Mieszkańcy wsi i małych miasteczek często jeżdżą do większych miast. Zazwyczaj do szkoły i pracy, ale niczym nadzwyczajnym nie są też wyjazdy na zakupy do galerii handlowych czy lekarzy. Jednak nie mniej popularna jest tendencja odwrotna, czyli mieszczuchy pędzący na prowincję. Po co? Po jakość i cenę tamtejszych usług.
Warszawa to skupisko najważniejszych instytucji w kraju. To także miejsce, w którym ceny nieruchomości, rozrywki czy opieki lekarskiej sięgają czasami nieziemskich rozmiarów. Można to tłumaczyć faktem, że przeciętna pensja warszawianina jest wyższa niż średnia krajowa. Jednak wysokie ceny są szczególnie odczuwane przez osoby napływowe.
Wyjątkowo drogi remont
W takiej sytuacji znalazła się Małgorzata, która w ubiegłym roku kupiła kawalerkę dla swojego dziecka studiującego w stolicy. – Zdawałam sobie sprawę z tego, że remont mieszkania będzie droższy niż w pozostałej części kraju, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo – mówi pięćdziesięciolatka.
Znajomi polecili jej jedną z ogólnopolskich firm, która miała biuro w stolicy i oferowała jedne z najtańszych mebli na zamówienie. – Nie mogłam uwierzyć, że za kuchnię o powierzchni trzech metrów kwadratowych zażądano ponad dziewięć tysięcy złotych. I to przy założeniu, że zależało mi na oszczędności, więc wybierałam najtańsze materiały – mówi nasza rozmówczyni.
Dzisiaj Małgorzata cieszy się ładną, warszawską kuchnią. Ale nie było łatwo – musiała się nieźle namęczyć, by znaleźć tanie rozwiązanie problemu. W internecie odnalazła firmę stolarską, działającą niedaleko miejscowości, z której pochodziła. – Okazało się, że zrobienie mebli oraz przewiezienie ich do Warszawy (300 km podróży w jedną stronę) kosztowało mnie 3,5 tysiąca złotych – opowiada. Takie rozwiązanie miało też inną zaletę. Z firmą udało się dogadać i przy okazji transportu zabrali też sporo rzeczy, które normalnie właścicielka z rodziną musiałaby wieźć na własną rękę.
Kosmetyczki, fryzjerki
Jednak celem wizyt w mniejszych miejscowościach są nie tylko zmiany w wizerunku mieszkania. Coraz częściej szukamy tam również usług oferujących zmiany w wyglądzie. Pani Jolanta prowadzi salon fryzjerski w Pszczółkach, oddalonych o 20 km od Gdańska. Przyznaje, że były czasy, gdy miała masę klientów z Trójmiasta. – Jakieś dziesięć lat temu gdańszczanie stanowili 20-30 proc. wszystkich klientów. Ceny były o wiele niższe niż w mieście – opowiada. Teraz sytuacja się zmieniła. Powód? Mieszczuchy zaczęli przeprowadzać się do Pszczółek. – Były u nas tylko trzy salony fryzjerskie, teraz jest ich osiem – słyszymy.
Jak trafić do mieszkańców wielkich miast? Najlepiej poprzez rekomendacje znajomych. – Do mojego salonu ostatnio przyjechała klientka z córką, która chciała uczesać ją na komunię. Usłyszała od kogoś, że warto pokonać 30 km – przyznaje pani Jolanta. O tym, że polecenie znajomych ma moc, przekonuje też Grażyna Wrona, krawcowa z Polic pod Szczecinem. Zdarza się, że jedna stała klientka przyjeżdża specjalnie do niej z hurtową wręcz ilością zamówień.
Poczta pantoflowa
Mieszkańcy prowincji wiedzą, że reklama świadczona przez innych to nie wszystko. Dlatego sami ruszają do miast i promują swoje usługi. Co więcej, świadczą je również na „obcym” terenie. – Kiedy przygotowywałem się do matury, przyjeżdżała do mnie nauczycielka z miasteczka, oddalonego do mojej miejscowości o jakieś 40 kilometrów – mówi Marcin, mający problemy z matematyką. – Wymóg był jednak jeden: korepetycje musiały trwać przynajmniej dwie godziny. Cena była normalna... Być może miała kilku innych uczniów po wizycie u mnie? – zastanawia się nasz rozmówca.
Z kolei do podkrakowskiej Skawiny, w której mieszka 25 tysięcy osób, przyjeżdżają krakowskie panny młode. Mają blisko, bo to zaledwie 17 km drogi od miasta polskich królów. Przez dwa lata w tej miejscowości znajdował się salon sukien ślubnych. – Klienci z Krakowa stanowili aż 30-40 proc. – przyznaje Krystyna Kozioł z Salonu Kreacji Żannet, który obecnie znajduje się w Krakowie. – Do Skawiny klientów przyciągała cena. Ich wymagania nie były nietypowe, podobne do tych „lokalnych”. Reklamowaliśmy się na krakowskich portalach internetowych i to z pewnością pomagało – mówi.
A może lekarz?
Czy mieszkańcy polskich aglomeracji jeżdżą do małych miejscowości po pomoc, gdy zachorują? Co ciekawe, gabinety lekarskie mieszczące się na prowincji stanowią często dodatkowe źródło utrzymania lekarzy. – Mąż ma swój gabinet w Krakowie, a do tego mniejszego w naszym miasteczku przychodzą tutejsi pacjenci – powiedziała nam jedna z mieszkanek Krzeszowic. Zdarza się jednak, że lekarze z miast średniej wielkości przyciągają swoimi cenami mieszkańców aglomeracji.
Zaoszczędzenie pieniędzy to, jak już ustaliliśmy, jeden z priorytetów mieszczuchów. A mało kto oszczędza tak jak robi to student. Spora część żaków odwiedzając rodzinne strony, idzie do fryzjera czy kosmetyczki. – Skromny budżet wymaga ode mnie oszczędności, więc cieszę się, gdy zaoszczędzę dosłownie kilka złotych na takiej wizycie. Poza tym, mam sprawdzoną fryzjerkę, więc nie chcę szukać nowej – tłumaczy Michał, przyjeżdżający do domu raz na miesiąc.
Inni dzięki wizytom w rodzinnych stronach, mogą zaoszczędzić znacznie więcej. Luiza, od roku studiująca w Warszawie, kilka lat temu zaczęła nosić aparat na zęby. – Kiedy wyjechałam się uczyć, to zostałam przy swoim ortodoncie. Gdybym chciała się leczyć w stolicy, to pewnie nie byłoby mnie na to stać.
Wyjeżdżający do miasteczek tracą jednak to, czego nie można kupić. Godzą się na utratę swojego czasu, który w dzisiejszym świecie, zwłaszcza w aglomeracjach, jest nieoceniony. Warto się także zastanowić, dlaczego mieszczuchy mówiąc o wadach życia na prowincji, zapominają, że ma ona swoje dobre strony. Z których część z nich regularnie korzysta.