– Po pierwsze katolik. Po drugie z dobrego rodu. Po trzecie z wyraźną obietnicą, że szybko się naturalizuje, także w mowie i piśmie. Po czwarte w pełni suwerenny, czyli nieuzależniony od żadnych cudzych narodowych interesów – tak redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" zachwala kandydaturę niemieckiego księcia na... króla Polski. Serio? Chcę wierzyć, że nie.
Weekendowy magazyn “Rzeczpospolitej” oddano we władanie królom. Na okładce korona, wewnątrz pochwalne artykuły ku czci monarchii, a wszystko to uwieńczone humorystycznymi spekulacjami o tym, kto jest najlepszym kandydatem na... króla Polski. Ale powoli, nie wszystko naraz.
Życie królewskie
Na początek Marek Jurek, historyk, były marszałek Sejmu, a także (last but not least) honorowy członek Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, przekonuje w wywiadzie zatytułowanym “Marzenie o władzy stabilnej”, że brytyjska monarchia to “nie tylko instytucja, ale jeden z fundamentów cywilizacji brytyjskiej”. Jurek dodaje, że to właśnie rodzina królewska gwarantuje Brytyjczykom “jedność narodową i dobrą reprezentację państwa, wewnątrz i na zewnątrz”.
Co więcej, monarchia pełni też dzisiaj ważną rolę symboliczną – “rodzina królewska jest rodziną – więc ludzie w czasach rozpadu rodzin widzą, że w ogóle tak można żyć”.
Następnie w artykule “Królowie z woli ludu” zapoznać się możemy z rozległą panoramą monarchii funkcjonujących w dzisiejszym świecie. Wymowa tekstu jest jasna: fajnie mieć króla albo królową.
Opisywane przykłady monarchii holenderskiej, norweskiej oraz oczywiście brytyjskiej, iskrzą się od sympatycznych szczegółów: królowa Juliana jeździ po mieście na rowerze, król Olaf V wsiada do tramwaju, Małgorzata II ilustruje książeczki dla dzieci, a Kate i książę William czekają na narodziny potomka. Jednym słowem, “monarchia ma się doskonale”. I na nic się zdadzą wszelkie “zakusy republikanów”, którzy we wszystkich przypadkach musieli skapitulować przed wolą ludu, po prostu kochającego swoich władców.
Król Karol, książę von Altenburg
Na koniec zostaje tekst najciekawszy: osobisty komentarz redaktora naczelnego “Rzeczpospolitej” Bogusława Chraboty. Uczciwie przyznam, że mam spory problem z pełnym uchwyceniem jego wymowy: choć z początku jest lekką w tonie, historyczną weekendową opowiastką o tym, co by było gdyby Polska była królestwem, momentami trudno naprawdę dociec, czy autor żartuje, ironizuje, czy zupełnie szczerze – marzy.
Po tym wyznaniu autor dokonuje nagłego zwrotu ku ironii, dodając, że monarchia to “pałace, karoce, szaty koronne, przejazdy, dwór, biżuteria”, i że byłoby “pięknie i barwnie”, bo u boku rodziny królewskiej odrodziłaby się arystokracja.
Takiemu przeglądowi korzyści z wprowadzenia monarchii towarzyszy też analiza potencjalnych kandydatów do polskiego tronu. I choć autor wychodzi od dyskusji monarchistów z początku XX wieku, po chwili sam przedstawia kandydaturę już zupełnie współczesną: Karola Stefana Habsburg-Lotaryńskiego, księcia von Altenburg.
Wikipedia podpowiada, że to urodzony w 1921 roku pod Krakowem syn arcyksięcia Karola Olbrachta Habsburga. Znany jest chyba przede wszystkim z tego, że spierał się w sądzie z browarem Żywiec o prawo używania herbu Habsburgów.
Poważna (?) dyskusja
Czy Chrabota pisze to wszystko na serio? Chyba jednak nie, ale sam gubię się w tych nagłych przeskokach od dowcipu do powagi. Wierzę jednak, że “poważna dyskusja o restytucji polskiej korony” jest tak naprawdę żartem, którego w swojej ignorancji nie odczytałem.
Gdy jednak przeglądam “Plus Minus” i czytam te wszystkie peany pod adresem koronowanych głów z całego świata, to sam już nie wiem. Zresztą tych zachwytów też za bardzo nie rozumiem. Czy naprawdę jest czego zazdrościć? Czy najważniejszym problemem Polski jest obecnie to, że nie mamy króla?
Wbrew temu, co piszą autorzy “Rzeczpospolitej”, instytucja monarchii wcale nie jest powszechnie uwielbiana w krajach, w których obowiązuje. I nie mam tu wcale na myśli despotycznych rządów dziedzicznych władców gdzieś na krańcach świata. Sens istnienia monarchii kwestionują m.in. Brytyjczycy. Tamtejsi republikanie tłumaczą, że funkcjonowanie uprzywilejowanej rodziny królewskiej jest niezgodne z ideałami demokracji, ale ma także swój praktyczny koszt: sięgający 200 mln funtów rocznie. Tyle właśnie wydają podatnicy Jej Królewskiej Mości na utrzymanie rodziny królewskiej.
O tym, że sprawa wciąż dzieli, świadczy obecna dyskusja o remoncie pałacu Kensington, w którym zamieszkać mają William i Kate. Sonda “Guardiana” wykazała, że 84 proc. internautów jest przeciwko odnawianiu tego budynku z publicznych pieniędzy.
Z argumentami przeciwników monarchii można się zgadzać lub nie, natomiast po prostu trzeba przyznać, że z całą pewnością poparcie dla rodzin królewskich nie jest tak jednoznaczne, jak pisze “Rzeczpospolita”. Skąd to jednostronne spojrzenie? Nie mam pojęcia.
Ja z kolei cały czas głowię się nad tym, na jakiej barykadzie (a może raczej planecie) oszańcowali się dziennikarze “Rzeczpospolitej” (której publicystą jest Terlikowski), poświęcając pół numeru rozważaniom o tym, jak fajnie jest mieć królową. Jeśli miałbym wybierać, to już chyba wolę poczytać o poliamorii.
Mieszkańcy krajów, które pozostały przy monarchii, darzą swych królów szczerym przywiązaniem. Tak jest wszędzie i nawet jeśli czasami może się wydawać, że tron zaczyna lekko się chwiać, wierność, szacunek i uznanie zawsze biorą górę. CZYTAJ WIĘCEJ
Bogusław Chrabota
Co by nam dała monarchia? Uwolniłaby od sezonowych i może nie całkiem przygotowanych do roli głowy państwa prezydentów. Król przygotowuje się do swojej roli całe życie. Prezydent do bycia głową państwa – rzadko kiedy. Dotychczasowe doświadczenie Niepodległej jest w tej kwestii dość marne. Zbyt często za pierwszych obywateli trzeba było się po prostu wstydzić. Za króla, mniemam, wstydziłbym się dużo rzadziej. CZYTAJ WIĘCEJ