Jacek Rostowski chce zmienić ustawowe progi ograniczające dług publiczny.
Jacek Rostowski chce zmienić ustawowe progi ograniczające dług publiczny. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
Nazwany przez nas Chytrym Jackiem z Londynu minister finansów Jacek Rostowski znalazł kolejny sposób na uniknięcie odpowiedzialności za rosnące zadłużenie państwa. Dotychczas wykorzystywał do tego przenoszenie części kosztów poza budżet, zmianami definicji długu i deficytu publicznego oraz zwiększaniem wpływów podatkowych. Wydaje się jednak, że pole manewru się skończyło i resort finansów chce zmienić regulacje dotyczące samych progów ograniczających zadłużenie. Zniknąć mają sankcje za przekroczenie pierwszego progu ostrożnościowego, który ustanowiono na poziomie 50 proc. PKB – informuje "Rzeczpospolita".

Dotychczasowe sankcje to wymóg, by w kolejnym budżecie państwa relacja deficytu do dochodów nie była wyższa niż w poprzedniej ustawie. Nasz dług jest powyżej 50 proc. PKB już od 2010 r., co oznacza, że dziura w budżecie na 2013 r. i 2014 r. nie może być wyższa niż 12 proc. dochodów. Ministerstwo Finansów we wstępnym planie finansowym państwa chciałoby zaś mieć budżet z relacją 19 proc. Obecne zasady wiążą też ręce ministrowi finansów w przypadku ewentualnej nowelizacji tegorocznej ustawy budżetowej. CZYTAJ WIĘCEJ

Źródło: "Rzeczpospolita"

I o ile ta zmiana nie budzi niepokoju u ekonomistów, to uważnie przyglądają się oni drugiemu progowi, który wynosi 55 proc. Oficjalnie jeszcze go nie przekroczyliśmy, ale to raczej wynik kreatywnej księgowości specjalistów ze Świętokrzyskiej (siedziba ministerstwa), niż odzwierciedlenie realnego poziomu długu publicznego. Na razie tę barierę Rostowski pozostawia nienaruszoną, ale wszystko może się zmienić, kiedy stagnacja będzie się wydłużała. W końcu VAT miał wrócić do poziomu 22 proc. na koniec 2013 roku, a już zapowiedziano, że tak się nie stanie.
Rząd przygotowuje kolejne uszczelnienie przepisów podatkowych, które ma podratować sypiący się budżet. Zapłacą za to nie uprzywilejowane grupy, ale zwykli podatnicy, z których według planu zostanie ściągnięty podatek nawet od świątecznych paczek dla dzieci. Tymczasem premier, jego ministrowie i posłowie zbankrutowaliby, gdyby musieli zapłacić podatek od limuzyn, samolotów, rautów i kosztów ochrony.
Czytaj także:
Źródło: "Rzeczpospolita"