Nie było żadnych problemów, by kupić te dwie paczki na straganie.
Nie było żadnych problemów, by kupić te dwie paczki na straganie. natemat.pl

Handlarze nielegalnych papierosów są na prawie każdym targowisku w Warszawie. Znamy osiem miejsc, w których bez problemu można kupić "na lewo" produkty bez polskiej banderoli. Dzienny utarg pojedynczego sprzedawcy to nawet 600 złotych. Choć na każdym z nich nasze państwo traci dziennie od 300 do 400 złotych, to i tak łatwo kupić od nich towar. Takich handlarzy jest naprawdę sporo. Udało mi się porozmawiać z kilkoma z nich.

REKLAMA
Przemytnicy papierosów co roku kradną 600 "Orlików". Mniej więcej tyle sportowych obiektów można by wybudować za pieniądze, które państwo polskie traci tytułem nielegalnego przemytu papierosów – około 6 miliardów złotych. Za taką kwotę wybudowanoby także 16 kilometrów drogi ekspresowej. W sumie nie dużo, ale z drugiej strony wreszcie zakończyłaby się budowa trasy S7.
Jako obywatele lubimy narzekać na bezczynne państwo, ale sami poniekąd się do tego przyczyniamy wspierając nielegalny handel. Znamy listę ośmiu warszawskich bazarów, na których można kupić papierosy z przemytu. Odwiedziłem dwa z nich, żeby sprawdzić, czy faktycznie jest tak łatwo. Jest.
Choć na handlarzy trafia się bez najmniejszego problemu, to na żadnym z targowisk nie widziałem jakiegokolwiek patrolu. W moje oczy rzuciło się za to coś innego – sporo "towaru" na sprzedaż.
Handel pod Halą Banacha
Pierwszym celem jest Hala Banacha, popularny bazar w Warszawie. Wystarczyło pochodzić chwilę wzdłuż straganów na otwartym targowisku i popytać handlarzy o to, gdzie można kupić papierosy. Wszyscy wiedzieli, że nie chodzi mi o zwykły sklep. Dosyć szybko wskazano mi panią, która sprzedaje towar. Podchodzę. Ta, na początku była nieufna i zaprzeczała, jakoby miała papierosy. Widocznie nie byłem stałym klientem. Szybko udało mi się ją przekonać, że nie jestem z żadnych służb – o co mnie oczywiście dopytywała.
logo
Targowisko pod Halą Banacha natemat.pl

Kiedy już się upewniła, że nic jej nie grozi, zaczęła odpowiadać. – Panie, chodzą tu pod przykrywką – mówi starsza pani. – Nasyłają ich, no ruska mafia ich wysyła na nas. Koleżanka została złapana i musiała zapłacić 5 tysięcy złotych. Mnie też raz złapali to płaciła ja no dużo mniej – opowiada. Dopytuję ile to jest "dużo mniej". – No ja z tysiaka zapłaciłam. To nie dużo, grosze. Ale wolę, by mnie nie złapali. Dlatego staram się nie sprzedawać nieznajomym. Mam swoich zaufanych klientów – mówi handlarka.
Sprzedawczyni nie chce wyciągnąć towaru w obawie przed zdemaskowaniem. Muszę prowadzić zabawę w „zgaduj zgadulę”. Ja się pytam, ona mówi czy ma. Sama nie chce mówić, co jest w torbie. Nie ma ani Pall Malli, ani LM-ów. Camele ma, ale nie niebieskie, tylko żółte. Sprzedaje je po siedem złotych. Kiedy dostaję paczkę, to zamiast wielbłąda na paczce widnieje koza górska i napis Jin Ling. Chińskie. Pani, która początkowo była nieufna opowiada mi coraz więcej szczegółów. Przyznaje, że choć sama sprzedaje tutaj, to co jakiś czas jeździ na Bakalarską. Tam sama kupuje papierosy "na lewo", którymi potem obraca tutaj. Po co? Jest o złotówkę taniej, więc się jej opłaca.
Na Bakalarskiej sprzedają bez obaw
Wskazane przez sprzedawczynię targowisko na Bakalarskiej jest niedaleko. Parę przystanków tramwajowych od Hali Banacha. Tu sprzedawcy nie kryją się z tym, że mają towar. Stoją przy samej ulicy i nagabują. Co druga osoba podchodzi i mówi: „może papierosy?", Marlboro mam, dobre fajki, może pan kupi?”. Robię przegląd, co kto ma. Dopóki nie kupię towaru, nie chcą rozmawiać o swojej pracy. Jednak po zakupie jednej paczki, która kosztowała mnie 6 złotych zaczynają opowiadać.
logo
Sprzedawcy papierosów przy bazarze na ul. Bakalarskiej natemat.pl

Pani, od której kupowałem papierosy opowiada, że do sprzedawania papierosów "na lewo" zmusiło ją życie. Ma swojego człowieka, który zaopatruje ją w towar. Potem historię już znamy: targowisko, torba i można sprzedawać. Nie zrażają jej kary. Zresztą o nie trudno, bo robią wszystko, by nie dać się złapać. Jeśli gdzieś w pobliżu pojawi się policja, to rozstawieni w okolicy informatorzy dadzą znać odpowiednio wcześniej. Stoją na czatach blisko skrzyżowania z aleją Krakowską. Dlatego wszyscy bez skrępowania zaczepiają ludzi i zachęcają do zakupów.
Kolejny ze sprzedawców przyznaje, że sam przewozi swój towar przez granicę. – Wystarczy dobra łapówka i przepuszczają bez problemów. Proszę spojrzeć ile udało mi się przewieźć towaru (pokazuje na duży pakunek na tylnym siedzeniu swojego samochodu). To dzięki temu, że szwagier ma dobre kontakty z polską i ukraińską stroną. Jednak ja to mały pikuś. Ryba psuje się od głowy, to państwo jest tym, który na to pozwala – dodaje przemytnik-sprzedawca.
Policja jest bezradna
Policja, która jest informowana o takich akcjach twierdzi, że ma związane ręce. Często widzą, że handel kwitnie, ale mimo nawet szybkiej reakcji, cynki od "czujek" uniemożliwiają złapanie handlarzy. Jeden z funkcjonariuszy mówi mi, że jak trzeba, to handlarze bardzo szybko "zwijają interes".
– Wystarczy, że pójdzie patrol i niczym głuchy telefon znikają sprzedawcy. Choć często chodzimy po targowiskach, to ciężko ich dorwać. Jak już delikwent zostanie złapany, to zabieramy go na komisariat i tam przeprowadzamy odpowiednie czynności. Ile na jednym sprzedawcy traci państwo, to nie wiem – mówi policjant, który pojawił się na targowisku po tym, jak zgłosiliśmy, że właśnie handlują tam w najlepsze.
Sprzedawcy mówią, że dziennie są w stanie sprzedać ponad pięć wagonów papierosów, czyli 50 paczek. To oznacza, że na samej akcyzie przez jednego sprzedawcę państwo co dobę traci jakieś 300-400 złotych, czyli ponad dziewięć tysięcy złotych miesięcznie. Sprzedawcy, z którymi rozmawiałem wydają się być ludźmi uboższymi, ale pozory mogą mylić.
Taki handel to jednak nie tylko domena wielkich miast. Podobnie obserwacje ma nasz rozmówca z 30-tysięcznego miasta w północno-wschodniej Polsce.
– Wystarczy przejść się w ciągu dnia na targowisko i od razu widać gdzie można kupić papierosy. Stoją z rękami w kieszeni, czasem z kapturem na głowie. Cicho, jakby do siebie mówią „papierosy, papieroski, kto chce papieroski dobra cena”. Obok nich leżą plecaki lub torby, z których w razie czego wyciągną towar. Jednak dopóki nikt nie podejdzie, nie zbliżą się do niego – opowiada. Nasz informator uważa, że skoro każdy w jego mieście wie o tym procederze, to tym bardziej wie o tym policja. Jednak jakoś władze wydają się być bezradne skoro nie potrafią ich skutecznie zatrzymać.
Powrót pod Banacha
Na sam koniec swojego mini-rajdu po straganach wracam pod Halę Banacha. Znajomy dał mi znać, że ciągle są tam dwie kobiety sprzedające papierosy. Siedzą na skrzynkach z dużymi torbami przy nogach. Chcą sprzedać oryginalne „Classici”. Lepszych ponoć nie dostanę nigdzie – sama sprowadziła je z Ukrainy.
logo
Panie sprzedające papierosy w przejściu koło Hali Banacha natemat.pl

Choć moja rozmówczyni nie lubi mandatów, to mówi że "najwyżej się zapłaci" i dalej będzie handlowała. Podobnie mówili inni. Takich handlowców w samej warszawie musi być kilkudziesięciu. Policja zapewnia, że stara się jak może, ale nie może ich skutecznie wyplenić. Nowy dzień, to ci sami handlarze i kolejne paczki sprzedanych papierosów.
Kary są zbyt niskie, by sprzedawców odstraszyć. Poza tym, władze częściej powinny prowadzić akcje pod przykrywką. Skoro w biały dzień potrafiłem porozmawiać w sumie z siedmioma handlarzami, to dlaczego nie może tego zrobić policja? Gdybym każdego z nich zatrzymał z towarem, teoretycznie zaoszczędziłbym dla państwa blisko trzy tysiące złotych. Tyle, ile w miesiąc mógłby zarobić policjant.