My - Polacy - jesteśmy szczęśliwi, że trafiliśmy do bardzo słabej grupy. Zgoła odmienne nastroje panują w Danii, której w trzech pierwszych meczach przyjdzie mierzyć się z Holandią, Niemcami i Portugalią. Rywale trudni, ale na pewno atrakcyjni. Niestety, nie dla duńskich kibiców.
Jak dotąd fani z Kopenhagi i okolic wykupili tylko połowę z puli 18 tysięcy biletów. Najwięcej z nich chce obejrzeć we Lwowie ostatni grupowy mecz przeciwko Niemcom. Najmniejszym z kolei zainteresowaniem cieszy się pierwszy mecz z Holandią w Charkowie. Mieście, które leży aż tysiąc kilometrów od polsko-ukraińskiej granicy. Czyli im dalej, tym gorzej. Tym większa niewiadoma, mniej rozpoznany teren. Fanów do dojazdu nie może nakłonić nawet fakt, że ich ulubieńcy zmierzą się tam z wicemistrzami świata.
Czyżby duńscy kibice po prostu bali się dalekiego kraju na wschodzie Europy? Tak zdaje się uważać Lars Berendt, pracownik duńskiej federacji: - Mecz w Charkowie kojarzony jest z ogromnymi trudnościami transportowymi i wysokimi cenami noclegów. Według naszych ocen Ukraina jest dla Duńczyków barierą mentalną - powiedział.
Federacja, by mimo wszystko nakłonić do wyjazdu kibiców, postawiła na zorganizowane wycieczki. Pierwsi chętni podobno już są. Ale ich liczba nie jest wystarczająca. Bo Duńczycy generalnie wciąż podzielają opinię, że wschodnia granica Polski to miejsce, gdzie kończy się Europa.
Zorganizowaną wycieczkę po miastach-gospodarzach turnieju odbyło latem ubiegłego roku ośmiu skandynawskich studentów. Rozmawiali z ludźmi i grali z nimi w piłkę, badali, jak zbliżający się turniej wpływa na relacje międzyludzkie w Polsce i na Ukrainie. Jak te dwa narody interesują się sportem, czym jest dla nich futbol. Kilka miesięcy temu napisałem tekst o ich podróży, który można przeczytać tutaj
Fragment tekstu o wyprawie skandynawskich studentów (Weszlo.com):
Czytając trochę w domu o tej części Europy i rozmawiając z Duńczykami którzy tu byli, często słyszałem, że ludzie są smutni, zamknięci w sobie i nietolerancyjni. Tymczasem my doświadczyliśmy czegoś zgoła innego. Weźmy Rzyszyw, takie małe ukraińskie miasteczko, o którym pewnie mało kto z was też słyszał. Zatrzymujemy się tam przy szkole, z zamiarem krótkiego popasu, po czym podchodzi do nas dyrektor placówki, ma miejsce krótka rozmowa i nagle on proponuje nam darmowy nocleg. Przed snem odbyliśmy z Ukraińcami długą rozmowę – głównie o polityce, piłce nożnej i braciach Kliczko.
Teraz w sprawie duńskich kibiców piszę na Facebooku do Vidara Amundsena, jednego z członków tamtej wyprawy. Gościa, który był zarówno we Lwowie, Kijowie, Doniecku, jak i w Charkowie. On wielkiego problemu nie widzi i radzi nie tragizować. - Myślę, że jest po prostu za wcześnie. Sądzę, że bilety ostatecznie zostaną wyprzedane - czytam w wiadomości od niego - Choć faktem jest, że jak wróciliśmy do siebie i opowiadaliśmy ludziom o Ukrainie, dało się zauważyć pewne ich uprzedzenie. Ale nie nazwałbym tego lękiem, co to to nie. Po prostu mówili nam, że wyobrażali sobie ten kraj nieco inaczej. Nieco mniej pozytywnie.
Dodaje, że wielu młodych Duńczyków odwiedziło w ostatnim czasie ten region Europy i mogło się przekonać, że wszystkie te uprzedzenia mają mało wspólnego z prawdą.
Dzwonię do duńskiej ambasady. Słuchawkę podnosi Erik Rasmussen. On problemu z kibicami nie widzi w ogóle. - Nie wiem czym tu się martwić. Z tego co wiem na Ukrainę przybędzie około 9 tysięcy duńskich kibiców. To chyba nie jest tak mało, prawda? Niech mi pan powie, czy przyjedzie też tyle samo Portugalczyków? Bo ja nie sądzę. Naprawdę, nie widzę tu żadnego problemu.
Według oficjalnych danych w Danii sprzedano ok. 8600 biletów. Tyle, że federacja spodziewała się zainteresowania ze strony 18 tysięcy fanów. Co zrobi z pozostałymi? Część niewykorzystanych wejściówek już przekazała jednemu z biur podróży, które na Ukrainę zaczyna organizować turystyczne wycieczki.
W czasie Euro niedaleko lwowskiego obiektu ma powstać Camp Denmark - specjalne miasteczko dla kibiców z tego kraju. To właśnie ono ma być głównym celem organizowanych przez federację wycieczek.