
Większość Polaków uważa urzędników za największe zło tego świata. Jeśli coś w urzędzie idzie nie po naszej myśli, to na pewno ich wina. W rozmowie z naTemat zarówno młodzi, jak doświadczeni pracownicy polskich urzędów przekonują, że ich praca nie należy do najłatwiejszych – także przez petentów. – Plucie w twarz, grożenie nożem no i kilka kłótni dziennie. To jest urzędnicza codzienność – mówią. I tłumaczą, dlaczego nieprawdą jest, że w Polsce jest zbyt wielu urzędników.
I wszystko to prawda. Trudne boje z urzędnikami bardzo często opisujecie przecież też w komentarzach do naszych materiałów. Nierzadko też wysyłacie nam swoje historie na maila. W grubym błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że za napiętą atmosferę w polskich urzędach odpowiadają tylko urzędnicy. – Plucie w twarz, grożenie nożem no i kilka kłótni dziennie. To jest urzędnicza codzienność – mówi w rozmowie z naTemat urzędniczka z Pomorza.
Krewkich petentów nie brakuje jednak i w tych urzędach, gdzie zwykle pojawiają się szanowani biznesmeni. – Gdy tylko rodzi się problem z realizacją jakiegoś projektu z naszej strony, prawie zawsze natychmiast ktoś rzuca w twarz pytaniem o łapówkę. Jedni próbują być dyplomatyczni, inni walą prosto z mostu "ile, kur..., chcesz?" – relacjonuje urzędnik wydziału infrastruktury jednego z urzędów wojewódzkich. – Szef mojego biura wspominał jednak trudniejsze czasy. W latach 90-tych bywali u niego podobno panowie, którzy wraz papierami wykładali na stół TT-kę – mówi.
Niskie pensje polityków i urzędników są zagrożeniem dla demokracji
Tomasz Machała pytał byłego prezydenta w jego biurze, czy wierzy, że kiedykolwiek nad populizmem wygra w Polsce gotowość płacenia wysokim urzędnikom tyle, ile zarabia się w komercyjnych firmach. A więc kilkukrotnie więcej niż obecnie. Teraz premier zarabia 6-7 razy mniej niż prezes dużej, ale wcale nie największej firmy. Wiceminister zarabia około sześciu tysięcy złotych i jest poważny problem, żeby znaleźć kompetentnych kandydatów do rządu. CZYTAJ WIĘCEJ
– Gdybyśmy pracowali w sieci, nikt nie miałby chyba więcej bezzasadnego hejtu w komentarzach niż urzędnicy – ironizuje pracownica sekretariatu sądu z Trójmiasta. Choć pracuje w wydziale cywilnym, wraz z koleżankami z biura jednogłośnie przekonuje, że najwięcej agresji jest u nich, a wcale nie w wydziale karnym. – Tam przewijają się głównie obrońcy kryminalistów. U nas przychodzą sami zainteresowani. I bywają dni, że spora część tej pracy to wysłuchiwanie steku wyzwisk. Nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką, ale po roku pracy tutaj mój słownik wulgaryzmów mocno się powiększył – mówi. I dodaje, że gdy co chwila słyszy się takie rzeczy, trudno czuć się po pracy dobrze. – Jedni zwymyślają prosto w twarz, ale trzeba przyznać, że najgorsze obelgi lecą przez telefon – mówi.
O tym kilka lat temu przekonałem się sam. Odbywając praktyki zawodowe w jednym z urzędów do moich głównych zadań należał kontakt telefoniczny z petentami. Zwykle niewiedzącymi dokładnie co, a tym bardziej gdzie, powinni załatwić. Od większości za pomoc można było usłyszeć serdeczne podziękowania. Było jednak kilka wyjątków. Jeden z niezadowolonych petentów przez tydzień, nawet dwa razy dziennie, postanowił dzwonić do Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego, by przekazać prostą wiadomość: "Przekaż temu Kaszubowi jeb..., że jest kur...". Od czasu do czasu dodawał: "No daj mi tę kur... Tuska do telefonu". Na początku tego typu rozmowy są nawet zabawne. Kto chciałby jednak wysłuchiwać tego przez całą karierę?
I podkreśla, że między bajki należy włożyć twierdzenie, iż w Polsce jest za dużo urzędników. Powtarza je premier Donald Tusk, powtarzają posłowie opozycji i większość zwykłych obywateli. Tymczasem prosty rachunek udowadnia, że to kłamstwo, za którym stoi większość problemów tak frustrujących w urzędach. W Niemczech na ponad 80 mln obywateli przypada półtora miliona urzędników. Czyli jeden odpowiada za sprawy około 54 petentów. Francuzi narzekają na bezduszność swoich urzędów, ale rzadko na opieszałość pracowników sektora publicznego. Nic dziwnego, skoro 5 mln z nich pracuje dla 65 mln obywateli. Zajmują się więc sprawami średnio 13 obywateli.
I dodaje, że w jej ocenie trudno nazwać urzędnika profesjonalistą, gdy trudnego interesanta rozpatruje w kategoriach problemu. Inaczej zwykle jednak nie da się myśleć o tych, którzy na wejściu do urzędu przybierają postawę roszczeniową. – Od progu krzyczą, obrażają, bywają dość agresywni. A przez telefon anonimowi rozmówcy chętnie wyrzucają z siebie sporą ilość pretensji, nie dając szansy na wyjaśnienie sprawy, w której dzwonią. Urzędnik musi mieć świadomość swojej służebnej roli wobec klienta, ale trudno nieraz zachować zimną krew – stwierdza.

