
Choć Idris Elba zaczynał od epizodów w angielskich programach kryminalnych o głośnych zbrodniach, dzięki konsekwentnej, ciężkiej pracy, dziś ma u swoich stóp Hollywood. Gra w komercyjnych superhitach i dostaje nagrody za role w serialach. Możemy oglądać go w polskich kinach w blockbusterze "Pacific Rim", a także w zwiastunie superprodukcji "Mandela: Long Walk to Freedom". Jak ten urodzony w Londynie syn emigrantów podbił hollywoodzką "fabrykę snów"?
W jednym z wywiadów Elba wspomina, że po przeprowadzce do USA z trudnością opłacał rachunki za prąd, a nawet przez sześć tygodni był zmuszony spać w swoim samochodzie. Dziś ten sam człowiek gra Nelsona Mandelę, odbierając tę rolę Denzelowi Washingtonowi. To nie wszystko, bo zastępuje także Toma Cruise’a, który początkowo miał wcielić się w granego przez Elbę generała Stackera Pentecosta z obecnego na polskich ekranach hitu “Pacific Rim”. Jak udało mu się zajść tak daleko?
Idrissa Akuna Elba urodził się jako jedyne dziecko Winstona i Eve Elbów. Jego ojciec pochodził ze Sierra Leone, a matka z Ghany. Rodzice dość szybko skrócili jego żeńsko brzmiące imię (nota bene znaczące dosłownie “syn pierworodny”) do Idriss. W rozmowie z magazynem “GQ” Elba tłumaczył, że stało się tak po którejś z kolejnych podwórkowych bójek spowodowanych złośliwością dzieciaków śmiejących się z jego imienia.
W 2010 roku Elba nie miał już podobnych powodów do narzekania, bowiem został zaangażowany do brytyjskiego serialu kryminalnego “Luther”. Tam znalazł się już po drugiej stronie barykady, grając tytułowego detektywa Johna Luthera. Za tę rolę został nagrodzony w 2012 roku Złotym Globem.
Wysoki i potężnie zbudowany Elba ma 40 lat, jednak zdaje się, że kryzys wieku średniego mu nie grozi. Jego kariera rozwija się świetnie, rola Mandeli wywołała już pierwsze plotki o Oscarze. W ostatnim czasie poza “Pacific Rim” i “Mandelą” aktor wystąpił w takich kinowych blockbusterach, jak “RocknRolla”, “Thor”, “Prometeusz”.
Jego celebrowana przez wiele pań aparycja w połączeniu z aktorskim talentem sprawia, że od kilku lat nieustannie pojawiają się plotki o tym, że to właśnie Elba będzie kolejnym... Jamesem Bondem. Już w 2010 roku aktor z dystansem mówił o tych pogłoskach:
Nie byłbym jednak zainteresowany, gdyby chodziło tylko o to, że nadszedł czas na czarnego Jamesa Bonda. Poradzę sobie bez etykietki “czarnego jamesa Bonda”. Nazywano mnie czarnym Georgem Clooneyem i czarnym Breadem Pittem, a jakoś nikt nie nazywał Daniela Craiga Willem Smithem w wersji blond. CZYTAJ WIĘCEJ
Choć ostatnio temat powrócił, bo podobno aktor spotkał się z jedną z producentek serii o agencie 007, Elba stara się nie komentować sprawy, spokojnie czekając na rozwój sytuacji i dalej... robiąc swoje. A trzeba wiedzieć, że robi naprawdę dużo.
To, że Elba jest prawdziwym wulkanem energii i najprawdopodobniej będzie o nim jeszcze głośniej niż dziś, potwierdza Justin Chadwick, reżyser filmu "Mandela: Long Walk to Freedom": – On jest niesamowicie pomysłowy i stale pracuje. Potrzebuje wyzwań, chce stale próbować czegoś nowego. Mam nadzieję, że dostanie role, na które zasługuje, bo stać go jeszcze na bardzo wiele – mówił w rozmowie z “GQ”.

