
"Dzięki diecie wegańskiej można zaoszczędzić pieniądze i zachęcić się do kreatywności w kuchni" - przekonuje Dominic O'Key. Brytyjczyk niedawno sprawdził to osobiście. Stosując na studiach dietę pozbawioną produktów pochodzenia zwierzęcego nie tylko żył zgodnie ze swoimi ideałami, ale po prostu oszczędzał. Tak skutecznie, że zaraził weganizmem także kolegów ze stancji. Wkrótce stworzyli system zakupów i przygotowywania posiłków dzięki któremu za jedyne 15 euro tygodniowo każdy był zadowolony i najedzony do syta.
Golonka to +20 punktów do męskości
Wegetarianin w potocznym rozumieniu to dziwak, terrorysta ekologiczny, hipis i „lewak” (obiecuję wkrótce napisać o tej paskudnej obeldze). Wychowani na schabowych, mielonych, roladach i smalcu z trudem akceptujemy, że ktoś nie je mięsa. No te aktory w tym Holiłudzie to tam niektórzy nie jedzą? Ale w naszym klimacie? W naszej kulturze? Czy w XXI da się w Polsce nie jeść mięsa? Przecież golonka dodaje +20 męskości! CZYTAJ WIĘCEJ
Tymczasem jego inni przyjaciele, którzy żywili się w typowy dla studentów sposób wydawali tygodniowo o prawie 20 euro więcej. Przez typowy należy tu rozumieć stołowanie się tzw. "śmieciowym jedzeniem". Jak tłumaczy Dominic O'Key, oszczędności związane z życiem bez mięsa to także świetny argument dla konserwatywnych rodziców, którym często z trudem przychodzi zaakceptowanie, że ich dziecko zdecydowało się zostać weganinem lub wegetarianinem. Realnie zaoszczędzone pieniądze potrafią wiele wytłumaczyć.
Wegetarianizm zaczyna być także "studencką dietą" nad Wisłą. Przekonuje o tym Joasia Kucyk, która zarażając znajomych wegetarianizmem sama stosuje argumenty ekonomiczne. – I rzeczywiście najłatwiej było mi je udowodnić tym, którzy ze mną mieszkają. Na stancji jest nas czwórka, wspólnie mieszkamy od dwóch lat. Dziś został wśród nas tylko jeden zadeklarowany mięsożerca, który notabene żywi się głównie odgrzewaną lasagną z dyskontu – mówi.
Tyle kosztuje jedzenie "wege"
Produkty sojowe - 5-8 zł
Tofu - 8 zł
Soczewica (400g) - 4 zł
Fasola - 3 zł
Kasza - 4 zł
Przyznaje natomiast, że o wiele tańszy od typowej mięsnej diety może być właśnie wegetarianizm. Szczególnie, gdy opiera się na przygotowywaniu jedzenia z relatywnie tanich roślin strączkowych. Wówczas to idealny sposób na to, by żyć zdrowo, najadać się do syta i jednocześnie dbać o skromny budżet.
Dietetyczka podkreśla też, że jeśli chodzi o oszczędności, wegetarianizm zawsze wygra ze śmieciową dietą opartą na odgrzewanych, wysoko przetworzonych produktach, które w marketach uchodzą za najtańsze. Często więc królują w studenckim życiu. – Dieta wegetariańska będzie droższa tylko wówczas, gdy założymy, że taki student codziennie je na obiad zupki chińskie za 1,20 zł i zagryza to kajzerką. W innym wypadku, będzie ona na pewno wiele tańsza i przede wszystkim zdrowsza niż jedzenie z proszku czy gotowe mrożonki – zapewnia Ewa Ceborska-Scheiterbauer.
W ocenie dietetyczki, wegetarianizmu jako pomysłu na tanią dietę nie muszą obawiać się także ci, dla których nieodłącznym elementem stylu życia jest częste imprezowanie i alkohol. Przed wyjściem na imprezę, jak i po szalonej nocy wegetariański obiad zapewni bowiem tak samo dobrą kondycję imprezowicza, jak i krwisty stek. – Jeśli ktoś jest weganinem, problemem dla niego mogą być już drożdże użyte przy ważeniu piwa. W diecie wegetariańskiej nie widzę natomiast żadnego powodu, by rezygnować z alkoholu – uspokaja ekspertka.