Muzyk jak zawsze przekorny i niepokorny. Maciej Maleńczuk w wywiadzie wspomina młodość, żali się na "spadające IQ polskiej młodzieży" i mówi o polskim chamstwie.
Naprawdę masz na imię Mirek...
Maciej Maleńczuk: Mirosław, tak.
No właśnie. To dlaczego wszędzie jesteś jako Maciej?
To był chyba pierwszy konflikt wiary w moim życiu. Ktoś sobie wymyślił Mirosława i w urzędzie cywilnym tak zostało zarejestrowane. Ale potem poszli z tym Mirosławem do kościoła i ksiądz powiedział, że nie ma świętego Mirosława i nie będzie chrzcił tego imienia, bo to heretyckie imię. I ochrzcił mnie jako Macieja. I imię Maciej przynosi mi zdecydowanie więcej szczęścia, niż Mirosław, bo tym drugim posługiwałem się w pracy, więzieniu, szkole, miejscach urzędowych, w korespondencji z państwem. Mirosław kojarzy mi się wyłącznie źle.
A kto odmówił pójścia do wojska: Maciej czy Mirosław?
Maciej.
Dlaczego? Przecież pójście do wojska to nie jest jakieś traumatyczne przeżycie.
To było tak: właśnie zakończyłem edukację w jakimś tam liceum. Powiedziałem panu dyrektorowi, że chcę się z niej zwolnić, a on podał mi rękę i powiedział: To najlepsza decyzja w pana życiu. To był dla mnie szczęśliwy dzień, postanowiłem dołączyć do grupy hipisów szwendających się po mieście. Szukałem kolorowych ludzi do towarzystwa, byłem samotny. Wcześniej uprawiałem sport, ale tamto towarzystwo średnio odpowiadało mi intelektualnie, dużo tam było głupków.
Szukałem towarzystwa bardzo psychodelicznego. Zaczepiłem hipisów, postawiłem im wino i powiedziałem, że chcę się przyłączyć. Oni chcieli legitymacji, czyli drugiego wina. Zostałem szybko przyjęty. Trzymałem się z nimi, jakiś czas to trwało, ale potem dostałem bilet do wojska. A muszę powiedzieć, że było wtedy cholernie wesoło. Zamienić to na wojsko: założyć mundur, dać się ostrzyc, myślałem, że to ponad moje siły. Do tego bałem się, że ktoś mnie tak wkur** i ja go stuknę i tylko narobię sobie kłopotów. No i wtedy ideologia pacyfistyczna była dla mnie wygodna, nie chciałem się uczyć strzelać, żeby zabijać ludzi.
Ty z hipisami? Przecież masz reputację, co tu dużo mówić, awanturnika.
Przychodzi mi do głowy taka anegdota, że zaraz po tym, jak ci hipisi mnie przyjęli, następnego dnia postanowiłem się należycie ubrać. Jakieś koraliki, założyłem kożuszek do góry dnem, przepasałem się sznurkiem, wsadziłem sobie tam flet, miałem rozszerzone dżinsy i tak dalej. Poszliśmy wszyscy na spacer nad Wisłę i tam zaczepili nas jacyś gitowcy. Ja zapomniałem, że już jestem hipisem i wyskoczyłem do tych gitowców. Kolega mi pomógł i mówiąc krótko, spuściliśmy im wp**ol. Jeden z nich strasznie krwawił i całego mnie zbluzgał krwią. I wracam na rynek do tych hipisów, a oni mówią: "My cię bardzo przepraszamy, ale wyznajemy zasadę, że drugi policzek, Chrystus, no nie możesz się tak nap**lać". Ja na to, że tak wyszło, nie chciałem, ale powiedzieli, że nie mogę być jednym z nich.
W związku z tym założyłem organizację Chwasty – że niby chcemy być kwiatami, ale nie możemy być tacy jak Wy. No i wtedy dostałem bilet do wojska, do którego nie poszedłem, bo byłem pacyfistą.
Dzisiaj dalej jesteś pacyfistą?
Tak, chociaż nie tak ortodoksyjnym, jak kiedyś. Wiesz, stary pies jest zawsze bardziej agresywny niż młody.
Czyli wciąż umiesz przypieprzyć?
No wiesz, czasem mam ochotę przypomnieć sobie, jak to dawniej bywało. Miałem w swoim życiu kilkadziesiąt awantur, chociaż więcej pamięta się sytuacji, które się skończyły źle.
Na przykład?
Mogę Ci opowiedzieć jedną taką historię. Miałem może ze 34-35 lat, byłem w dobrej formie, chociaż chyba gorszej niż teraz. Ale byłem bardziej agresywny, pałętałem się po mieście i piłem więcej. Gdzieś tam szedłem i ktoś coś ode mnie chciał, a ja na to od razu: odp**ol się stary, bo cię stuknę. I moja żona na to, że jak chcę kogoś pier**, to żebym walnął tamtego gościa. Okazało się, że on stuknął wcześniej jakiemuś mojemu koledze.
To było wielkie bydlę, jakiś zawodnik z Wisły, judoka, no wielki skur**. Podszedłem do niego i zdzieliłem go w mordę, zwarliśmy się w uścisku, strzeliłem go parę razy z byka, próbowałem z łokcia, ale tak się kręciliśmy aż przyszła policja. Wzięli nas na komisariat, wyjaśniamy i zaczęliśmy znowu do siebie startować. Policja na to, że jak chcemy się lać, to na zewnątrz. No to wyszliśmy i znowu zwarcie. On mnie chyba podciął, walnąłem plecami o glebę, jakoś znaleźliśmy się w sporej odległości od siebie i ja myślałem, że już się rozejdziemy. Na co słyszę: "Maciek, uwaa...", po czym widzę tego gościa, rozpędzonego, jak wali na mnie. Od razu mi złamał nos i byłem załatwiony. Nadjechała suka, więc się rozjechaliśmy, ja miałem złamany nos, to uderzenie o beton też mnie obiło, trudna bójka. Ale potem jak go spotykałem na mieście to już ani pisnął. Tylko pamiętaj, że jak robisz awantury, to przegrywasz.
Wspomniałeś, że patrzysz na życie już z 50-letniej perspektywy. Jest coś z tych młodzieńczych bójek, jakieś doświadczenie, które kształtuje Cię do dzisiaj?
Jeśli chciałbym zachować w sobie coś z tych młodych, idealistycznych lat, to właśnie to, że dziś myślę sobie: jak widzę czołg i się zastanawiam ile z moich podatków idzie na takie gówno, które niczemu nie służy, kosztuje nieprawdopodobne pieniądze, że standard życia na Ziemi byłby o wiele lepszy, gdybyśmy nie wydawali tyle kasy na zbrojenia. Chociaż teraz już wiem, że na to nie ma rady.
No nie ma, ale zostawmy bójki i wojsko. Chciałem zapytać Cię o muzykę. W swoich projektach z ostatnich kilku lat mieszasz country, stare przeboje disco, medleye, z niemal poezją śpiewaną, kabaretami: płyta Starsi Panowie...
(Maciek przerywa) Stary, uwierz mi, płyta Starsi Panowie, ja zostałem w to regularnie wrobiony! (śmiech). Nagle ktoś mnie poinformował, że jadę do studia i coś nagrywam, że to starsi panowie i czy ja chcę.
Chyba Paweł Kukiz tam był?
Tak, ale najpierw ja w ogóle nie słyszałem nazwiska Kukiz. Pojechałem do studia i nagrałem. Nagle tam jacyś ludzie przychodzą robić mi sesję, zakładają cylinder na głowę, no wszystko nagle.
Wzięli Cię z zaskoczenia?
Dokładnie. Dopiero później się dowiedziałem, że to z Pawłem duet i tak dalej. Żeby nie było – ja nic do Kukiza nie mam, lubię Kukiza, to sympatyczny facet i prawdziwy Polak (śmiech). No ale był tam klimat nadgorliwy i podobna sytuacja była z Justyną Steczkowską przy "Mezaliansach".
Może i wzięli Cię z zaskoczenia, ale nie zaprzeczysz, że masz tę wrażliwość, powiedzmy, poetycką. Tymczasem samodzielnie robisz coś zupełnie innego: country, dance. Kpisz z kiczu, bawisz się nim? Którą z tych wrażliwości: poetycką czy taką country-disco bardziej teraz lubisz?
Country to jest szczery materiał. Jeśli coś tam jest z przymrużeniem oka, to zespół to od siebie dodał. To, co ja przyniosłem na początku, to łzy roniłem, jak robiłem te przekłady, o umierającym człowieku na torach i tak dalej. Człowieku, to prawdziwe dramaty.
Jak to robisz w danym momencie, to cię ściska i myślisz sobie: rany, jak ja to wykonam na żywo, jak mnie ta historia zatyka. Oczywiście, teraz już nie ma różnicy i nic mnie nie zatyka, ale kiedy to robisz, to to są mocne teksty. Zauważ, na przykład Johnny Cash, miał zawsze dobry wybór repertuaru, wybierał bardzo dobre historie lub sam je pisał. To wszystko są historie z morałem i wiesz, żaden inny gatunek nie śpiewa tak o rodzinie. Wszędzie dzisiaj mówi się tylko: hej, chodźmy na dyskotekę, żyje się tylko raz.
Hip-hop często mówi o rodzinie.
No tak, ale to nie jest takie pochwalne: usiądź sobie z rodziną i zaśpiewaj gospel. W country można to zrobić bezkarnie, bez posądzania o jakąś propagandę. Są tam też mocne historie. Na przykład piosenka "Boy named Sue", w wielu przekładach zrobiona na taką lekką historyjkę. To historia faceta, który dostał haniebne imię od swojego ojca alkoholika, który oczywiście opuścił ich, gdy chłopiec miał 3 lata i zostawił tylko pustą flaszkę w spadku. Gdzie chłopak nie pójdzie z tym imieniem Sue, to się ludzie z niego śmieją, ma nerwowe życie przez to i poprzysiągł sobie, że znajdzie ojca i go zabije. I spotyka go, dochodzi do bójki, ojciec okazuje się być bardzo twardym zawodnikiem i tak dalej. Robiąc przekłady tych piosenek, mocno przeżywałem.
Jeśli już jesteśmy przy mocnych przeżyciach i historiach, trochę z innej beczki: interesuje Cię konflikt kibiców w Krakowie? Bo wiesz, tam już Cracovia i Wisła lecą na noże, ludzie umierają, a Ty przecież stoisz po jednej ze stron...
Wiem o tym, interesuje mnie to. Ja jestem zadeklarowany po stronie Cracovii. Z sentymentu do dzielnicy, w której się wychowałem, ale też dlatego, że Cracovia jest niezwiązana z żadną instytucją. Wisła to klub tradycyjnie policyjny. U nas na podwórku byłoby hańbą kibicować policyjnemu klubowi. Nie do pomyślenia, żeby pójść i takich dopingować, więc się kibicowało Cracovii.
Ale co do tych maczet, hm, nie wiem. Naprawdę nie wiem, co z tym robić. Mam wrażenie, że tego się nie da zatrzymać, bo ta wojna trwa od 100 lat. Ja też stoczyłem kilka bójek i chodzę po ulicy, wziąłem to na siebie, ale to było normalnie na gołe ręce. Wzywam do odrzucenia narzędzi i po prostu wzięcia się do bójki na pięści, jak to było zawsze. Wal z byka, wal z kopa, ale z maczetą? Nie sądziłem, że w ogóle do tego dojdzie. To jakiś nowy zwyczaj, to się dzieje dopiero teraz, nie wiem kto to rozpoczął, ale to jest paskudne i obrzydliwe. Nie sądzę jednak, żeby jakikolwiek apel odniósł skutek.
Może Twojego apelu posłuchają?
Serio? Mam Cracovii powiedzieć, żeby odłożyła maczety? Czy Wiśle? (śmiech). No nie, niestety, nie mogę tego zrobić. Poza tym wiesz, chciałbym uniknąć takiego narzekania na dzisiejszą młodzież. Wiedziałem, że spada IQ w społeczeństwie, ale nie wiedziałem, że aż tak. Czy oni czytają jakieś książki? Z drugiej strony wiesz, jak byś przyjrzał się dzieciństwu każdego z nich, to pewnie włos by się zjeżył na głowie. Ale naprawdę nie wiem, co można by z nimi zrobić.
Ale do diabła, który przez wielu ludzi uważany jest za przyczynę takiego zła na świecie, masz szacunek. Ba, nawet zagrałeś jego rolę w sztuce.
... Ja do diabła pałam żywą i nieukrywaną sympatią. Widzę w nim Prometeusza, Tytana, obrońcę ludzi. Jest dużo mniej krwiożerczy niż ten drugi, w imię którego wymordowano miliony, do tego otacza opieką artystów...
A Ty dałeś artystyczny wyraz aprobaty dla niego, nagrywając piosenkę z Behemothem.
Tak, nagrałem, i jak się wsłuchać w niektóre moje teksty, to deklaruję w nich intelektualny satanizm.
To znaczy?
No wiesz, kotów nie rozpruwam. Choć mam kota i dużo w nim diabła. Nie no, wiadomo, że diabeł to gatunek fantastyczny i nie istnieje, ale też trudno bez niego żyć. Każdy z nas szuka transcendentów, szukamy czegoś nadprzyrodzonego. Ja uważam, że choć diabeł nie istnieje, to w jakiś sposób jest obecny na świecie. Chociaż nie wiem czemu wszystko na niego się zwala, każde chamstwo. Wątpię, żeby Lucyfer był chamski, raczej wyrafinowany. To ludzie są chamscy.
Polacy są chamami?
Napisałem o tym poemat "Chamstwo w państwie". Chamstwo mam rozpracowane, chamstwo jest w nas. Ja jestem chamem, Ty jesteś chamem. Wszyscy w jakiś sposób jesteśmy chamami.