Andrzej Biernat, szef łódzkiej Platformy jest typowany na przyszłego ministra sportu. Na razie wybiera się na wakacje, podczas których zamierza uprawiać swój ulubiony sport – pływanie. Ale za sprawą żony wybiera się też w góry. Do wyboru miejsca podchodzi praktycznie, nie ideologicznie – jedzie tam, gdzie będą dobre warunki.
Zanim został pan politykiem pracował pan między innymi na basenie. Musiał pan w czasie wakacji wykorzystywać umiejętności z tej pracy?
Andrzej Biernat: Nie pracowałem jako ratownik, tylko kierowałem basenem, więc praca mi się nie przydała. Ale przydała mi się umiejętność pływania. Już jako dziecko uwielbiałem pływać, sporo pływałem i dzięki temu mogłem w kilku sytuacjach pomóc. Wielokrotnie zdarzało mi się ratować osoby mające kłopot w wodzie.
Rozumiem więc, że wakacje raczej nad wodą, niż w górach.
Różnie z tym bywa. Żona i ja preferujemy trochę inne formy wypoczynku. Bardzo intensywnie uprawiamy, czy raczej uprawialiśmy w poprzednich latach, trekking. Ale wybieramy się też nad morze. Zazwyczaj staramy się dzielić wakacje na dwie tury – jedna nadmorska, pływacka, a druga trekkingowa. Wszyscy w rodzinie lubimy czynny wypoczynek.
Nie przeszkadza panu tłok na plaży? Mnie to zawsze odrzuca.
Też wolę jak jest luz, wybieram miejsca, gdzie jest spokojniej. Nadmiar turystów nie pozwala mi dobrze wypocząć. Dlatego staram się wybrać miejsca mniej dostępne.
A w wodzie pan się kąpie czy pływa?
(śmiech) Pływam, zdecydowanie pływam. Przynajmniej trzy razy dziennie po 50-60 minut. Pływając, nie mocząc się w wodzie.
Sporo.
Jeżeli tylko czas pozwala, to staram się pływać w ciągu roku, żeby utrzymać formę.
Rodzinę też pan zaraził pływaniem?
Dzieci mi się udało. Pływają świetnie. Ale żony mi się nie udało przekonać. Ona lubi się popluskać w ciepłej wodzie.
A tej ciepłej wody szuka pan w Polsce czy za granicą?
Różnie to bywa. Staramy się jeździć tam, gdzie są przyjazne plaże, dobre warunki.
Janusz Palikot ma swoje jezioro. Zapraszał pana jak był jeszcze w PO?