Dziwi Was, że na rekolekcje ks. Bashobory przyszło kilkadziesiąt tysięcy osób? Że masowo wierzą w uzdrowienia i boską moc? W USA to na porządku dziennym. Kościoły potrafią być tam wielkości stadionu. Benny Hinn, jeden z najsłynniejszych pastorów w Stanach, dostał od wiernych odrzutowiec za 36 milionów dolarów. Oglądają go miliony ludzi. Tak jak wielu innych "teleewangelistów".
Kto oburza się na księdza Bashoborę na Stadionie Narodowym, powinien zobaczyć, jak wygląda masowa religia w USA. U nas było to jedno wydarzenie na kilkanaście lat, tam – jest to na porządku dziennym. W Polsce oburzamy się na ojca Rydzyka, który czerpie korzyści dzięki tysiącom ludzi. W Stanach najpopularniejsi pastorowie i chrześcijańscy "teleewangeliści" – jak profesjonalnie się ich nazywa – docierają do milionów osób. Masowe spotkania z tymi ewangelistami to norma – przychodzi na nie po kilkadziesiąt tysięcy osób. Setki tysięcy oglądają w internecie. Teleewangeliści zarabiają miliony dolarów. Oto oblicze religii w USA, o którym się nie mówi.
Idźcie i bądźcie bogaci!
Do kościoła Lakewood w Houston tygodniowo przychodzi 47 tysięcy osób. Pastorem jest tam Joel Osteen z Teksasu, chrześcijański pisarz i "teleewangelista". To znaczy: telewizyjny, religijny mówca, którego słucha ponad siedem milionów osób w 100 różnych krajach. W 2006 roku Osteen został utytułowany najbardziej wpływowym chrześcijaninem Stanów Zjednoczonych. Jak sam wielokrotnie powtarza, do swojego kościoła zaprasza wszystkich: wierzących, ateistów, homoseksualistów (choć uważa to za grzech), starych, młodych, bogatych i biednych.
Lakewood to jednak tylko część religijnego imperium stworzonego przez Osteena. Składają się na nie jeszcze transmisje telewizyjne i książki, które pastor sprzedaje w dziesiątkach milionach egzemplarzy. Pierwszą, pod tytułem "Twoje najlepsze życie jest teraz: 7 kroków do wykorzystania pełni swojego potencjału" (po angielsku brzmi to zdecydowanie lepiej), wydał w 2004 roku. Dwa lata później został jednym z najbardziej wpływowych chrześcijan w USA, a późniejszy kandydat na prezydenta John McCain (rywalizował z Barackiem Obamą) określił go, jako "inspirującego".
Później Osteen już tylko w zasadzie powiększał swój i tak spektakularny sukces: jego druga książka, "Stań się lepszym sobą: 7 kluczy do polepszenia swojego życia każdego dnia", sprzedała się w czterech milionach kopii. Dla porównania: ostatnia część Harry'ego Pottera w USA, w ciągu pierwszych 24 godzin, sprzedała się w liczbie 8 milionów kopii. Tyle że Harry Potter jest najlepiej sprzedającą się serią książek w historii – a Joel Osteen "tylko" pastorem. Cztery miliony sprzedanych egzemplarzy jednej książki robi więc ogromne wrażenie.
Oczywiście wydawane książki przyniosły mu ogromne dochody. Osteen nie ukrywa, że na swoich tytułach zarobił miliony dolarów. Jak jednak podkreśla, nie bierze ani dolara ze swojego kościoła w Lakewood. Jego dom wart jest ponad 10 milionów dolarów. Trzeba zaznaczyć, że w jego retoryce bycie bogatym to nie tylko nic złego, ale wręcz rzecz chwalebna. Tylko na ostatniej książce zarobił 13 milionów dolarów.
Dzisiaj Joel Osteen to ogromne przedsiębiorstwo. Uwielbiany pastor jeździ po kraju na spotkania z wiernymi, nazywane "Nocą nadziei". Na takie noce zawsze są dziesiątki tysięcy chętnych. Duchowny jeździ z nimi nie tylko po USA, ale również Kanadzie, Północnej Irlandii czy Izraelu. Oczywiście "Noce nadziei" transmitowane są w telewizji i internecie, oglądają je kolejne setki tysięcy osób. Do tego wsparcie w social-media, nad czym pracuje ekipa specjalistów, marketingowcy, wywiady, i tak dalej, i tak dalej. Jego przemowy trafiają, wedle nieoficjalnych danych, do 7 milionów ludzi w 100 krajach na całym świecie - tygodniowo.
Krucjaty z uzdrowieniami
Warto przy tym zaznaczyć, że Osteen nie jest żadnym szarlatanem. Nie obiecuje uzdrowień, cudów i innych rzeczy. W zasadzie jego przemowy przypominają wystąpienia wielu coachów – Osteen mówi o inspiracjach, sile do pokonywania przeszkód, byciu bogatym, motywacji. Z internetowych komentarzy wynika, że po prostu doskonale motywuje ludzi do działania. To też nie powinno dziwić – Osteen jest pastorem-bohaterem. Nawet przeszedł po linie nad Wielkim Kanionem. Inspirujące, prawda? Co więcej, podczas telewizyjnych transmisji Osteen nie prosi o dotacje, co czyni go bardzo uczciwym w oczach wiernych. Jak więc nie wierzyć w jego słowa, okraszone śnieżnobiałym uśmiechem i idealnym życiem prawdziwego Amerykanina z kochającą żoną i dwójką dzieci?
Niektórzy jednak sięgają po bardziej spektakularne i jednocześnie podejrzane metody wpływania na wiernych. Tak jak inny pastor – Benny Hinn. Kwintesencja jego działalności znajduje się w poniższym filmiku.
"Fire on your life!" – grzmi Hinn, Kanadyjczyk żydowskiego pochodzenia. I powala ludzi "boską mocą". – Mówiłem Wam, że dzisiaj będą się tu dziać cuda, rzeczy niezwykłe – przypomina pastor dziesiątkom tysięcy zebranych wiernych.
Hinn znany jest z uzdrawiania wiarą. Czyli mniej więcej tego samego, co ksiądz Bashobora, który ostatnio prowadził rekolekcje na Stadionie Narodowym. Hinn sam wierzy w uzdrowienia, jako młody człowiek był ich świadkiem i "zrobiły na nim ogromne wrażenie". Pastor podkreśla, że przez uzdrowicielkę, którą oglądał, został namaszczony podczas jej pogrzebu i dlatego sam szerzy taką ideę.
Hinn swoje tournee po krajach nazywa "uzdrawiającymi krucjatami". To tam pokazuje "boską moc uzdrowień". Podczas jego podróży w Indiach, gdzie odbyły się trzy spotkania z wiernymi, słuchało go ponad 7 milionów ludzi. Jego uzdrawiającą moc zachwalał między innymi znany amerykański bokser Evander Holyfield, który twierdził, że został uzdrowiony i "poczuł ciepło", gdy pastor go dotknął. Oczywiście krytycy sugerują, że osoby "powalone boską mocą" podczas spotkań, tak samo jak "uzdrowieni", są po prostu podstawieni i opłacani – ale dowodów na to nie ma.
Samolot za pieniądze wiernych
Mimo popularności "krucjat", Hinn znany jest głównie z telewizyjnego programu "To Twój Dzień" ("This is Your Day"). To jeden z najlepiej oglądanych programów w chrześcijańskich sieciach telewizyjnych. Pastor twierdzi, że łącznie wysłuchał go już miliard ludzi – czyli 1/7 ziemskiej populacji.
Nie wiadomo ile w tym przechwałki, a ile prawdy, ale także krytycy przyznają ostrożnie, że jest to możliwe. Nawet jeśli to nieprawda, to niech o mocy przekonywania Hinna świadczy to: w 2006 roku pastor poprosił wiernych, by wysyłali mu pocztą pieniądze na kupno prywatnego odrzutowca Gulfstream G4SP, wycenianego na 36 milionów dolarów. Utrzymanie roczne takiej maszyny to 600 tysięcy dolarów. Hinn kupił sobie ów odrzutowiec już w 2007 roku. Słynny już Maybach ojca Rydzyka wydaje się przy tym dziecinną zabaweczką. Oprócz tego, Benny Hinn posiada nadmorską willę wartą ok. 10 milionów "zielonych". W kwietniu tego roku pastor poprosił wiernych o dotacje, by mógł wyjść z 2,5 milionowego długu.
Takich pastorów i "teleewangelistów" jest w USA co najmniej kilkunastu. Niektórzy – jak Creflo Dollar – jeżdżą rolls-roycem i mają ekskluzywne apartamenty. Inni są skromniejsi, część ma też problemy z prawem – kilku już musiało tłumaczyć się przed fiskusem z podatkowych nieścisłości. Łączy ich jedno: słuchają ich miliony ludzi, zarówno na żywo, jak i w telewizji czy internecie. No i oczywiście w megakościołach.
Megakościoły - "religijne Disneylandy"
Megakościołów w USA jest około trzystu. Największy znajduje się, jak zostało wspomniane, w Houston i należy do Joela Osteena. Z zestawienia na "Christian Post" z 2007 roku wynika, że każdego tygodnia łącznie ponad 200 tysięcy wiernych odwiedza tylko 10 największych megakościołów.
Mega nie polega jednak jedynie na upchnięciu kilkudziesięciu tysięcy osób. McLean Bible Church to bowiem cały kampus: parking o powierzchni 35 tys. metrów kwadratowych, a do tego sale konferencyjne, stołówki, sklep czy księgarnia. Jednym zdaniem: religijne centrum, które kosztowało 90 milionów dolarów. Warto przy tym podkreślić, że McLean Bible Church jest kościołem bezwyznaniowym – tak jak większość megakościołów.
Msze są tam szczegółowo zaplanowane i wyglądają jak prawdziwy show. Wiernych wita chór i rockowa piosenka, potem jest wspólna modlitwa i śpiewanie. W Kentucky, dla odmiany, powstało "Muzeum Kreacjonizmu" – pokazujące historię powstania świata według Biblii. Od otwarcia w 2007 roku odwiedziły je setki tysięcy turystów. Zbudowano je przy konsultacji z naukowcem Kurtem Wise'm, który – mimo tytułu doktora z geologii – wierzy w to, co napisano o stworzeniu Ziemi w Biblii. Popularne są też inscenizacje rozmaitych scen biblijnych – nawet na ulicach miast.
Krytycy nazywają to wszystko "religijnym Disneylandem", albo "McKościołem" i twierdzą, że to naciąganie i oszukiwanie ludzi dla kasy. Zwolennicy wykazują z kolei, że przecież to nikomu nie robi krzywdy. Wręcz przeciwnie – ludzie tacy jak Joel Osteen mogą pomagać i motywować. Jedno jest pewne: ksiądz Bashobora czy działalność ojca Rydzyka to naprawdę nic w porównaniu z megareligią w USA. I tam nikt się nie oburza na to, że miliony ludzi wierzą w uzdrowienia i inne cudy.
Zostałem sklasyfikowany jako "prosperity gospel" (od redakcji: coś w rodzaju religijnego "naciągacza"), ale nie uważam, by to było uczciwe. Myślę, że bogactwo, i mówiłem to tysiące razy, jest zdrowe, oznacza spokój umysłu i dobre warunki dla dzieci. Pieniądze są tego cześcią: i tak, wierzę, że Bóg chce, byśmy się rozwijali, byśmy mogli być błogosławieni i sami mogli dawać większe błogoslawieństwa innym. Czuję się bardzo nagrodzony. Napisałem książkę, która sprzedała się w milionach kopii, ja i Victoria pomogliśmy o wiele większej liczbie ludzi, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Ale kiedy słyszę, że jestem prosperity gospel, to brzmi jak by ludzie myśleli: "hej, ten gość po prostu wyciąga kasę".