ta ciotka z "Dynastii", z rodziny Colbych. A ponieważ byłam też wielką fanką Marilyn Monroe, chciałam nosić jej imię.
Generalnie bardzo lubię literkę M. Jest miękka, ma w sobie jakąś moc. My wszyscy jesteśmy na M: i ja, i mąż, i nasi synowi. Jak będę miała wnuki, to chciałabym, żeby ta tradycja trwała.
Kiedyś byłam gdzieś z młodszym synem Michałem i pewien pan skomentował: "jak dobrze, że ma dwuznak "ch" w swoim imieniu". Ale starszy Mateusz ma za to "sz". Ten pan powiedział, że to dodaje wartości, polskości, trochę patriotyzmu w literkach.
To było dla mnie miłe, bo pokazuje, że takie detale mają znaczenie. To nie jest Angelika przez "g" czy Viktor przez "v", jak to bywa w obecnych trendach.
Czasem imię po prostu do kogoś nie pasuje. Mój mąż, pisarz, napisał "Archipelag Lewiatana". W książce od początku wiadomo, kto zabił. Nam jednak nie pasowało, żeby bohater-morderca miał na imię Karol, więc przemianowaliśmy go na Bartka.
Pracuję w bibliotece i muszę przyznać, że egzotyczne imiona dla czytelników bywają wyzwaniem. Skandynawskie, islandzkie, azjatyckie – czasem trudno od razu stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Sama, czytając pierwszą część "Zanim wystygnie kawa" Toshikazu Kawaguchi, trochę się gubiłam – większość imion zaczynała się na "K". Autorowi chyba ktoś zasugerował, żeby w kolejnych częściach dodał krótką podpowiedź, kto jest kim, żeby ułatwić orientację europejskim czytelnikom.
Nie przepadam też, kiedy bohaterowie mają tylko symbol zamiast imienia. Dla mnie imię to część tożsamości postaci. Brak imienia odbiera jej człowieczeństwo.
Muszę literować
W przedszkolu kolega do mnie powiedział: "Dżesika w majtki sika". Potem inni to podłapali. Pamiętam, że było mi przykro. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka. Że będą takie żarty z Dżesiki. Że w ogóle można kogoś wykpić za jego imię.
Mama wybrała mi takie. Sama mnie wychowała. W jej rodzinie królowały stare imiona: Zygmunt, Tadeusz, Helena. Ona bardzo chciała być nowoczesna. Jeszcze zanim poznała mojego ojca, który nas potem zostawił, wyjeżdżała za granicę do pracy. I chyba tam podłapała taki styl.
Jak byłam mała, miałam taką ukochaną lalkę, Anię. Takie proste imię jej wymyśliłam. Lubię prostotę. Jak kiedyś będę mieć córkę dam jej na imię Ania lub Helenka. A może Marysia?
W szkole na mnie mówili: Dżesa. Lubiłam to. Nie miałam żadnych kompleksów. Raz mama powiedziała, że pisze się Dżesica, a nie Jessica i wystarczyło. Ale już gdzie nie poszłam, czy do urzędu, czy do poradni, to oczywiście za każdym razem muszę się tłumaczyć. Literować. Ale nigdy nie usłyszałam jakiegoś przykrego komentarza. Myślę, że ludzie się otwarci zrobili. Teraz to w ogóle są takie imiona wymyślne, że szok.
Zastanawiam się, jak to będzie, jak zostanę kiedyś babcią. Chyba jeszcze nie ma Dżesik- babć, nie? Ale kiedyś przecież każdy się zestarzeje. Czy Ariel, czy Brajan, czy Dżesika. Może wtedy już nikt nie będzie z nich kpić. To nie będzie modne.
Pracuję w takiej małej firmie przy fakturach. Jestem od spraw administracyjnych. Raz tylko starszy kolega spytał mnie, czy lubię swoje imię. A tak, to nie było tematu.
Za to pewien chłopak na portalu randkowym mi napisał, że z Dżesiką to spotykać się nie będzie, bo "nie wiadomo czego się po niej spodziewać". I głupi uśmieszek. Czyli że jak? Że imię mnie jakoś definiuje? Przecież mnie nawet nie znał.
Na szczęście teraz mam normalnego chłopaka. Dla niego imię nigdy nie było ważne, tylko to, jaka jestem. Mój charakter, moja osobowość. Kiedyś przeczytałam, że Dżesika ma artystyczną duszę. Ten opis do mnie w ogóle nie pasuje. Jestem bardzo uporządkowana i rozsądna. Nie wiem, jak można patrzeć tak płytko i kogoś oceniać przez pryzmat jego imienia.
Nieznośna lekkość bytu
Moje imię, Agnieszka, było bardzo popularne w latach 80. I chyba go specjalnie nie lubię. Wolałabym, żeby było bardziej nieodgadnione. Ale przyzwyczaiłam się do niego.
Zależało mi, żeby moje dzieci miały imiona proste, krótkie, międzynarodowe – takie, które łatwo się zapisuje i których nie zdrabnia się w taki sposób, że potem trudno się domyślić, od czego pochodzą. Starszy syn otrzymał literackie imię Konrad. Młodszy natomiast to Milan – od Milana Kundery. Czytając jego "Nieznośną lekkość bytu" i inne książki, zachwyciłam się zarówno imieniem, jak i postacią buntowniczego Kundery.
Milan na Bałkanach to dość popularne imię – pojawia się w pieśniach ludowych i folklorze, który też bardzo mnie fascynuje.
Cała moja rodzina była przeciwna, żebym tak dała młodszemu na imię. Przez chwilę wszyscy chcieli go nazywać Wojtusiem albo Emilem. Ale ja się nie poddałam. I uparłam, że Milan to Milan.
Fakt, miałam trochę obawy, że ludzie pomyślą, że jesteśmy wielkimi fanami piłki nożnej i włoskiego klubu A.C. Milan. A mi chodziło tylko o artystyczny wymiar imienia, a nie o futbol.
Dziś nikt już właściwie nie kojarzy Milana z piłką nożną i nie robi żadnych uwag. W przedszkolu jest jedynym Milanem. Przynajmniej go nikt nie myli. Ale znowu nie jest to aż takie rzadkie imię, żeby w ogóle nie występowało. Podczas naszej sześcioletniej drogi spotkaliśmy jeszcze dwóch Milanów, co ciekawe, w tym samym miejscu – w małej turystycznej osadzie, podczas wakacji.
Zobacz także
