– Już nigdy nie udzielę wywiadu prawicowemu dziennikarzowi – zarzeka się poseł Ligia Krajewska, po wpadce podczas wywiadu Roberta Mazurka. Podpuszczona przez dziennikarza, Krajewska skrytykowała program własnej partii myśląc, że komentuje program PiS. Dziennikarz "Polityki" Adam Szostkiewicz staje w obronie Roberta Mazurka, którego posłanka zamierza podać do sądu za nieuwzględnienie autoryzacji. – Politycy muszą brać odpowiedzialność za słowo – twierdzi publicysta. Czy prowokacja "Rz" była potrzebna?
– Nie udzielam komentarza, mam czyste sumienie i po raz ostatni udzieliłam wywiadu prawicowemu dziennikarzowi – usłyszałem dziś od Ligii Krajewskiej. Posłanka PO zaliczyła przykrą wpadkę, która postawiła ją w wyjątkowo trudnej sytuacji. Dziś Krajewska twierdzi, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Wywiad pokazuje jednak, ile warte są partyjne programy, deklaracje i obietnice, niezależnie od przynależności partyjnej.
Co dokładnie się wydarzyło? Robert Mazurek sprytnie podpuścił posłankę PO Ligię Krajewską. Podczas wywiadu zacytował jej kilka obietnic wyborczych twierdząc, że ich autorem jest PiS. Krajewska nie zostawiła na nich suchej nitki, tłumacząc, że są to jakieś "kpiny z ludzi". Wszystko szło gładko, dopóki nie usłyszała, że Mazurek w rzeczywistości cytował "Narodowy program wielkiej budowy" PO z 2007 roku.
Publicysta Adam Szostkiewicz przyznaje w rozmowie z naTemat że ma "pewien problem" z tym wywiadem. Pomimo, że dostrzega wpadkę posłanki PO, ma również wiele zastrzeżeń wobec autora wywiadu. – Źle sądzę o całej sprawie. Jak ktoś chce się uważać za dziennikarza stojącego na pierwszej linii, to nie zastawia sideł na kogokolwiek. Tak mnie uczono. Wszyscy wiedzą, że istnieje coś takiego jak prowokacja dziennikarska, która niekiedy przynosi nagrody lub wzbogaca wiedzę społeczną. Nie bardzo widzę, w jaki sposób pułapka zastawiona przez Mazurka na nieszczęsną posłankę wzbogaciła naszą wiedzę – mówi publicysta "Polityki".
Problem "wiedzy" zauważa także Rafał Chwedoruk. Tyle tylko, że jego zdaniem, problemem jest brak wiedzy posłanki PO. – Gdyby to się zdarzyło w innej organizacji społecznej, to mówiąc kolokwialnie, pani poseł musiałaby jeszcze raz zdawać prawo jazdy – twierdzi politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem, pani poseł powinna przejść szkolenie z programu nie tylko własnej partii, ale i wszystkich partii opozycyjnych.
Politykom brakuje podstawowej wiedzy
Komentatorzy zgodnie twierdzą, że bulwersujący wywiad to jedynie wierzchołek góry lodowej. – Z piosenki zespołu Tilt wiemy, że politycy kłamią. W tym przypadku, mamy do czynienia z czymś znacznie gorszym. To brak wiedzy i kompetencji. Polityk na poziomie posła powinien bardzo dokładnie znać dokumenty programowe. Powinien rozpoznawać je po samej frazeologii. Jak ktoś nie zna programu swojej partii oraz politycznej konkurencji, to za co mu płacimy jako społeczeństwo? – pyta retorycznie Chwedoruk.
Politolog z Uniwersytetu Warszawskiego przyznaje, że tak naprawdę nie mówimy tu o pojedynczym przypadku konkretnego posła. Jego zdaniem, to mogło się wydarzyć w dowolnej partii. – Każdy człowiek który ukończył szkołę podstawową, uczestniczący w życiu publicznym powinien mieć więcej szacunku dla własnej partii i oponentów. W każdej partii znajdują się osoby, które dałyby się złapać na taką prowokację. To obraz szerszej całości. Podejrzewam, że są też takie osoby, jak prof. Ryszard Legutko, Janusz Lewandowski czy Tadeusz Iwiński, którzy potrafiliby wyrecytować program nawet o dwunastej w nocy. Każdy poseł powinien go znać choćby na minimalnym poziomie – mówi politolog.
– Jako publicysta z trzydziestoletnim stażem nie mam złudzeń, że politycy rzadko czytają programy partyjne – mówi z kolei Adam Szostkiewicz. – Muszę przyznać, że mam z tym kłopot jako wyborca. Chciałbym, aby choćby esencja programu była znana działaczom partyjnym – mówi publicysta "Polityki"
Programowa utopia
Nieznajomość programów partyjnych to z pewnością domena niejednego posła. Z drugiej strony trudno się temu dziwić, skoro z programów tak niewiele wynika, a ważniejsza od treści jest osoba, która ją wygłasza. – To wszystko jest elementem składowym polityki ciepłej wody. Nie obchodzą nas programy i konkrety w nich zapisane. Ważny jest dla nas święty spokój i w miarę stabilne życie. A te programy nie są łatwe w lekturze – komentuje Rafał Chwedoruk.
Prowokacja Roberta Mazurka pokazuje, jak małe znaczenie mają partyjne programy. – Mamy tendencję do ich lekceważenia – mówi Chwedoruk. Jeśli w ogóle rozliczamy polityków, to z haseł wyborczych, które jesteśmy w stanie zapamiętać. Czasem mamy do czynienia z partiami, które nawet nie mają programów. Paradoks tego zjawiska pokazały ostatnie wybory. Najdłuższe programy miały Prawo i Sprawiedliwość oraz SLD. Żadna z tych partii nie odniosła sukcesu, w przeciwieństwie choćby do Ruchu Palikota, który prowadził kampanię bez programu – komentuje politolog z UW.
Adam Szostkiewicz uważa jednak, że programy mają znaczenie, bo stanowią obietnicę wobec wyborców. – Jestem ze starej szkoły i uważam, że słowa mają znaczenie. Idee mają swoje konsekwencje i należy je traktować poważnie, choć czasem wyglądają jak abstrakcje, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – mówi dziennikarz.
Szostkiewicz w obronie Mazurka
Poseł Ligia Krajewska zamierza podać do sądu autora wywiadu w "Rzeczpospolitej". Robert Mazurek nie uwzględnił bowiem autoryzacji, podczas której posłanka naniosła, jego zdaniem, zbyt daleko idące zmiany. Krajewska miała dokonać "masakry" tekstu, która całkowicie zmieniała kompromitujące ją wypowiedzi, a stawiane pytania czyniła bezsensownymi. Dziennikarz zdecydował się nie uwzględnić autoryzacji.
– Mam z tym kłopot – komentuje sprawę Adam Szostkiewicz, którego trudno posądzać o sympatię do Roberta Mazurka. Publicysta przyznaje jednak, że obowiązek autoryzacji jest kuriozalny. – Ucząc studentów, zniechęcałem ich do autoryzacji. Uważam, że jak ktoś zgadza się na rozmowę, a wiadomo że efektem będzie druk tekstu, bierze odpowiedź za to, co mówi. A już w szczególności dotyczy to polityków – mówi dziennikarz z trzydziestoletnim doświadczeniem.
Szostkiewicz twierdzi, że autoryzacja powinna być stosowana w szczególnych przypadkach. Dziennikarz ma na myśli rozmowy z ekspertami, gdzie nie można pozwolić sobie na popełnienie błędu. Redaktor nie jest ekspertem i ma prawo poprosić, aby rozmówca rzucił okiem na tekst. – Czyni to dla dobra czytelnika, aby uniknąć głupot i błędów – mówi Szostkiewicz.
– Polityk to osobna kategoria. Przez prawie ćwierć wieku doświadczania wolności polityk powinien opanować sztukę odpowiadania za własne słowa – podsumowuje Adam Szostkiewicz.
Czytaj także:
Ligia Krajewska: [Te obietnice - przyp .red.] To zupełnie nierealne pomysły. Czyste chciejstwo. Człowiek składający takie obietnice okłamuje Polaków.
Robert Mazurek: Ten człowiek to Donald Tusk.
Ligia Krajewska: Słucham? […] No tak... (cisza) Przyzna pan, że w odniesieniu do PiS te plany brzmią bardzo nierealnie, a dokument, na który się pan powołuje, prezentował całość, czyli projekty i sposób ich finansowania. Tym różnimy się od PiS. Poza tym powstał w innej sytuacji gospodarczej.
Robert Mazurek
Wypowiedź dla wPolityce.pl
Można zmienić jakiś błąd rzeczowy, w nazwisku, w dacie… ale nie służy temu, żeby pisać wywiad na nowo. A pani Krajewska zorientowała się po rozmowie, że nie wypadło to najkorzystniej, no, ale na litość Boską… tak nie można.