
– Wszystko wskazuje na to, że Rosja dąży do tzw. strategicznej pauzy. Chce zatrzymać działania po to, by odbudować swoje siły i ruszyć dalej – ostrzega w rozmowie z naTemat.pl gen. dyw. rez. Roman Polko, doktor nauk wojskowych, wieloletni dowódca jednostki GROM i były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. I dodaje: – Trzeba jasno powiedzieć: wspieramy Ukrainę nie dlatego, że prowadzimy działalność charytatywną, tylko dlatego że Ukraina jest buforem bezpieczeństwa.
Aleksandra Tchórzewska: Zakończyło się spotkanie Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego w Mar-a-Lago na Florydzie. Będzie pokój między Rosją a Ukrainą?
Gen. dyw. rez. Roman Polko: Nie będzie. To nie ten moment. Trudno mówić o jakichkolwiek negocjacjach w sytuacji, gdy Rosja nie rezygnuje ze swoich strategicznych celów.
Rosja wcale nie szuka pokoju. Jej podstawowym założeniem pozostaje doprowadzenie do wyborów w Ukrainie, czyli – mówiąc wprost – ustanowienie marionetkowego rządu w Kijowie.
W tym kontekście szczególnie kuriozalnie brzmią deklaracje płynące z Moskwy, przekazywane dodatkowo ustami Donalda Trumpa, jakoby Rosja miała "pomagać Ukrainie", bo rzekomo chce jej siły, oferując tani prąd czy inne formy wsparcia. To w obecnych realiach jest po prostu kpiną.
Cała ta sytuacja przypomina polityczną szopkę – nie noworoczną, ale trwającą właściwie od wielu miesięcy.
Wołodymyr Zełenski doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może zlekceważyć prezydenta Trumpa. Raz już zapłacił za to wysoką cenę. Dlatego uczestniczy w tzw. negocjacjach pokojowych, prowadzonych m.in. przez Steve’a Witkoffa, choć wielu obserwatorów zastanawia się, kogo tak naprawdę Witkoff reprezentuje w tym procesie.
I niestety – mimo że, jak zapewne wszyscy Polacy, sam chciałbym pokoju – nie jestem w stanie wskazać nawet jednego elementu, w którym Rosja byłaby gotowa na jakiekolwiek ustępstwo.
Jak pan generał ocenia warunki do zawarcia pokoju?
Wszystkie warunki, które są dziś stawiane, zakładają, że Ukraina miałaby oddać coś więcej ponad to, co już straciła na polu walki. Przypomnijmy: niemal 20 procent terytorium Ukrainy pozostaje pod rosyjską okupacją. Tymczasem oczekuje się, że Kijów zrezygnuje także ze swoich twierdz, z pasa umocnień, który – z wojskowego punktu widzenia – jest dla Rosji strategicznie kluczowy.
Rosyjskie wojsko nie jest w stanie przełamać tych pozycji od jedenastu lat – więc dziś próbuje osiągnąć ten sam cel drogą dyplomatyczną.
Wszystko wskazuje na to, że Rosja dąży do tzw. strategicznej pauzy: chce zatrzymać działania po to, by odbudować swoje siły i pójść dalej, albo nawet już teraz zmusić Ukrainę do kapitulacji.
Nie ma ani jednego elementu – i nikt nie potrafi go wskazać – który stanowiłby choćby minimalny gest ustępstwa ze strony Rosji. A przecież gotowość do cofnięcia się choćby o pół kroku jest istotą jakichkolwiek prawdziwych negocjacji.
Co to oznacza: pójść dalej. Na nas?
Historia uczy jasno: nigdy nie zdarzyło się, by agresor został nagrodzony za swoje działania i na tym poprzestał. Już przed tą wojną było wiadomo, dokąd prowadzą takie procesy.
Gdyby Rosja otrzymała łup, który w istocie przysługiwałby terroryście za dokonane zbrodnie, i nie poniosła za to żadnej kary, byłby to jednoznaczny sygnał, że taka metoda działania w polityce międzynarodowej po prostu się opłaca.
Nie twierdzę, że nastąpiłoby to natychmiast, ale odbudowane i wzmocnione Imperium Rosyjskie – dziś obejmujące około połowy dawnego Związku Sowieckiego, poszerzone już nie tylko o podporządkowaną de facto Białoruś, ale również o Ukrainę – musiałoby znaleźć sposób na zagospodarowanie ludzi, którzy żyją z wojny i zostali do niej przygotowani.
Władimir Putin nie może chcieć trwałego pokoju, ponieważ musi zagospodarować miliony ludzi, których wysłał na front: żołnierzy i weteranów. W przypadku kapitulacji Ukrainy lub powołania marionetkowego rządu część z tych żołnierzy zajęłaby się fizyczną eliminacją osób, które aktywnie sprzeciwiały się rosyjskiej agresji.
Pozostali – wraz z przymusowo wcielonymi lub zwerbowanymi Ukraińcami – zostaliby skierowani na inne kierunki. Taka jest brutalna logika imperium opartego na wojnie.
A jak pan generał widzi najbardziej prawdopodobne scenariusze losów Ukrainy w perspektywie najbliższego roku–dwóch lat?
Najlepszy scenariusz został nakreślony przez prezydenta Joe Bidena w przemówieniu na Zamku Królewskim. Choć Biden nie jest republikaninem w stylu Ronalda Reagana, to właśnie ta logika się sprawdziła: doprowadzenie Związku Sowieckiego do gospodarczego upadku spowodowało rozpad systemu. Warunkiem była determinacja – i to doprowadziło do pokoju.
Jedyną realną siłą Rosji pozostaje dziś broń atomowa. Jeżeli chodzi o wojska konwencjonalne, nie są to siły, których należałoby się szczególnie obawiać – chyba że sami pomożemy Rosji je odbudować przywracając kontakty gospodarcze.
A dokładnie o to dziś Putin gra: o wyciągnięcie Rosji z izolacji i ponowne uruchomienie mechanizmów, które napędzają jej gospodarkę. Rosyjskie rezerwy są już w dużej mierze zużyte, np. ropa.
Do tego właśnie dąży Steve Witkoff, który, podobnie jak część amerykańskich negocjatorów, widzi w tym nie problem bezpieczeństwa Zachodu czy nawet samych Stanów Zjednoczonych, lecz okazję do zrobienia dobrego biznesu na wojnie.
To podejście ignoruje fundamentalny fakt: odbudowa gospodarcza Rosji oznacza odbudowę jej potencjału militarnego i odsunięcie w czasie, a nie rozwiązanie zagrożenia.
Jeżeli minister Siergiej Ławrow otwarcie zapowiada, że jakiekolwiek siły tzw. koalicji chętnych, które pojawią się na Ukrainie, będą atakowane przez wojska rosyjskie, to o jakich gwarancjach pokoju my w ogóle mówimy?
Rosja już dziś rozporządza terytorium Ukrainy tak, jakby było jej własnym. A jeśli takie żądania pojawiają się teraz, jeszcze przed "pokojem", to po podporządkowaniu Ukrainy kolejnym krokiem będą żądania wycofania wojsk NATO z Polski – pod groźbą ich atakowania przez stronę rosyjską.
Skoro rozmowy pokojowe nie przynoszą efektów, to jaka strategia wobec Rosji ma dziś jeszcze sens?
Mam nadzieję, że zarówno Kongres, a może sam Trump po prostu otrzeźwieje, że należy wrócić do tego, co było najskuteczniejszą bronią wobec terrorystycznej polityki Rosji. I nie mówię tu o polu walki, lecz o wojnie gospodarczej.
Chodzi o doprowadzenie do sytuacji, w której zostanie zablokowany mechanizm napędzający rosyjski przemysł zbrojeniowy.
Spójrzmy na liczby: cały świat zachodni to około 50–60 procent globalnego PKB. Rosja to zaledwie około 3 procent. A mimo to Rosja produkuje dziś trzykrotnie więcej amunicji kalibru 155 mm niż Europa i Stany Zjednoczone łącznie.
Niestety, musimy podjąć ten wyścig zbrojeń – tylko w ten sposób można zatrzymać spiralę mordów, która obecnie się dokonuje.
Pokój oparty na kapitulacji Ukrainy nie oznacza końca ofiar. Oznacza ich więcej. Z tą różnicą, że będą one po jednej stronie – po stronie ukraińskiej.
Nie ma tu zbyt wiele optymizmu w tym komentarzu…
Na szczęście Stany Zjednoczone nie są dyktaturą, lecz państwem demokratycznym. I to daje podstawy do realistycznego, a jednocześnie pozytywnego scenariusza.
Tym scenariuszem jest dalsze wspieranie Ukrainy – także po to, by prezydent Wołodymyr Zełenski mógł prowadzić działania dyplomatyczne bez konieczności kapitulacji. Ukraina walczy już czwarty rok i na polu walki radzi sobie doskonale.
Przypomnijmy: państwo, które według wielu miało upaść w ciągu pierwszego tygodnia wojny, czwarty rok z rzędu skutecznie zatrzymuje rosyjskie wojska za linią Dniepru. Trudno wyobrazić sobie, by Europejczycy mogli marzyć o czymś większym niż to, że Ukraina skutecznie powstrzymuje agresora.
Są niestety tacy, którzy dostrzegają zagrożenie po stronie zachodniej, podczas gdy wszystkie siły i cała nasza uwaga powinny być skierowane na coś dokładnie odwrotnego – na budowanie zwartości i solidarności świata Zachodu.
Mówię tu o jedności państw europejskich, Stanów Zjednoczonych, ale także – w polskim kontekście – wszystkich ugrupowań politycznych. Chodzi o to, by jednoznacznie i konsekwentnie definiować, kto jest kluczowym wrogiem.
Tym wrogiem jest Rosja.
Wskazywanie na inne kierunki tylko dostarcza paliwa Władimirowi Putinowi, który od lat stosuje politykę "dziel i rządź" i z pewnością wykorzysta takie narracje do pogłębiania wewnętrznych podziałów – również w Polsce.
Polacy są "zmęczeni" wojną…
To jest właśnie porażające. Jesteśmy zmęczeni wojną, mimo że to Ukraińcy przelewają krew, a my dzięki temu możemy czuć się bezpieczni. Co więcej, nasza gospodarka w wielu obszarach wręcz się napędza, pojawiają się korzyści.
Trzeba jasno powiedzieć: wspieramy Ukrainę nie dlatego, że prowadzimy działalność charytatywną. Ukraina jest buforem bezpieczeństwa. I to bardzo trafnie mówił na początku tej agresji prezydent Andrzej Duda – niepodległa Ukraina, Ukraina walcząca, powstrzymuje Rosję i daje Europie czas na zbudowanie własnej autonomii strategicznej.
Zobacz także
