Stosując logikę ministerstwa finansów Donald Tusk powinien zapłacić podatek za ciasteczka i kawę, które zjada prowadzą posiedzenie rządu.
Stosując logikę ministerstwa finansów Donald Tusk powinien zapłacić podatek za ciasteczka i kawę, które zjada prowadzą posiedzenie rządu. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
"Fiskus strzyże" – obwieszcza w "Polityce" Joanna Solska ostrzegając przed rosnącym apetytem ministra finansów na nasze pieniądze. Według informacji tygodnika wkrótce będziemy musieli zapłacić podatek od prezentów, jakie nasze dzieci dostają na święta z funduszu socjalnego. W pogarszającej się sytuacji gospodarczej i przy trzeszczącym budżecie Chytry Jacek z Londynu sięga po coraz drobniejsze kwoty. Wcześniej opodatkował abonamenty medyczne, które firmy wykupują swoim pracownikom oraz imprezy integracyjne.

W myśl tych samych przepisów premier już teraz powinien dopisywać do swoich przychodów równowartość biletów samolotowych do Gdańska oraz czynsz, który musiałby zapłacić za willę przy Klonowej, gdyby chciał ją wynajmować prywatnie. CZYTAJ WIĘCEJ

Źródło: "Polityka"

Jako, że dochody polityków przekraczają 85 tys. złotych rocznie, muszą od nich zapłacić 32 procent podatku. A politycy mają niemałe pensje - premier 38-milionowego kraju zarabia 18,6 tys. zł miesięcznie, a wicepremier Vincent-Rostowski około 17 tys. zł, a posłowie około 9890 zł.
Samoloty Tuska
Jednak idąc tropem wyznaczonym przez Jacka Rostowskiego należałoby do przychodów polityków dodać wiele usług, finansowanych z naszych podatków. W przypadku Donalda Tuska jako pierwsza nasuwa się sprawa cotygodniowych przelotów premiera na weekend do Gdańska. Według wyliczeń tygodnika "Newsweek" loty premiera w ciągu roku kosztowały około 1,3 miliona złotych. Dlatego też w ciągu roku musiałby on zapłacić ponad 400 tysięcy złotych podatku.
logo
Donald Tusk wysiada z rządowego samolotu. Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Limuzyny
Szef rządu nie jeździ limuzyną tylko z Kancelarii Premiera do Sejmu, ale korzysta z niej na co dzień. BOR chroni także jego żonę, a tabloidy prześcigają się w tropieniu nadużywania państwowych środków. Wynajem zwykłego audi A8, uboższej wersji samochodu, którym jeździ Donald Tusk, to koszt około 200 złotych za godzinę. Samochód jest na jego usługach całą dobę przez cały rok, więc premier do zeznania podatkowego powinien dopisać ponad 1,75 mln złotych.
Ale to nie wszystko, bo w garażu jego domu w Sopocie stoi toyota auris, która należy do partii. Samochód mniej luksusowy, tańszy, więc i stawki za wynajem niższe – 90 złotych za dobę przy wynajmie długoterminowym. Ale i tak rok używania tego wozu bez opłat to ponad 32 tys. zł dochodu, od którego szef rządu musiałby zapłacić 10 tys. zł podatku. Przy ponad 580 tys. zł za audi to i tak grosze. Donald Tusk chyba powinien przesiąść się na rower. I to najlepiej własny.
logo
Donald Tusk wysiada z rządowej limuzyny. Fot. Sławomir Kamiński / AG

Nie oszczędzają też ministrowie, którzy w sumie na limuzyny wydają ponad 5,5 mln zł rocznie. I podobnie jak premierowi nie służą im one tylko do przemieszczania się między rządowymi budynkami. Ministrowie wożą w nich koszule, zawożą dzieci do szkoły, a ochrona towarzyszy im w spacerze na piwo.
Rządowa willa
Szefowi rządu przysługują też dwie rządowe wille. Od kilku lat zajmuje 480-metrowy budynek przy ulicy Parkowej, 800 metrów od Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Dwie łazienki, dwie garderoby, dwa salony i sypialnia w takiej okolicy to ogromy koszt. W ofertach wynajmu nie ma tak dużych domów, ale 150-metrowe mieszkanie to koszt 25 tys. zł miesięcznie. Jeśli przyjmiemy, że cena wynajmu willi jest taka sama, mieszkanie premiera kosztowałoby 75 tys. zł. Jednak KPRM płaci za jej utrzymanie tylko 5,185 tys, zł, więc wykazując nieco empatii – tak obcej fiskusowi – przyjmijmy tę kwotę jako podstawę do opodatkowania. Za rok darmowego pomieszkiwania w rządowej willi Tusk musiałby oddać do budżetu ponad 19 tys. zł.
Ochrona
Zgodnie z prawem opieka Biura Ochrony Rządu przysługuje kilku najważniejszym osobom w państwie: prezydentowi, premierowi, jego zastępcom, marszałkom Sejmu i Senatu oraz ministrom spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych. Sam Donald Tusk pokazuje, że ochrona nie jest mu niezbędna do życia, bo stara się jej urywać. Jeśli ochranianie Jarosława Kaczyńskiego to koszt blisko 100 tys. złotych miesięcznie, to pilnowanie szefa rządu musi być wielokrotnością tej kwoty. Dlatego za ochronę premier musiałby zapłacić pewnie kolejne kilkadziesiąt tysięcy złotych. Budżet BOR na 2013 rok to 184 mln zł, zapewne spora część przypada na ochronę premiera.
logo
Donald Tusk w asyście Biura Ochrony Rządu. Fot. Filip Klimaszewski / AG

Ale za ochronę nie płaci z własnej kieszeni również Jarosław Kaczyński. On musiałby płacić około 350 tys. zł podatków. Partia sfinansowała także koszty wynajęcia adwokata Rafała Rogalskiego, który do niedawna reprezentował prezesa PiS w śledztwie smoleńskim. Jarosław Kaczyński do kolumny dochodów na zeznaniu podatkowym powinien więc wpisać 250 tys. zł i zapłacić od tego ponad 80 tys. zł podatku.
Ciasteczka, kawa i schabowy
Życie polityka to często długie i nudne narady. Ale ten czas umilają słodkości, które są nieodłącznym elementem stołów konferencyjnych zarówno na posiedzeniach rządu, jak i na zebraniach rady gminy. Resort Radosława Sikorskiego wydał na ten cel ponad 400 tys. zł. Minister powinien przejść się po licznych gabinetach z formularzami PIT i wręczyć je urzędnikom, którzy zajadają się duńskimi ciasteczkami maślanymi i popijają je kawą.
logo
Wicepremier Janusz Piechociński częstuje ministrów cukierkami. Politycy zapłacili od nich podatek? Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Bo skoro każdy z nas ma płacić za śledzika i prezenty dla dzieci, to dlaczego nie politycy? – Zgodnie z proponowanymi przez Ministerstwo Finansów rozwiązaniami politycy powinni płacić podatek od wszystkich wymienionych przez pana przywilejów – ocenia Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum Adama Smitha. – Prawo powinno być równe dla wszystkich, więc skoro zaciska się pętlę podatkową na szyjach obywateli, to politycy także powinni płacić podatki za posiłki na cudzy koszt czy transport państwowymi samochodami. Tymczasem są grupą uprzywilejowaną i ani myślą, żeby przyjąć takie obciążenia. Skoro mamy płacić za śledzia w firmie, to politycy powinni płacić za bankiety w ambasadach i przyjęcia na cześć zagranicznych gości – zauważa ekspert.
Takie podejście do podatków to jednak absurd. – Państwo ma alternatywę: może uprościć system i obniżyć podatki, a na pewno jego dochody wzrosną. Skuteczne egzekwowanie tych wyśrubowanych i skomplikowanych przepisów wymaga powstania państwa policyjnego i zaprowadzenia kontroli jak w świecie Orwella – przestrzega Sadowski. – System absolutnej kontroli wymagałby zatrudnienia wszystkich dostępnych urzędników i funkcjonariuszy państwa w urzędach skarbowych. Ludzie zaczęliby uciekać za granicę, tak jak zrobili to najbogatsi Polacy, albo ukrywaliby dochody. To tylko pogorszyłoby sytuację budżetu – ocenia Andrzej Sadowski.

Wszystko o polityce w naTemat:


Czytaj także: