
Dla tysięcy ludzi na całym świecie "Lonely Planet" to coś znacznie ważniejszego, niż przewodnik turystyczny. To Biblia włóczykijów i atrybut stylu życia backpackersów, którzy omijając zatłoczone turystyczne kurorty wędrują po świecie z dala od utartych szlaków. Czy majaczący na widnokręgu upadek tego wydawnictwa to koniec pewnej epoki?
Gromadząc się pod twitterowym hashtagiem #lpmemories liczni backpackersi od kilku dni dzielą się ze światem swoimi wspomnieniami z podróży odbytych z “Lonely Planet” w ręku. Wspominają zaskakujące spotkania z innymi turystami, szampana pitego w środku dżungli, widok orek płynących obok statku czy szalone rajdy rikszami po ulicach azjatyckich miast. Skąd ten nagły przypływ sentymentalnych nastrojów? Okazuje się, że wydawnictwo jest w bardzo trudnej sytuacji i nie wiadomo, jaki będzie jego dalszy los. Czy to koniec epoki?
Pojawiły się też doniesienia wedle których zwolnieniom towarzyszył komunikat, iż “Lonely Planet przestaje zajmować się produkcją treści” i odtąd będzie skupiać się na strategii cyfrowej, choć z drugiej strony kilka dni później zapewniono, że działalność wydawnicza nie zostanie całkowicie wstrzymana. Jeśli odstawimy na bok typowy w takich sytuacjach korporacyjny żargon (“Te zmiany pozwolą nam wyzwolić ogromny potencjał, który pchnie przedsiębiorstwo do przodu”), ta zmiana oznacza koniec pewnej epoki. CZYTAJ WIĘCEJ
W poszukiwaniu autentyczności
– Tak jak każdy hipster musi mieć iPhone’a, tak każdy backpacker powinien podróżować z wytartym przewodnikiem “Lonely Planet” – mówi z przymrużeniem oka Sergiusz Pinkwart, który wraz z Magdaleną Micułą prowadzi w naTemat podróżniczego bloga. Jego zdaniem filozofia przyświecająca autorom przewodników “Lonely Planet” stała się w latach 90-tych wyznacznikiem całego podróżniczego stylu życia: opartego na oszczędzaniu, unikaniu najpopularniejszych miejsc, poszukiwaniu autentyczności.
– Autorzy proponują też zwykle 5-6 różnych tras po danym kraju, które możemy dostosować do naszych oczekiwań, zależnie np. od tego, czy chcemy wędrować po górach, poznawać kulturę, zwiedzać zabytki – tłumaczy Łukasz Nitwiński, który z “Lonely Planet” odwiedził m.in. Etiopię, Iran, Mauretanię, Gwatemalę i Belize.
Nagłe zainteresowania danym miastem lub regionem powoduje szybki wzrost cen i już po dwóch latach “tani hostel w pustej okolicy” zamienia się w środek turystycznego kompleksu.
Po części obserwację tę potwierdza Łukasz Śledziecki, który niedawno był w Indiach: – Wiele informacji zawartych w przewodniku “Lonely Planet” jest nieaktualnych. Pewien właściciel hotelu, który od lat nie jest już wcale “tanim hostelem” mówił nam, że od 4 lat prosi wydawnictwo o aktualizację danych. Bezskutecznie – mówi Śledziecki.
Nawet jednak jeśli moi rozmówcy wskazują na różne nieścisłości, błędy, przestarzałe informacje i nieco pretensjonalną aurę backpackerskiej mody, wszyscy są zgodni, że przewodniki “Lonely Planet” to naprawdę solidny produkt.


