Czy udostępniając kasjerowi nasz kod pocztowy umożliwiamy sklepom dotarcie także do naszego adresu i numeru telefonu?
Czy udostępniając kasjerowi nasz kod pocztowy umożliwiamy sklepom dotarcie także do naszego adresu i numeru telefonu? Fot. Dominik Sadowski / AG

Po skończonych zakupach kasjer w supermarkecie pyta o kod pocztowy. Całkiem wielu z nas chętnie go podaje, nie widząc w tym żadnego zagrożenia dla swojej prywatności. Okazuje się jednak, że nawet na podstawie tak ogólnej informacji wyspecjalizowane firmy mogą szybko ustalić nasz adres i numer telefonu.

REKLAMA
“To tylko kod. Przecież nie podaję swojego adresu” – myślimy często proszeni w supermarkecie o udostępnienie naszego pięciocyfrowego kodu pocztowego. Gdy media donoszą o ogromnej skali inwigilacji w internecie, wydaje się nam, że ujawnienie tak nieistotnej informacji, która dodatkowo nie jest przecież przypisana wyłącznie do naszego nazwiska, w żaden sposób nie zagraża naszej prywatności. Błąd.
Większość osób sądzi, że pracownicy sklepów wielkopowierzchniowych sprawdzają po prostu, skąd przyjeżdżają do nich klienci, dzięki czemu kierownictwo może ustalić, gdzie otworzyć kolejną placówkę lub gdzie rozdawać swoje ulotki reklamowe. Jest to zresztą opinia zbieżna z oficjalnym stanowiskiem sklepów.
Obsługa klienta – Castorama
wpis na forum

Zbieramy kody pocztowe aby badać zasięg oddziaływania poszczególnych sklepów. Innymi słowy chcemy wiedzieć skąd trafiają do nas Klienci, i co kupują. Te informacje wykorzystujemy jedynie dla celów statystycznych oraz, by jak najlepiej dopasować ofertę do potrzeb naszych Klientów. CZYTAJ WIĘCEJ


Co więcej, kody pocztowe trudno uznać za dane osobowe, których ochronę gwarantuje polskie prawo. Dlaczego? Bo nie są powiązane z jedną, konkretną osobą, Czy to jednak zamyka temat kodów? Adam Tanner, dziennikarz “Forbesa”, twierdzi, że nie.
Po nitce do kłębka
Zdaniem Tannera niektóre z firm, które zbierają od amerykańskich klientów ich kody pocztowe, mogą na podstawie tej szczątkowej informacji w prosty sposób ustalać także ich adresy i numery telefonów. Jak to możliwe? Zajmują się tym (współpracujące z supermarketami) wyspecjalizowane agencje marketingu bezpośredniego, takie jak np. Harte-Hanks, która w dostępnej w internecie broszurze opisuje jednen ze swoich produktów, nazwany GeoCapture:
"Forbes"

Użytkownik przechwytuje imię i nazwisko klienta z karty kredytowej i prosi go o kod pocztowy podczas transakcji. GeoCapture porównuje zebrane informacje z odpowiednią bazą danych i na tej podstawie ustala adres danej osoby. CZYTAJ WIĘCEJ


– Wydaje mi się, że taki system nie mógłby sprawnie działać. Kasjer nie ma czasu na zapamiętywanie nazwiska każdego klienta. Poza tym nie wszyscy płacą przecież kartą – twierdzi Mikołaj Więckowski z Vis-á-vis Marketing Services – agencji zajmującej się marketingiem bezpośrednim. Jego zdaniem sklepy mogą wykorzystywać kody pocztowe klientów tylko do tzw. dystrybucji bezadresowej, czyli “bombardowania” skrzynek pocztowych w danej dzielnicy ulotkami i gazetkami promocyjnymi bądź do dokładnego planowania kampanii outdoorowych.
– Ewentualnie przedsiębiorcy mogliby kupować bazy danych osób mieszkających w danej okolicy, np. w celu wysłania oferty promocyjnej – spekuluje Więckowski.
Marcin Brysiak, prezes agencji OSMG, przyznaje, że choć nie słyszał o tego typu praktykach na polskim rynku, to z technicznego punktu widzenia są one jak najbardziej możliwe: – O ile samo nazwisko z karty nie daje jeszcze pełnej wiedzy, bo np. Janów Kowalskich może być w Polsce bardzo wielu, to po uzyskaniu kodu pocztowego można znacznie ograniczyć ryzyko pomyłki i z dużym prawdopodobieństwem wytypować konkretną osobę – tłumaczy.
Wystarczy porównać uzyskane informacje z jedną z dostępnych na rynku baz danych. I choć nie ma dowodów, by sklepy chętnie korzystały z takiej możliwości "inwigilacji", to musimy zdawać sobie sprawę, jak łatwo ustalić można nasz adres i numer telefonu. Nawet, jeśli ich w danej sytuacji nie podawaliśmy.
Nie ma "błahych informacji"
Jarosław Lipszyc, z którym kilka miesięcy temu rozmawialiśmy na temat prywatności w internecie, nie ma złudzeń co do tego, że także najdrobniejsze zakupy, nawet te “offline”, mogą pozostawiać pewien ślad.
Jarosław Lipszyc
prezes Fundacji Nowoczesna Polska

Straciliśmy już naszą prywatność. I niestety trudno będzie ją odzyskać. Wszelkie drogi prowadzące w tę stronę wymagałyby gigantycznego wprost wysiłku: musielibyśmy zrezygnować z kart kredytowych, publikowania informacji na swój temat na portalach społecznościowych, szyfrować emaile. Dla zwykłego człowieka to zdecydowanie za dużo.


Lipszyc przyznaje, że nie ma dostępu do wiedzy o tym, jak konkretnie sklepy przetwarzają udostępniane im przez nas dane i czy wygląda to właśnie tak, jak pisze “Forbes”. Zaznacza jednak, że handel danymi pomiędzy różnymi podmiotami jest dziś na porządku dziennym.
Wygląda więc na to, że jeśli zależy nam na ochronie prywatności, nie powinniśmy ujawniać w sklepach, bankach, czy internecie nawet najbardziej błahych informacji na swój temat. Zestawione z pozyskanymi skądinąd kawałkami “bazodanowej układanki”, mówią bowiem o nas znacznie więcej, niż się nam wydaje.