
W swojej najnowszej książce "Obłęd '44" autor przekonuje, że Powstanie Warszawskie było błędem, bo nadciągający ze wschodu Rosjanie i tak wyparliby nazistów z Warszawy. Tymczasem straty poniesione podczas 63 dni walk znacznie osłabiły naszą potencjał walki z drugim okupantem – Związkiem Radzieckim. Według Zychowicza nie było szans na osiągnięcie jakichkolwiek korzyści z walki przeciwko Niemcom.
W lipcu 1944 r. sprawa niepodległości Polski była już przegrana. (…) Jan Karski po konferencji teherańskiej w 1943 r. powiedział: "Polska w sensie politycznym wojnę przegrała. Gdyby nasi politycy, zamiast żyć pobożnymi życzeniami, mieli odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, usiedliby razem i zastanowili się, jak mamy tę wojnę przegrać. Powinniśmy zacząć myśleć o tym, jak oszczędzić krajowi strat i ofiar, jak go uzbroić i przygotować najlepiej do tego, co go czeka". Miał rację. Niestety, jak wiemy, nasi politycy i wojskowi podjęli zupełnie inne działania. CZYTAJ WIĘCEJ
Tezy Zychowicza są mocne, efektowne i często przedstawiają czarno-biały obraz świata. Wydaje się jednak, że ceną za publicystyczną wyrazistość jest przyjmowanie za pewnik rzeczy, które w 1944 roku wcale tak pewne być nie musiały. Dlatego książka "Obłęd '44" spotkała się z krytyką prawicowych środowisk mocno pielęgnujących pamięć o zrywie warszawiaków.
Już publicystyka z czasów Władysława Gomułki i Zenona Kliszki podzieliła powstańców na dwie grupy: "zbrodniczy dowódcy" i "bohaterscy żołnierze". W propagandzie PRL-owskiej dzielono powstańców na bohaterską, choć lekkomyślną młodzież i zbrodnicze, niekompetentne dowództwo. CZYTAJ WIĘCEJ
Jednak Zychowicza nie krytykują tylko politycy czy publicyści, ale i zawodowi historycy. – Jestem przerażony tym, że w Polsce mówi się o Powstaniu jako o wydarzeniu z historii Polski, zupełnie pomijając aspekt międzynarodowy – przyznaje prof. Norman Davies, autor monografii "Powstanie '44", do której tytułu Zychowicz zdaje się nawiązywać. – Trzeba pamiętać gdzie naprawdę było umiejscowione dowództwo. Ośrodek decyzyjno-polityczny był w Londynie, konsultował się z koalicjantami. Z kolei dowództwo AK operowało na miejscu, w Warszawie – przypomina historyk z Uniwersytetu Londyńskiego.
Ale nawet w Londynie nie znano wszystkich faktów, którymi dysponują dzisiejsi historycy, a które Zychowicz nazywa "oczywistymi". – Fakty znane dzisiaj nie były wtedy oczywiste. Wymaganie od ludzi, by pod koniec lipca 1944 r. wiedzieli, jak skończy się Powstanie, to idiotyzm. Nie wiedzieli tego ani Niemcy, ani Amerykanie. Dowódcy AK nie mieli szans poznać całości planów aliantów. Co więcej, nie znali ich Brytyjczycy czy Amerykanie, bo jak można taki plan opisywać, skoro nie wiadomo, co zrobi największa siła aliancka, czyli Armia Czerwona? Wydaje mi się, że nawet Stalin do końca nie wiedział co zrobi. Ale to oczywiście nie przeszkadza ludziom w pisaniu i mówieniu, że on zastawił pułapkę na Polskę i czekał, aż Polacy wykrwawią się w walce z Niemcami – mówi prof. Davies.
Zychowicz jest krytykowany nie tylko za wnioski, ale i za metodę, jaką do nich dochodzi. – Każdy ma prawo do oceny, ale nie można pozwolić, by to było zwykłe krytykanctwo, pozbawione podstaw w faktach – ocenia w rozmowie z naTemat prof. Czesław Grzelak, historyk II wojny światowej. – A ostatnio pojawiają się autorzy, których dorobek naukowy jest nieznany, którzy przedstawiają jakieś alternatywne wersje historii. Ten sam autor przekonywał, że powinniśmy byli iść z Niemcami i podpisać pakt Ribbentrop-Beck. To wywołuje spustoszenie w głowach ludzi, którzy mogą nie mieć wystarczającej wiedzy, by skonfrontować to z prawdziwą wersją historii – przestrzega badacz.
Sam Zychowicz takie zarzuty odrzuca. – Już w 1944 roku byli bowiem ludzie, którzy ostrzegali, że ujawnienie się przez AK wobec Armii Czerwonej w ramach akcji „Burza” oraz wywołanie powstania na ulicach milionowego miasta skończy się katastrofą – przekonuje w rozmowie z naTemat autor "Obłędu '44".
Szeregowi żołnierze nie mogli się przeciwstawić decyzji dowódców, nawet jeśli mieli wątpliwości. Dlatego według Zychowicza to oni ponoszą odpowiedzialność za tragedię, która rozegrała się w Warszawie między 1 sierpnia a 2 października 1944 roku. – Ich żołnierze wierzyli w nich ślepo, wierzyli, że poprowadzą ich do zwycięstwa. Ci jednak, opierając się na politycznych iluzjach, poprowadzili ich na pewną śmierć. To była wielka tragedia Polski – przekonuje redaktor naczelny "Historia Do Rzeczy".