Protesty przeciw demokratycznie wybranemu Mohamedowi Mursiemu nie różnią się właciwie od tych, które obaliły dyktatora Mubaraka.
Protesty przeciw demokratycznie wybranemu Mohamedowi Mursiemu nie różnią się właciwie od tych, które obaliły dyktatora Mubaraka. Fot. bit.ly/17N6VzM / Lic. CC BY 2.5 / bit.ly/9jL3Cl

Niemal dwa lata i pięć miesięcy po obaleniu Hosniego Mubaraka, sprawującego autorytarne rządy prezydenta Egiptu z urzędu usunięto jego następcę Mohameda Mursiego. Egipcjanie oblali egzamin z demokracji? Może nie byli na nią gotowi? Podobne obawy i pytania pojawiały się w kontekście Polski, kiedy zaczęły się podziały w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym składającym się z kandydatów “Solidarności”.

REKLAMA
Egipt znowu nie ma demokratycznie wybranego prezydenta, a władza jest w rękach wojskowych. Zawieszono obowiązywanie konstytucji i zapowiedziano przyspieszone wybory parlamentarne i prezydenckie, a specjalna komisja dokona rewizji ustawy zasadniczej. Wszystko to efekt protestów, w których w szczytowym momencie wzięło udział 14 spośród 84 milionów Egipcjan. Byli niezadowoleni z braku poprawy sytuacji pod rządami wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego Mohameda Mursiego. Ci, którzy utorowali mu drogę do władzy w 2011 roku, niecałe 30 miesięcy później dali pretekst do jego obalenia.
Jednak wywalczona demokracja daleko odbiegała od tej znanej z podręczników i praktyki państw Zachodu. Rządy Mursiego pokazały, że demokracja i liberalizm nie muszą mieć ze sobą wiele wspólnego. Na egipskim prawie i działaniach władz bardzo mocne piętno odcisnął konserwatywny islam. Samego Mursiego oskarża się z kolei o wielokrotne łamanie prawa. To wizja odległa od tego, co wyobrażali sobie protestujący na Placu Tahrir w 2011 roku, ale i później, kiedy przedstawiono projekt nowej konstytucji. Kto okazał się nieprzygotowany na demokrację – rządzący którzy łamali prawo, czy obywatele, którzy nie uszanowali demokratycznego wyboru i przyczynili się do obalenia władzy?
Polska gotowa na demokrację?
Podobne obawy pojawiały się w Polsce, w gorącym okresie transformacji ustrojowej. Kiedy rozpoczęły się tarcia w obozie solidarnościowym, skutkujące "wojną na górze", zastanawiano się czy to koniec krótkiej przygody z reglamentowaną demokracją? Politycy, w których ręce powierzono stanowienie prawa, nie mieli praktycznie żadnego doświadczenia w praktyce rządów, prowadzeniu negocjacji i wypracowywaniu politycznego kompromisu.
Jednak społeczeństwo chciało demokracji. – Rzeczywiście pojawiały się pytania, wątpliwości, prowadzono rozmowy, w których zastanawiano się, czy jesteśmy w stanie udźwignąć ciężar demokratycznego rządzenia. Ale nie był to temat dominujący – relacjonuje Andrzej Celiński, dzisiaj przewodniczący Demokratów.pl, w czasach PRL członek Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. – Takie rozmowy szybko przecinał jednak Jacek Kuroń, który mówił, że nie da się nauczyć demokracji, nie uprawiając jej – dodaje.
Nawet ostra wojna między politykami tego samego obozu, czyli słynna “wojna na górze” nie zachwiała wiary w gotowość do działania w demokratycznych ramach. – Moim zdaniem to nas nawet wzmacniało, bo znacząco zwiększało pluralizm. Niestety trzeba też przyznać, że pierwsze rządy po wyborach 1989 roku nie wyciągnęły wniosków z tego, że ludzie chcą sami sprawować władzę i poprzestano na reformie samorządowej, nie zmieniając systemu edukacji, służby cywilnej i innych. Za to niepotrzebnie straszono wtedy Wałęsą, który moim zdaniem nie miał zamiaru podważać zasad demokracji. On za to widział potrzebę sprawnych rządów, czego wyrazem była falandyzacja prawa – ocenia Celiński.
Demokracja na siłę: Irak, Afganistan, Afryka
Dlatego pomimo obaw dzisiaj jesteśmy krajem bez wątpienia demokratycznym, chociaż nie oznacza to, że nasza demokracja nie wymaga troski i ciągłego ulepszania. Ale powrotu do autorytarnych rządów nie ma się co obawiać. – Na pewnym etapie rozwoju społeczno gospodarczego ludzie nie tyle są gotowi do demokracji, co zaczynają się jej domagać – tłumaczy dr Michał Wenzel, socjolog z SWPS. Pojawiają się ruchy demokratyczne, które domagają się zmiany systemu. Spory wpływ na takie dążenia ma też sytuacja w regionie, szczególnie dzisiaj, kiedy informacje tak szybko i łatwo się rozchodzą.
Z kolei tym, co utrudnia dochodzenie do rządów ludu, jest brak tradycji demokratycznych. – Jeśli przez lata rządzono autokratycznie, to rzeczywiście droga do demokracji jest utrudniona. Ale są też różne formy autorytaryzmu, ważne jest w jakim stopniu społeczeństwo jest w stanie się zorganizować – wyjaśnia badacz. – Państwa pokolonialne, ale też Irak czy Afganistan pokazuje, że tam, gdzie wywalczono sobie demokrację, jest ona bardziej stabilna. Ten system nie może być wprowadzony odgórnie czy przyniesiony na talerzu. W Afganistanie demokracja praktycznie w ogóle nie działa, a zaczynają się odbudowywać jakieś przeddemokratyczne struktury plemienne – zauważa dr Wenzel.
W 1989 roku wiele obaw wiązało się z gotowością zaprawionych jedynie w opozycyjnych bojach polityków do rządzenia państwem. – Aby demokracja sprawnie funkcjonowała gotowi do niej muszą być zarówno politycy, jak i reszta obywateli. Dobrze, jeśli elity są wysokiej jakości, ale równie ważna jest kwestia obywatelskiej kontroli władzy i udziału obywateli w rządzeniu. To poprawia jakość sprawowania władzy i podnosi poziom obywatelskiej świadomości – przekonuje socjolog z SWPS.
"W Egipcie zabrakło Okrągłego Stołu"
Wydarzenia w Egipcie pokazują, że zabrakło tam tych kompetencji. – Zabrakło okrągłostołowych umiejętności negocjacji i dialogu. Proszę sobie wyobrazić Polskę w 1989 roku, gdyby z jednej strony siedzieli generałowie, a z drugiej religijni fundamentaliści. Myślę, że o jakiekolwiek porozumienie byłoby równie trudno – ocenia dr Michał Wenzel.
Najbardziej jaskrawe przykłady pogubienia się społeczeństwa można odnaleźć w Afryce. Gwałtowna, i często odgórna demokratyzacja okazała się zbyt dużym ciężarem dla społeczeństw, które wcześniej żyły tylko we wspólnocie plemiennej, a później pod władzą kolonialistów. Przewroty wojskowe, walki plemienne, zamachy stanu i niemal dynastyczne dyktatury to codzienność pozostawionej samej sobie Afryki. Te przypadki pokazują, że nie ma sensu uszczęśliwiać ludzi na siłę. Nadmiar szczęścia też może szkodzić. Całe szczęście w Polsce te dylematy mamy za sobą. Nawet jeśli niektórzy proponują powrót monarchii.