"Obłęd '44" – książka Piotra Zychowicza ostro krytykująca dowódców Powstania Warszawskiego stała się punktem zapalnym na prawicy. Naczelny "Historia Do Rzeczy" podnosi pióro na nienaruszalną w jego kręgach świętość, jaką jest zryw z 1944 roku. Chce odkłamać "patriotyczną poprawność", ale sam dopuszcza się uproszczeń i błędów, przyjmując za oczywiste, że powstanie nie może się udać. – Fakty znane dzisiaj, nie były wtedy oczywiste – zastrzega w rozmowie z naTemat prof. Norman Davies.
Obok groteskowej dyskusji o kolorze znaczków rozdawanych przez Muzeum Powstania toczy się znacznie poważniejszy spór. O zasadność wszczynania Powstania Warszawskiego oraz jego przebiegu i politycznych skutkach. Rysę na wizerunku tak pieczołowicie budowanym m.in. przez Lecha Kaczyńskiego zrobił Piotr Zychowicz. Redaktor naczelny miesięcznika "Historia Do Rzeczy", autor obrazoburczej książki "Pakt Ribbentrop-Beck", w której przekonuje, że korzystniejsze dla Polski byłoby zawiązanie taktycznego sojuszu z III Rzeszą.
Zbiorowe samobójstwo
W swojej najnowszej książce "Obłęd '44" autor przekonuje, że Powstanie Warszawskie było błędem, bo nadciągający ze wschodu Rosjanie i tak wyparliby nazistów z Warszawy. Tymczasem straty poniesione podczas 63 dni walk znacznie osłabiły naszą potencjał walki z drugim okupantem – Związkiem Radzieckim. Według Zychowicza nie było szans na osiągnięcie jakichkolwiek korzyści z walki przeciwko Niemcom.
Tezy Zychowicza są mocne, efektowne i często przedstawiają czarno-biały obraz świata. Wydaje się jednak, że ceną za publicystyczną wyrazistość jest przyjmowanie za pewnik rzeczy, które w 1944 roku wcale tak pewne być nie musiały. Dlatego książka "Obłęd '44" spotkała się z krytyką prawicowych środowisk mocno pielęgnujących pamięć o zrywie warszawiaków.
Opinie Zychowicza bolą ich tym bardziej, że nie wypowiada ich dziennikarz znienawidzonej "Gazety Wyborczej" czy "Polityki", ale były publicysta "Rzeczpospolitej", który jest jednym ze współautorów walki z określeniem "polskie obozy zagłady". Ale "Obłędem '44" Zychowicz postawił się w jednym rzędzie z lewicowymi, by nie powiedzieć komunistycznymi historykami i publicystami.
Jednak Zychowicza nie krytykują tylko politycy czy publicyści, ale i zawodowi historycy. – Jestem przerażony tym, że w Polsce mówi się o Powstaniu jako o wydarzeniu z historii Polski, zupełnie pomijając aspekt międzynarodowy – przyznaje prof. Norman Davies, autor monografii "Powstanie '44", do której tytułu Zychowicz zdaje się nawiązywać. – Trzeba pamiętać gdzie naprawdę było umiejscowione dowództwo. Ośrodek decyzyjno-polityczny był w Londynie, konsultował się z koalicjantami. Z kolei dowództwo AK operowało na miejscu, w Warszawie – przypomina historyk z Uniwersytetu Londyńskiego.
"Wtedy to nie było oczywiste"
Ale nawet w Londynie nie znano wszystkich faktów, którymi dysponują dzisiejsi historycy, a które Zychowicz nazywa "oczywistymi". – Fakty znane dzisiaj nie były wtedy oczywiste. Wymaganie od ludzi, by pod koniec lipca 1944 r. wiedzieli, jak skończy się Powstanie, to idiotyzm. Nie wiedzieli tego ani Niemcy, ani Amerykanie. Dowódcy AK nie mieli szans poznać całości planów aliantów. Co więcej, nie znali ich Brytyjczycy czy Amerykanie, bo jak można taki plan opisywać, skoro nie wiadomo, co zrobi największa siła aliancka, czyli Armia Czerwona? Wydaje mi się, że nawet Stalin do końca nie wiedział co zrobi. Ale to oczywiście nie przeszkadza ludziom w pisaniu i mówieniu, że on zastawił pułapkę na Polskę i czekał, aż Polacy wykrwawią się w walce z Niemcami – mówi prof. Davies.
Zastrzega jednak, że nie można zrezygnować z dyskusji historyków. Nie może być to jednak źródłem podziałów w społeczeństwie, bo to brak szacunku dla ofiar i żyjących powstańców. – W Wielkiej Brytanii jest bardzo wiele sporów na temat I wojny światowej. Powszechne jest twierdzenie, że lwy były dowodzone przez osły siedzące w okopach. Ale to nie przeszkadza w zjednoczeniu się w kolejne rocznice i okazaniu szacunku dla walczących. Tak samo powinno być z Powstaniem. A obok tego powinny toczyć się dyskusje historyków. W Polsce niestety kłótnia wokół Powstania jest substytutem krytykowania rządu – ocenia rozmówca naTemat. Dodaje, że władze państwowe powinny organizować obchody kolejnych rocznic, by Polacy mogli próbować jednoczyć się wokół tej daty i oddawać hołd powstańcom.
"Wywołuje spustoszenie w głowach ludzi"
Zychowicz jest krytykowany nie tylko za wnioski, ale i za metodę, jaką do nich dochodzi. – Każdy ma prawo do oceny, ale nie można pozwolić, by to było zwykłe krytykanctwo, pozbawione podstaw w faktach – ocenia w rozmowie z naTemat prof. Czesław Grzelak, historyk II wojny światowej. – A ostatnio pojawiają się autorzy, których dorobek naukowy jest nieznany, którzy przedstawiają jakieś alternatywne wersje historii. Ten sam autor przekonywał, że powinniśmy byli iść z Niemcami i podpisać pakt Ribbentrop-Beck. To wywołuje spustoszenie w głowach ludzi, którzy mogą nie mieć wystarczającej wiedzy, by skonfrontować to z prawdziwą wersją historii – przestrzega badacz.
Dodaje, że łatwo popełnić błąd ahistoryzmu, czyli oceniania decyzji podjętych w przeszłości na podstawie informacji, które mamy dzisiaj. – Teraz wiemy dużo więcej, niż osoby, które podejmowały wtedy decyzje. Możemy krytykować dowódców AK, ale musimy pamiętać, żeby robić to na podstawie informacji, które oni mieli. Z drugiej strony musimy pamiętać jak skomplikowane były okoliczność, które wpłynęły na decyzję o wszczęciu Powstania. Dlatego trudno jednoznacznie i z całą pewnością krytykować postawę decydentów – ocenia prof. Czesław Grzelak.
"Były dwie koncepcje. Zwyciężyła błędna"
Sam Zychowicz takie zarzuty odrzuca. – Już w 1944 roku byli bowiem ludzie, którzy ostrzegali, że ujawnienie się przez AK wobec Armii Czerwonej w ramach akcji „Burza” oraz wywołanie powstania na ulicach milionowego miasta skończy się katastrofą – przekonuje w rozmowie z naTemat autor "Obłędu '44".
– Tak uważał Naczelny Wódz Kazimierz Sosnkowski, takiego zdania był generał Władysław Anders oraz szereg oficerów Komendy Głównej AK – na czele z płk. Januszem Bokszczaninem. Powstaniu przeciwne były Narodowe Siły Zbrojne i konspiracja piłsudczykowska. W swojej książce powołuję się na zdanie tych wszystkich osób i organizacji. Przekonanie, że cały obóz niepodległościowy w roku 1944 był za powstaniem jest fałszywe. Były dwie koncepcje. Zwyciężyła błędna – orzeka.
Publicysta i historyk zapewnia, że jego krytyka dowódców Powstania nie może być traktowana jako kwestionowanie bohaterstwa żołnierzy. – W imię umiłowania wolności i Ojczyzny poszli z gołymi rękami na czołgi. Mój olbrzymi szacunek dla tych ludzi nie oznacza jednak, że mam równym szacunkiem darzyć ludzi, którzy ich z tymi pustymi rękami na te czołgi wysłali. Oficerowie, którzy podjęli decyzję o wywołaniu Powstania Warszawskiego postawili przed swoimi żołnierzami zadanie niewykonalne – przekonuje. – Z wojskowego punktu widzenia od początku było jasne, że ta bitwa skończy się rzezią. Zarówno AK jak i cywilnej ludności miasta – dodaje.
"To była wielka tragedia Polski"
Szeregowi żołnierze nie mogli się przeciwstawić decyzji dowódców, nawet jeśli mieli wątpliwości. Dlatego według Zychowicza to oni ponoszą odpowiedzialność za tragedię, która rozegrała się w Warszawie między 1 sierpnia a 2 października 1944 roku. – Ich żołnierze wierzyli w nich ślepo, wierzyli, że poprowadzą ich do zwycięstwa. Ci jednak, opierając się na politycznych iluzjach, poprowadzili ich na pewną śmierć. To była wielka tragedia Polski – przekonuje redaktor naczelny "Historia Do Rzeczy".
Zychowicz nie chce oceniać, kto ponosi odpowiedzialność za upowszechnienie błędnego poglądu na Powstanie, który na równi zestawia dowódców i szeregowych żołnierzy, nie potępiając błędów tych pierwszych. Odpowiedź nasuwa się jednak sama, szczególnie po przeczytaniu wywiadu z Janem Ołdakowskim, dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego.
To politycy pozbyli się wszelkich niuansów z tego historycznego sporu, by móc wpoić ludziom jednolitą wersję wydarzeń. Próbuje to odkłamać Piotr Zychowicz. Szkoda, że wykorzystuje te same metody, przedstawiając po prostu przeciwny punkt widzenia. Dobrze jednak, że wywołał dyskusję. Mam nadzieję, że ten trop podejmą zawodowi historycy i zgodnie z wszystkimi zasadami sztuki przyjrzą się zasadności decyzji dowódców Powstania. Bez politycznego czy ideologicznego skrzywienia.
W lipcu 1944 r. sprawa niepodległości Polski była już przegrana. (…) Jan Karski po konferencji teherańskiej w 1943 r. powiedział: "Polska w sensie politycznym wojnę przegrała. Gdyby nasi politycy, zamiast żyć pobożnymi życzeniami, mieli odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, usiedliby razem i zastanowili się, jak mamy tę wojnę przegrać. Powinniśmy zacząć myśleć o tym, jak oszczędzić krajowi strat i ofiar, jak go uzbroić i przygotować najlepiej do tego, co go czeka". Miał rację. Niestety, jak wiemy, nasi politycy i wojskowi podjęli zupełnie inne działania. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: "Polska The Times"
Jan Ołdakowski
dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, były poseł PiS
Już publicystyka z czasów Władysława Gomułki i Zenona Kliszki podzieliła powstańców na dwie grupy: "zbrodniczy dowódcy" i "bohaterscy żołnierze". W propagandzie PRL-owskiej dzielono powstańców na bohaterską, choć lekkomyślną młodzież i zbrodnicze, niekompetentne dowództwo. CZYTAJ WIĘCEJ