Kiedy czekam na Agnieszkę Holland, reżyserka krząta się po swoim warszawskim mieszkaniu, przez kilka minut wydając przez telefon dyspozycje co do remontu domu w Bretanii. Gdy już upora się z posadzką, opowie mi o roli twórcy, odwadze, błędach Platformy i misji, którą ma do wykonania moje pokolenie.
Dlaczego zdecydowała się pani kupić dom w Bretanii?
Agnieszka Holland: Byłam wtedy po zdjęciach do „Tajemniczego ogrodu”, którego sceny kręciliśmy na wrzosowiskach koło Yorkshire i bardzo tęskniłam do takiego krajobrazu. Tam, w Bretanii jest bardzo podobny. Z kolei Kasia, moja córka, studiowała grafikę komiksową, a większość wybitnych grafików, którzy robią komiksy, mieszka właśnie w tej okolicy. Obie też chciałyśmy mieć dom na wsi, nad morzem.
Dziś jeździ tam pani odpoczywać?
Mieszkam tam, tam pracuję - piszę scenariusze i czasem też montuję, pewnie zebrałoby się już kilka filmów. Montażysta przyjeżdża ze sprzętem, który wstawiamy do małego, kamiennego domku i tak pracujemy, trochę odcięci od świata.
To prawda, że pani dom remontowała polska ekipa?
Tak, nielegalnie, ponieważ nie było jeszcze Unii. W dziewięćdziesiątym piątym roku.
Tam nie było fachowców?
Szczerze mówiąc, trudno o nich. Nie to, że ich nie ma, ale namówić kogoś na remont to wielki wysiłek. A jak już coś robią, to robią długo. Mam porównanie, bo kiedy Kasia remontowała swój dom, to większość prac realizowała przy pomocy lokalnych fachowców i to ciągnęło się dwa lata. A mi wielki remont Polacy zrobili w dwa miesiące.
Polacy są bardziej kreatywni. Rzemieślnicy francuscy są przyzwyczajeni do tego, że każdy robi tam swoją działkę. Według mnie im się nie chce pracować, bo im się zwyczajnie nudzi. Nic dziwnego - jeżeli ktoś całe życie kładzie zawsze w taki sam sposób dach, zawsze w taki sam sposób kafelki, albo robi tylko i wyłącznie rury kanalizacyjne, to po dziesięciu latach takiej roboty po prostu marzy o emeryturze. A Polacy, którzy tam wyjeżdżają są bardzo kreatywni. Umieją zrobić wszystko i zawsze wymyślą jak połączyć jedno z drugim.
Pani jest taka jeśli chodzi o film? Sięga pani po tak różne tematy – Jana Palacha, polską politykę, holokaust...
Jestem stąd, jestem z Polski, także mój punkt widzenia na różne rzeczy i wrażliwość są przez to ukształtowane. Polskie strony mnie bardzo obchodzą, co zresztą chyba widać (śmiech).
Przeglądałam pani wywiady z ostatniego czasu. Więcej jest w nich o współczesnym polskim społeczeństwie, polityce, niż o filmie.
Rozmowa o filmach zawsze wydawała mi się trochę jałowa, to znaczy filmy lubię robić i oglądać, natomiast moje krytyczne analizy dotyczą najczęściej czego innego. Analiza filmu nie jest czymś, co mnie szczególnie podnieca.
A polska polityka?
Zaczyna mnie mierzić, szczerze mówiąc. Bardzo mnie podniecało, że po wielu dziesiątkach lat, myśmy się znaleźli w takim momencie historii, kiedy Polska ma wielką szansę: na wolność, na niepodległość i na skok cywilizacyjny, włączenie się w nurt europejski, a nie funkcjonowanie na obrzeżach, kresach. To mi się wydało wielką szansą, zwłaszcza, że w dużym stopniu była to zasługa samych Polaków. Nie było tak, że czekali aż im Gorbaczow da prezent, ten podarunek wolności był podarunkiem zasłużonym.
Od tego czasu dużo rzeczy się udało, ale myślę, że zabrakło też pewnej refleksji wspólnotowej, zamiast niej zaczęła dominować refleksja plemienna. Nie widzę tutaj ruchów, partii, czy ludzi nawet, którzy by mieli siłę sprawczą, szerszą perspektywę i odwagę, żeby się temu przeciwstawić. To groźne, bo historia pokazuje, że zawsze zwodziło Polskę na manowce.
Kiedy powiedziała pani, że zawiodła się na Platformie, politycy tego ugrupowania bardzo mocno panią krytykowali. To zabolało?
Nie. Ja ich krytykowałam, więc oni mnie zaczęli krytykować, nie było z ich strony żadnego odruchu samorefleksji. Oni niepotrzebnie skupili się na mnie, w tym czasie powinni myśleć, dlaczego ktoś taki jak ja mówi to, co mówi. I czy jestem sama, czy może jest nas więcej? A może nie tylko mnie zawiedli, a może zawiedli też ludzi, którzy mieli zupełnie inne oczekiwania wobec nich?
Oni powinni dokonać rachunku sumienia i zastanowić się, po co właściwie są u tej władzy i gdzie są przeszkody, które uniemożliwiają im wykonywanie pewnego projektu, jak mieli na początku.
Nie zastanowili się.
Najwyraźniej nie. Zamiast tego zachowali się, jak obrażone nastolatki. Ja dotknęłam czegoś, co było wśród ich wyborców podskórnym, bardzo już narastającym zjawiskiem. Skutki widzimy teraz. Budowanie tożsamości, jakiejkolwiek, ale szczególnie formacji politycznej, na czysto technokratycznym projekcie jest bardzo niebezpieczne.
Ciepła woda w kranie to za mało?
Oni oczywiście byli bardziej ambitni, chodziło o to, żeby dużo budować i tak dalej. I ja nie zaprzeczam, że bardziej lub mniej udolnie ten kraj posunął się cywilizacyjnie. Problem w tym, że ich projekt ograniczył się do stricte technokratycznej wizji, więc kiedy coś w niej przestaje działać, oni jako całość zaczynają się sypać. Dzisiaj włączyłam na chwilę telewizor i zobaczyłam, że zalało tunel wzdłuż Wisły...
Właśnie przez niego do pani jechałam. Jest zwężenie do jednego pasa, bo studzienki kanalizacyjne nie wytrzymały opadów.
Oczywiście trudno winić PO, że gdzieś zablokowały się jakieś studzienki, ale problem w tym, że u nich wszystko się ograniczyło do tylko takich projektów. Jeśli one nie działają, to Platforma musi spotkać się z krytyką, bo nie zaproponowała niczego innego.
Weźmy samą Hannę Gronkiewicz-Waltz. Ona w jakimś sensie jest dzielna, jest pracowita, ma na pewno zmysł organizacyjny, umie zaplanować budżet. Ma szereg zalet. Ale jednocześnie udało jej się w krótkim czasie zrazić do siebie właściwie wszystkich. Pozamykała miejsca, w których kultura była żywa, nie spełniała obietnic wobec teatrów, które są najwspanialszą marką tego miasta. Jej urzędnicy zachowywali się arogancko, arbitralnie i pogardliwie. I nagle jej zawala się metro, zalewa tunel i okazuje się, że wszyscy mają do niej pretensje. A mają, ponieważ to była jedna perspektywa, którą ona prezentowała jako swój sukces.
Polsce potrzeba dzisiaj większej idei?
Całemu światu potrzeba jest w tej chwili większej idei, ale myślę, że Polsce jest potrzebne poczucie dużej odpowiedzialności, poczucie wspólnoty, zaufanie do siebie wzajemnie. Trzeba bardzo prostych rzeczy, nie jakiejś wielkiej idei. Potrzeba przede wszystkim edukacji, żeby ludzie rozumieli, co to znaczy demokracja, na czym polega równość, na czym polega solidarność społeczna, na czym polegają prawa obywatelskie, na czym polega godność obywatelska. Różne takie podstawowe rzeczy. To nie są wielkie idee, które trzeba wymyślić. Trzeba im po prostu nadać sens i ducha. Mam nadzieję, że zrobi to pani pokolenie.
To duża odpowiedzialność.
Duża.
Jaki pani ma stosunek do Polski w tej chwili, w tym kształcie?
Wydaje mi się, że bardzo łatwo możemy się ześlizgnąć w rodzaj anarchii i chaosu. Jak określił to Wajda, blisko nam do wojny polsko-polskiej, która jest oparta na jakichś absurdalnych podstawach, konfliktach, które nie istnieją, które nie mają żadnego mocowania. My coś takiego już przeżywaliśmy w polskiej historii kilkakrotnie, kiedy już się wydawało, że może być dobrze, a sami Polacy wszystko psuli.
Jaka dziś, w takim układzie, jest rola twórcy?
Rolą twórcy jest tworzyć. Ci, którzy mają taki temperament opisują rzeczywistość, ci którzy nie mają, tworzą kreacyjne projekcje. Rolą twórcy nie jest tak naprawdę uprawianie polityki.
Ale i pani, i Andrzej Wajda...
Taki mamy temperament. Akurat jeśli chodzi o reżyserię filmową, to specyficzna twórczość, trzeba lubić to, że się ma jakiś rodzaj władzy, być siłą sprawczą, kreować rzeczywistość. Zwykle ludzie, którzy wykonują ten zawód mają pewien rodzaj instynktu politycznego, ponieważ w małym zakresie uprawiają rodzaj przywództwa, wskazują coś grupie ludzi, są za nią odpowiedzialni. No więc bliżej im jest do polityki, niż malarzom czy muzykom. Na ogół.
Nie kusi pani, by wejść do czynnej polityki?
A jakbym to miała robić? Musiałabym założyć partię, bo żadna z tych, które istnieją nie wydaje mi sensowną. Więc chyba jednak nie (śmiech).
Nad czym teraz pani pracuje?
Nad kilkoma rzeczami jednocześnie. W tej chwili to głównie seriale, będę na przykład robić w Warszawie parę odcinków kolejnego sezonu „Bez tajemnic” dla HBO. Przygotowuję film fabularny, a właściwie dokumentację do ekranizacji książki Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Film oczywiście będzie się inaczej nazywał, bo tego nikt nie jest w stanie zapamiętać. To są moje najbliższe plany.
A marzenia?
Nie mam marzeń. Miałam kilka projektów, na których mi bardzo zależało, ale których się nie udało sfinalizować. To jak gdyby zapłodnione zarodki, które nie mają dość siły, żeby się przyczepić do macicy, więc giną. Nie płacze się za nimi, prawda? Gdybym miała marzenie, to takie, żeby przez chwilę nie pracować, bo przez ostatnie trzy lata właściwie robiłam to bez przerwy.
Emerytura?
Nie, jeszcze się nie wybieram. Ale jestem świadoma, że reżyser musi o tym w pewnym momencie pomyśleć, zrozumiałam to patrząc na niektórych starszych kolegów. Trzeba mieć dzwonek, który w dobrym momencie odezwie się: „już nie”. Ten zawód wymaga ogromnej siły fizycznej i dużej odporności mentalnej. W pewnym momencie człowiek już nie jest taki sprawny, taka jest kolej rzeczy.
Uważa się pani za odważnego człowieka?
Generalnie rzecz biorąc, tak, ale nie wiem, jakbym się zachowała w skrajnych sytuacjach. Nie byłam w gułagu, ani obozie koncentracyjnym, getcie, ani w takich miejscach, gdzie muszę ryzykować swoim życiem.
Za to zrobiła pani filmy, które pokazują ludzi z zupełnie innej strony niż chcielibyśmy ich widzieć, niż historia ich widzi.
Myślę, że bardzo łatwo jest historię zmienić w rodzaj kiczu, w Polsce jest do tego szczególna tendencja. Mnie się to nie podoba, bo w momencie kiedy się to wszystko ucukruje i zmieni, zakłamie, to nie jest to dla nas żadną inspiracją, albo staje się inspiracją fałszywą. Najtrudniej jest o uczciwość. Odwaga to jest duże słowo i bardzo szerokie pojęcie. Jeżeli odwaga polega na tym, żeby uczciwie konfrontować się z własnymi słabościami, to myślę, że staram się być odważna.
Taki będzie pani kolejny film?
To jest zupełnie coś innego niż robiłam dotychczas. Bohaterka jest starszą panią, która jest zbuntowana, pełna gniewu, jest anarchistką. Można powiedzieć, że ma ekologicznego szmergla. To bardzo skrajna postać, ale elementy jej osobowości można odnaleźć właściwie w większości moich znajomych rówieśniczek. Także, myślę, że wyjdzie prowokacyjny film. Mam nadzieję.
Zrobi pani kiedyś film o własnej córce?
Ja o mojej córce? Nie, może niech ona raczej zrobi film o mnie. Byłaby to bardziej naturalna kolej rzeczy (śmiech).
Pytam poważnie. W tym roku bardzo się pani angażowała w publiczne debaty o homoseksualizmie, związkach partnerskich, równości.
Już zrobiłam film dla amerykańskiej telewizji, nie o mojej córce, ale o problemie nietolerancji i tożsamości. Bohaterką była transseksualistka zamordowana później przez grupę kolegów, którzy nie przeszli konfrontacji z jej innością. Z drugiej strony pokazana była matka, dla której bolesne i trudne było zaakceptować to, że jej synek nie jest tym, kim ona by chciała.
Nie był to jakiś wielki film, ale myślę, że odegrał swoją rolę, miał ogromną oglądalność. Pokazał go nawet jakiś polski kanał, zapewne późno w nocy. A szkoda, bo myślę, że byłby bardzo pouczający.
Mocny głos w dyskusji.
Mój największy problem z polskimi uczestnikami debaty o prawach homoseksualistów jest taki, że ich w ogóle nie obchodzi człowiek, nie mają do niego szacunku i nie słuchają go. Zresztą wystarczy posłuchać polityków. Mnie i córkę najbardziej oburzyły słowa, jakie padały z mównicy sejmowej, kiedy się o tym rozmawiało, a de facto kiedy się odmówiło rozmowy.
Media też nie pomagają, parują ze sobą dwie skrajne postawy, puszczają je przed kamerą, jak wściekłe psy. To agresywny jazgot a nie jakakolwiek debata. Nie ma płaszczyzny, na której można o tym spokojnie rozmawiać i pokazywać ciemne i jasne strony takich, czy innych rozwiązań. Taką platformę powinny stworzyć media publiczne, szkoła. I parlament, który reprezentuje wszystkich obywateli, a nie tylko katolickich heteroseksualnych mężczyzn.
Kiedy pani wraca z Francji, Stanów czy Wielkiej Brytanii do Polski to...?
Największy szok przeżyłam, jak wróciłam z Czech po roku pracy nad „Gorejącym krzewem”. To nie jest raj, bo panuje tam straszna korupcja, ale stosunki międzyludzkie, nastawienie do innego człowieka, jego praw, tożsamości są bezporównywalne. Nie ma tam tej zapiekłej nienawiści i zawiści.
Zresztą, kiedy robił ze mną wywiad polski korespondent czeskich mediów, przyznał, że przyjeżdżając tu miał nadzieję na kontakt ze społeczeństwem głęboko religijnym, chrześcijańskim, wierzącym. Miał nadzieję, że odnajdzie tu coś, czego jemu – ateiście – brakowało w domu, pewną busolę moralną. Tymczasem siedzi tu trzy lata i chce uciekać gdzie pieprz rośnie. Powiedział mi, że nie może wytrzymać tej agresywnej nienawiści, z którą bez przerwy jest konfrontowany.