
Wyraz szacunku, którego nie chcę. Znaczy, że jestem już stara.
REKLAMA
To się stało w ciągu ostatniego pół roku. Gdzie nie jestem, padają zdania w stylu: „Co dla pani?”, „Jak mogę pani pomóc?”. Od nieznajomych dwudziestolatków, których dotychczas uważałam za kumpli. A wiadomo, że ci, którzy mnie nie znają, są najbardziej spontaniczni i szczerzy w rekcjach. I im taki zwrot wydaje im się naturalny? Dla mnie, ”Pani” w ich ustach brzmi jak „Spadaj, nie jesteś już młodą osobą. Wracaj do swojego mieszkania na kredyt, rozwrzeszczanych dzieci i nudnego męża”.
Czy aż tak się postarzałam? Może zaczęłam ubierać się jak ciotka? Za dużo szarych sweterków i nijakich balerinek, wiedziałam. Zbyt często zamiast rozpuszczonych włosów noszę koczek. Może zmęczona negocjacjami na każdym kroku, mówię już do ludzi tonem pipy nie znoszącej sprzeciwu i mam przez to bardziej zaciętą twarz? Cokolwiek to jest, nie chcę tego!
Bo jak tu się cieszyć, kiedy student-praktykant obsługujący biuro festiwalu filmowego – a przecież jeszcze niedawno sama to robiłam – pyta mnie „Jak ma pani na nazwisko?”. Rok temu byłam po prostu Olą. I zatrzymałam się na etapie myślenia, że jestem studentką. A tu załamka. Złapałam się na tym, że nieświadomie zaczęłam się z tego tłumaczyć - że na przykład jestem dziś zmęczona i nie w formie - albo spoufalać za bardzo z tymi „młodymi”.
Jakoś przecież muszę reagować. Pogodzić się czy walczyć? Trzeba działać szybko. Sprawdziłam możliwości odmładzania - jeszcze nie jest za późno. Nie panikuję. Muszę tylko odstawić niezdrowe jedzenie, alkohol, spać po 8 godzin, ćwiczyć codziennie i przestać się stresować. Śmiech na sali. Czy nie można zatrzymać czasu bez takich pobożnych życzeń? Może uciec się do innych opcji? Są te lasery, wstrzykiwanie różnych substancji, ścieranie i masowanie twarzy. Zabiegi, z których grzech nie skorzystać. Trzeba mieć kasę, ale jakoś ją znajdę. Wezmę dodatkowe zlecenia. Tylko muszę uważać, żeby nie wzrósł poziom stresu.
Tym bardziej, że u mnie to musi być bardziej powaga w spojrzeniu albo coś takiego, bo przecież nie posiwiałam nagle, nic mi nie opadło, nie skurczyłam się o kilka centymetrów, ani nie używam jeszcze laski. Znajomi, pewnie w podobnej sytuacji, mówią, że trzeba uznać to za powód do dumy. Bo przecież respekt i szacunek nie biorą się znikąd, trzeba na nie zapracować. Ale ja chcę być jeszcze młoda, z mądrości wynikającej z wieku mogę na razie zrezygnować, jeśli muszę wybierać. Już widzę komentarze pod tym tekstem.
Zaczęłam się też zastanawiać, czy pani może jeszcze potencjalnie mieć młodego kochanka. Nie na zasadzie bycia ciekawą zdobyczą, albo okazem, który wypada sprawdzić, kiedy sam wpada w ręce. Raczej, czy może być kobietą, której się chce, partnerką. Pytanie brzmi po prostu: czy ktoś, kto mówi do mnie na pani postrzega mnie w ogóle jak dziewczynę, czy staję się dla niego automatycznie przezroczysta w sensie seksualnym? O tym myślę.
I nie będę się tu zasłaniać rozważaniami o jedynie słusznych rzeczach, o których wypada dyskutować w mediach, sprawach społecznych, polityce i autostradach. Żyjemy w realiach, w których prawie każda kobieta ma wiek gdzieś w tyle głowy, świadomie bądź nie. Facetom dodaje on podobno atrakcyjności, dla kobiet jest poniżający. Może formułuje się to trochę poprawniej. Ale mówi się nam, że przestajemy liczyć się w grze. Więc spróbujmy nie przepraszać za wiek, bądźmy paniami.
