Szef BBN zataił leki w ankiecie. Wiemy, o jakie chodziło.
Szef BBN zataił leki w ankiecie. Wiemy, o jakie chodziło. Fot. Adrian Grycuk, Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0; montaż: naTemat

Przyjmowanie leków nie jest powodem do wstydu, ale ich zatajenie w procedurze bezpieczeństwa już tak. Sławomir Cenckiewicz przyjmował leki na ośrodkowy układ nerwowy, ale nie wpisał ich w ankiecie bezpieczeństwa. I z tego powodu miał stracić dostęp do informacji niejawnych.

REKLAMA

Według ustaleń "Gazety Wyborczej" chodzi o dwa preparaty stosowane w terapiach wpływających bezpośrednio na ośrodkowy układ nerwowy. Jeden z nich jest zaliczany do grupy leków psychotropowych, drugi ma charakter psycholeptyczny, a w przypadku przedawkowania może być niebezpieczny dla życia. Ich przyjmowanie samo w sobie nie powinno być powodem do stygmatyzacji – leczenie psychiatryczne czy neurologiczne nie jest dziś żadnym tabu.

Problem zaczyna się jednak w momencie, kiedy osoba ubiegająca się o dostęp do państwowych tajemnic pomija takie informacje w ankiecie bezpieczeństwa. To właśnie ten dokument jest podstawą oceny, czy kandydat daje pełną rękojmię bezpieczeństwa: czy nie jest podatny na szantaż, czy nie ukrywa sytuacji, które mogą rodzić ryzyko. W przypadku Sławomira Cenckiewicza służby uznały, że zatajenie przyjmowanych leków jest na tyle poważne, iż nie mogą podtrzymać jego certyfikatu.

Mimo to szef BBN w przestrzeni publicznej broni się, sugerując, że sprawa jego dostępu do tajemnic to element politycznej gry. Tymczasem z punktu widzenia procedur bezpieczeństwa kluczowy jest nie sam fakt leczenia, lecz brak szczerości wobec służb.

Spór o szefa BBN dzieli prezydenta i rząd

Na tej właśnie osi rozjeżdżają się dziś narracje Pałacu Prezydenckiego i rządu. Karol Nawrocki, który powołał Cenckiewicza na szefa BBN, zrobił to, gdy ten certyfikatu już nie miał i ciążyły na nim prokuratorskie zarzuty za udział w ujawnieniu planów obronnych armii na potrzeby kampanii wyborczej. Mimo to prezydent uznał go za zaufanego doradcę i kluczową postać w swoim zapleczu.

Kancelaria Prezydenta przekonuje dziś, że sprawa certyfikatu to polityczny spisek wymierzony w głowę państwa i próba ograniczenia jego kompetencji w obszarze bezpieczeństwa. Rząd i służby specjalne odpowiadają, że nie chodzi o poglądy Cenckiewicza ani jego przeszłość w obozie PiS, lecz o twarde kryteria bezpieczeństwa państwa. W ich optyce szef BBN, który zataił informacje w ankiecie i ma zarzuty karne za obchodzenie się z dokumentami obronnymi, po prostu nie spełnia wymogów stawianych ludziom dopuszczonym do najściślej strzeżonych tajemnic.

Osoba formalnie kierująca Biurem Bezpieczeństwa Narodowego od miesięcy nie ma pełnego wglądu w materiały, które BBN powinno analizować. Im dłużej trwa ten stan, tym większe pytania o realne funkcjonowanie całego systemu doradczego przy prezydencie.

Bezpieczeństwo państwa czy polityczna lojalność?

Sprawa leków i zatajenia ich w ankiecie bezpieczeństwa nie dotyczy wyłącznie jednej osoby. To test dla państwa, czy w kluczowych sprawach bezpieczeństwa pierwszeństwo mają przepisy i standardy, czy polityczne sympatie.

Jeśli na stanowisku szefa BBN może trwać człowiek bez certyfikatu i z niejasnościami w życiorysie, wysyła to sygnał, że w najważniejszych instytucjach można przymknąć oko na niewygodne fakty, o ile tylko stoi za nim wystarczająco wpływowy protektor. A to w dłuższej perspektywie podkopuje zaufanie do całego systemu ochrony informacji niejawnych – niezależnie od tego, po której stronie sporu stoi się politycznie.