W każdym z nas jest pierwiastek nastolatka. Naukowcy z Michigan State University stwierdzili, że z pewnych zachowań po prostu nie wyrastamy, a jedynie udajemy że spoważnieliśmy. – Pod pewnymi względami zachowujemy się, jakbyśmy wciąż byli w liceum – uważa badacz Brent Scott. Sprawdziliśmy, jakie zabawy rodem z liceum sprawdzają się w polskich firmach.
Kto z nas nie chciałby wrócić do beztroskich lat liceum, kiedy jedynym źródłem stresu była zbliżająca się matura. Niektórzy nie muszą jednak nigdzie wracać, bo tak naprawdę w ich życiu niewiele się zmieniło – tak przynajmniej twierdzą nasi ulubieni "amerykańcy naukowcy".
W niemal każdej klasie w liceum trafia się osoba, która już od pierwszych dni staje się obiektem żartów. Trochę nieporadna, być może wychowywana pod kloszem lub po prostu wyróżniająca się na tle innych. Jeśli do tego jest nieatrakcyjna fizycznie, ma przechlapane przez całe trzy (lub cztery) lata. Smutna rzeczywistość szkół na całym świecie.
Naukowcy z Michigan State University twierdzą, że dokładnie takie same zachowania obserwujemy w pracy. Bywają one niekiedy równie okrutne, jak te z czasów ogólniaka. "Human Performance" donosi, że mniej atrakcyjni pracownicy skarżą się na nieodpowiednie zachowanie swoich współpracowników w miejscu pracy. Tłumaczą, że stają się obiektem kpin i nieprzyjemnych uwag, rodem z liceum.
Żarty żartami...
Na szczęście okrutne zachowania wobec nieatrakcyjnych współpraconików to tylko jedna strona tego, co zostało w nas z liceum. Kto bowiem wytrzymałby osiem godzin w atmosferze pełnej powagi i zgodnie ze służbową etykietą. Za maską urzędnika, korporacyjnego żołnierza czy też cenionego naukowca, także kryją się ludzie, którzy muszą sobie poradzić ze stresem. Szybka analiza licealno-korporacyjnych zabaw pokazuje, że jesteśmy naprawdę kreatywnym narodem.
– Ludzie potrzebują zabawy, również w środowisku pracy – mówi psycholog biznesu Karol Wolski. Nasz rozmówca wyjaśnia, że pracownicy potrzebują także dobrej atmosfery. – Żarty rodem z liceum są przykładem zachowań pozwalających na poprawę atmosfery, nabranie dystansu, sprawienie sobie i innym przyjemności. Są więc jak najbardziej naturalne i zaspokajają ważne potrzeby każdego człowieka – mówi psycholog. Jak to robić? Sposobów jest wiele.
Kasia z Legionowa nie wyobraża sobie dnia w pracy, wolnego od dowcipów w licalnym stylu. – Mam w pokoju dwóch żartownisiów i często się zdarza, że oklejają mi cały komputer i biurko samoprzylepnymi karteczkami. Stałym numerem jest także taśma przyklejona od spodu myszki. Ciągle się na to nabieram i zastanawiam za każdym razem, czemu nie działa. Robią też barykadę z półek i kartonów eh... jak żyć premierze? – pyta z rozbawieniem Kasia.
Dość popularnym żartem jest także zamiana przycisków na klawiaturze numerycznej. Wystarczy podmienić cyfry 1, 2 i 3 z 7, 8 i 9. Niby wszystko się zgadza, a jednak można się przeliczyć. Osoby mniej obyte z klawiaturą qwerty dają się nabrać nawet na zamianę literek, co wychodzi na jaw najczęściej przy logowaniu do systemu.
Janusz z Warszawy wspomina jeden ze stałych, aczkolwiek skutecznych dowcipów, którego nie powstydziłby się nawet żaden gimbus. – Trzeba oczyścić pulpit ze wszystkich ikon i jako tapetę ustawić zrzut ekranu wykonany wcześniej. Sporo osób się na to łapie. Dość trudno klika się w ikonki, które są jedynie obrazkiem. Gdy to nie przyniesie rezultatu, można też zmienić ustawienia myszki i maksymalnie ją spowolnić – radzi korpo-żartowniś.
Głuchy telefon
Gdy już naprawdę nie ma co robić, zawsze możemy przedzwonić do kolegi, z któregoś z biurowych telefonów i powiedzieć, że szef pilnie go wzywa. Ciekawe, kto będzie bardziej zdziwiony podczas spotkania: szef, czy pracownik. W redakcji swojego czasu rozbawił nas kolega, który przez pięć minut był przekonany, że rozmawia z pewnym ekspertem. W końcu nie wytrzymaliśmy i wybuchnęliśmy śmiechem, dopiero wtedy zorientował się, że po drugiej stronie jest kolega z drugiego końca newsroomu.
Telefoniczne żarty mają także swoją wersję gastro. Jak mówi Marta z Brwinowa, w jej firmie od trzech lat panuje tradycja wspólnego zamawiania jedzenia. Zazwyczaj dostawca przyjeżdżał około godziny 12.30. Marta miała zaś czas na to, aby skoczyć do bankomatu. Tym razem nie zdążyła. – Usłyszałam w słuchawce "Dzin dybry, tu dania z Bambusa, ja już przyszedłym". Zaczęłam biegać po korytarzu i pytałam wszystkich, czy mają pożyczyć dwieście złotych. Po chwili oczywiście okazało się, że dostawcą jest kolega z pokoju obok – wspomina z sentymentem Marta.
Prawdziwym polem do popisu jest w dzisiejszych firmach Facebook. Wystarczy choć na chwilę odejść od komputera i nie wylogować się z systemu. Po powrocie przed monitor możemy spodziewać się w najlepszym przypadku "nowego" zdjęcia profilowego, a w najgorszym popełnionego przez "siebie" wpisu. Można wtedy dowiedzieć się o sobie naprawdę wielu ciekawych rzeczy. Pole do popisu jest gigantyczne.
Marta z Brwinowa wspomina także niewybredne żarty. – Kolega postanowił zrobić drugiemu zakątek homoseksualny. Wydrukował i powiesił przy biurku zdjęcia gejów z filmów porno, udekorował wszystko różową bibułką, kwiatkami, serduszkami, itp. wspomina czytelniczka naTemat.
Wstyd przed przełożonym?
Żarty w miejscu pracy bywają czasem na niższym poziomie, niż te które robiliśmy w czasach liceum. Czy jest w tym coś złego? – To bardzo dobry znak, pod warunkiem, że żart ten nikogo nie obraża – mówi psycholog biznesu Karol Wolski. – Takie zabawy mogą poprawić atmosferę w pracy, a nawet przyczynić się do wzrostu naszej produktywności. Ludzki umysł potrzebuje czasem przerwy oraz oderwania się od super poważnych zadań – tłumaczy psycholog.
Kasia z Legionowa wspomina, jak jej koledzy z pracy urządzili sobie amatorski kosz do gry w koszykówkę i tak spędzali ciągnące się godziny pracy. Mieli jednak pecha. Każdy z nietrafionych strzałów trafiał w ścianę, za którą siedziała kadrowa. Miarka przebrała się dopiero wówczas, gdy piłka zrobiła dziurę płycie karton-gipsowej. Tym razem zabawa skończyła się zwolnieniem.
Mogłoby się wydawać, że pracodawca widzący pracowników rzucających w siebie papierkami powinien się załamać, a potem zwolnić swoich "wykształtciuchów". Jak twierdzi psycholog biznesu, nic bardziej mylnego. – Coraz częściej sami pracodawcy zachęcają pracowników do takiego luźnego podejścia poprzez wprowadzanie tak zwanej gamifikacji, czyli takich aktywności, które sprawiają, że praca zaczyna przypominać dobrą grę i daję przyjemność – wyjaśnia Karol Wolski.