Shutterstock
Reklama.
Na dzisiejszym kolegium redaktor Machała zapytał mnie o to, co ciekawego dzieje się w mieście. Odpowiedziałam, że nic. Albo przynajmniej ja o niczym nie wiem, bo nie mam z kim wychodzić gdziekolwiek, a samotne imprezowanie to jakaś pomyłka. Wszyscy moi znajomi wyjechali (a te niedobitki, które zostały są za mocno pochłonięte pracą) i nawet w miejscach, w których zawsze kogoś przypadkiem łapałam, potykam się tylko o puste butelki fritz-koli. Czuję się  jak ostatni człowiek na ziemi, kiedy idę wieczorem przez miasto, a w dodatku nawet ludzie wracający z Placu Zbawiciela nie krzyczą już pod oknami mojego budynku. To napisz o tym – odpowiedział redaktor Machała.
Zostałam w Warszawie i pracuję - jak widać. Ku uciesze jednych i rozpaczy drugich, ten miesiąc upłynie pod znakiem intensywniejszego niż zawsze tworzenia tekstów, więc nie mam szans się stąd ruszyć, ale nie narzekam - tu jest wszystko co mi potrzebne. Byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że jedynymi interakcjami, na które mogę sobie ostatnio pozwolić są te pomiędzy Simsami, w które grywam z nudów wieczorem. Sytuacja zaczęła się pogarszać tuż po zakończeniu sesji, kiedy większość znajomych pojechała do siebie. Później przyszedł Open'er, który wyludnił Warszawę tak mocno, że zostałam chyba tylko ja, kilka patroli straży miejskiej i dwa koty. Później ludzie na chwilę wrócili, ale teraz nadszedł najdogodniejszy czas na wyjazdy i znowu jest problem.
Wspomnianą wcześniej pracą zajmuję się dość intensywnie, jednak wczoraj miałam wolne i chciałam miło spędzić czas na mieście. Zaczęłam się zastanawiać z którą koleżanką zjeść obiad. A. nawet nie wiem gdzie jest, bo była w te wakacje już chyba w każdym europejskim mieście, ale na pewno nie ma jej w Warszawie, K. siedzi w Rzymie, J. wróciła do rodziców, do Wrocławia. O, może E.! Dzwonię do niej i okazuje się, że pojechała do swojego rodzinnego Poznania. Pytam ją zatem jak się bawi, a ona odpowiada, że beznadziejnie, bo wszyscy z Poznania gdzieś wyjechali. To samo u mnie – mówię. Chwilę później przeżuwając makaron w knajpie, w której było pusto jak na Google+, stwierdziłam ze smutkiem, że trudno, może wieczorem coś się uda.
Musiało się udać, bo przecież miałam dwie darmowe wejściówki na koncert! Dobrze byłoby pójść z jakimś kolegą, ale chwilę później przypominam sobie, że K. dziko imprezuje w Londynie, M. trenuje w ten weekend wakeboarding (swoją drogą wielu znajomych się w to wkręciło), I. umiera na kaca, a P. jest non stop zajęty pracą. Poszłam sama i to było bardzo smutne. Wracając postanowiłam zrobić szybką rundkę po Placu Zbawiciela, gdzie w Warszawskiej, Charlotte i Planie B. zawsze się znajdzie chociażby kilku dalszych znajomych. Wszędzie byli ludzie, lecz w porównaniu z normalną frekwencją tych miejsc, to tak jakby po śródmiejskiej kostce brukowej hulała sobie ta krzaczasta kula z westernów.
Wreszcie udało mi się złapać zapracowanego P., który należy do grona moich najbliższych przyjaciół i zjeść z nim dziś obiad. Zaczęliśmy się zastanawiać co mogą zrobić osoby, które nagle w trakcie wakacji (i nie tylko), znajomych mają jedynie na Facebooku. Jak już wcześniej ustalił Michał Fal, wychodzenie samemu na miasto to obciach, rezerwowanie w restauracji pojedynczego stolika to trauma, a samotne chadzanie do kina jest domeną dziwaków (przynajmniej dla ogółu). Zaczęliśmy się zatem nawet zastanawiać nad klubem Wakacyjnych Wyrzutków, którzy będą się spotykać razem i dzięki temu znajdzie się dla nich okazja, by poznać nowych ludzi i miejsca. Będzie to alternatywa dla osób, które nie są samotne z wyboru, ale z przypadku. Wszystko świetnie, tylko że niewielu ludzi przyznaje się do takiego problemu. Oprócz mnie oczywiście, która żeby było zabawniej, zrobiła to w ogólnopolskim serwisie internetowym.