Od kilku dni trwa krytyka LOT-u. Za to, że zlikwidował darmowe posiłki w samolotach. Pasażerowie twierdzą, że to znacznie obniża jakość usług i jest prostą drogą do stracenia klientów. Ale LOT, wbrew pozorom, nie ma innego wyjścia. Oszczędza, na czym może. I tak naprawdę polski przewoźnik jest w sytuacji konfliktu tragicznego: może jedynie wybrać mniejsze zło. Wieszanie na nim psów niczemu nie pomoże.
Zlikwidowanie darmowych posiłków w klasie ekonomicznej wiele osób uznało za ostateczny znak upadku LOT-u. Na pokładach maszyn rodzimego przewoźnika dostaniemy teraz już tylko niegazowaną wodę i słodką przekąskę (małego batonika). Inne rzeczy: słodycze czy posiłki, można kupić. Ceny są dość przystępne: od 8 do 15 złotych. Oczywiście, na krótkich i średnich dystansach, bo na długich (i w klasie biznes) jedzenie wciąż będzie za darmo. Choć, jak napisał europoseł SLD Marek Siwiec, LOT powinien i tak się wstydzić.
Pasażerowie mogą narzekać na brak darmowego jedzenia w klasie ekonomicznej, ale powinni się do tego przyzwyczaić. Tak naprawdę wiele europejskich linii lotniczych stosuje taką politykę już od dawna. W Swiss na krótkich dystansach dostaje się napój i ciastko. W Locie – batonika i wodę. Różnica jest, ale niewielka.
LOT nie oszczędza tylko na pasażerach
Obecny prezes spółki Sebastian Mikosz podkreśla, że jeśli chodzi o jedzenie, to LOT wzoruje się na amerykańskich liniach. I faktycznie, tam również od dawna catering w klasie ekonomicznej jest płatny, a rozwiązanie się sprawdza. Jak by tego było mało, ta zmiana była jednym z warunków zgody Komisji Europejskiej na pomoc finansową od państwa – albo oszczędności i wsparcie, albo brak oszczędności i brak wsparcia. Prezes Mikosz z pieniędzy państwowych wolałby nie korzystać i robi wszystko, by spółka sama z siebie zaczęła być rentowna, ale przecież musi zabezpieczać się na przyszłość.
Zmian w Locie nie należy więc aż tak demonizować. Owszem, darmowe posiłki na krótkich i średnich dystansach zostały zniesione. Ich jakość, co wskazują pasażerowie, pozostawia czasem wiele do życzenia. Ale patrząc po komentarzach z ostatniego tygodnia, lecący z LOT-em nie mieli takich problemów, jak jeden z naszych Czytelników na trasie do Moskwy. Najprawdopodobniej była to jednorazowa wpadka, jakich – niestety – sporo w każdych liniach.
Pasażerowie powinni pamiętać, że LOT nie robi tego, by wypłacić prezesowi wielką pensję, ale utrzymać się przy życiu. Nam może się wydawać, że linie mogły ciąć wydatki gdzie indziej, ale i tak już tną, gdzie się da. Na paliwie, liczbie połączeń i etatach – zlikwidowanych zostanie 500 miejsc pracy. LOT nie miał do wyboru dobrego albo złego rozwiązania – mógł tylko wybrać mniejsze zło.
LOT = tanie linie?
Czy tym samym nasz przewoźnik nie zamienia się w tanie linie? Prezes Mikosz twierdzi w wypowiedziach, że nie. Sam fakt usunięcia darmowych posiłków jeszcze nic nie znaczy. Nadal bowiem LOT dowiezie nas na najlepsze lotnisko, nadal też zapewni, że polecimy, nawet jeśli na pokładzie będzie siedem osób. No i nie musimy dodatkowo płacić za bagaż oraz wiele innych udogodnień. A przy rosnących dodatkowych opłatach w tanich liniach często okazuje się, że z LOT-em może być równie tanio.
Lecę Lufthansą. Na pewno?
Oczywiście, zawsze można powiedzieć: nie będę płacił, wybieram Lufthansę/Swiss/jakiekolwiek inne linie. Można to zrobić, ale najpierw warto sprawdzić, czy z LOT-em tak czy inaczej nie wyjdzie taniej. Sprawdzając połączenia (na oficjalnych stronach, na loty w jedną i w dwie strony na europejskich trasach do 90 i do 120 minut) tak, żeby koszty były jak najniższe, okazało się, że z LOT-em, nawet płacąc za jedzenie, może być taniej.
Wszystko zależy od godziny i długości lotu, ale na kilku połączeniach (np. Warszawa – Wiedeń), szczególnie w jedną stronę, ceny LOT-u były tańsze, niż konkurencji. Różnica potrafiła wynosić nawet kilkaset złotych. Lufthansa oferowała np. tańszy o 200 złotych lot, ale z przesiadką, trwający nawet 3-4 godziny dłużej. Wówczas się okazuje, że lepiej dopłacić za jedzenie na pokładzie, niż zjeść "za darmo", ale płacąc drożej za bilet albo tracąc kilka godzin.
Kampania mogła być... bardziej szczera
Można też, jak Marek Siwiec, wściekać się, że na jedzenie pieniędzy nie ma, a na kampanię są. Ale jak zapewniał Sebastian Mikosz, została ona zrealizowana w miarę tanio. Cóż, niestety – ale jakoś reklamować się trzeba. Firma ma przewidziany budżet na marketing i trudno, by nagle przestała reklamować usługi, szczególnie w przypadku tak dużych zmian. A nawet zakładając, że pieniądze na kampanię nie zostałyby wydane, tylko przeznaczone na catering, to na ile mogłyby starczyć? Miesiąc, dwa, pięć? A potem i tak darmowe posiłki trzeba by zlikwidować.
Kampanią LOT ma przynajmniej szansę dotrzeć do tych klientów, którzy stawiają na usługi jakości premium i nie żałują pieniędzy na bilety – a to przecież oni, a nie fani tanich linii, głownie podróżują LOT-em.
W zasadzie jedyny grzech naszych linii polega na tym, że w kampanii zabrakło szczerości. Można było powiedzieć wprost: jest kryzys, mamy problemy, szukamy drogi, by optymalnie zapewnić jak najwyższą jakość usług, a przy tym nie zbankrutować. Musimy ciąć, ale wszystko po to, żeby za kilka lat wrócić na prostą i oferować tak samo wysoką jakość lotów, jak jeszcze kilka lat temu. Tego zdecydowanie zabrakło.
Zmiany szokują? Nie powinny
Niemniej, na LOT można się zżymać, można wieszać psy, ale trzeba powiedzieć sobie szczerze: to nie są zmiany, które specjalnie szokują. Inne linie europejskie, również te w sojuszu Star Alliance, także mają płatne posiłki. Być może jakość darmowych przekąsek jest w nich nieco wyższa, ale one nie walczą z widmem bankructwa. I tak, to wina kolejnych zarządów LOT-u, że dopuszczały do sytuacji gigantycznego zadłużenia, ale teraz czasu cofnąć się nie da i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba zaakceptować fakt, że LOT robi wszystko, by wrócić na prostą.
Co więcej, są to zmiany konieczne, by ratować linie. Plan restrukturyzacji, zaprezentowany przez spółkę, jest dość sensowny: szuka oszczędności bez drastycznej utraty jakości, proponuje pasażerom usprawnienia (mobilne aplikacje do zakupu biletów), a do tego stara się zarobić w źródłach innych, niż same loty – np. Leasingując samoloty. Pomijając fakt, że restrukturyzacji wymagała Komisja Europejska, to LOT stał przed konfliktem tragicznym: zwolnić pracowników i nieco zmniejszyć jakość usługi na krótszych lotach, czy dalej popadać w finansowe tarapaty.
Bankructwo? Dla Polski lepiej nie
Druga opcja, zarówno dla LOT-u, jak i jego właściciela – Skarbu Państwa – raczej nie wchodzi w grę. Szczerze mówiąc, polscy pasażerowie też opcji bankructwa naszego przewoźnika nie powinni uwzględniać. Na przykładzie linii Malev na Węgrzech widać, że utrata narodowych linii skutkuje znacznym spadkiem znaczenia całego kraju w lotnictwie. Spada tam liczba połączeń i ich jakość, a miejsce "normalnych" przewoźników zajmują tanie linie, które potem mogą dyktować warunki i za średnie usługi pobierać spore opłaty. Dla państwa więc istotne jest, by LOT dalej funkcjonował.
Pasażerowie zaś niech chociaż spróbują zrozumieć, że rodzimy przewoźnik robi wszystko, co może, by utrzymać się przy życiu. To już nie jest walka o zysk, to walka o przetrwanie. Które dla nas powinno być tak samo ważne, co dla prezesa Mikosza. Tak jak więc LOT nie był do końca szczery w komunikacji z pasażerami i z jego kampanii mogło wynikać, że nadchodzi nowe i nowe będzie super, tak my mówimy szczerze: super nie będzie jeszcze przez jakiś czas.
To, niestety, cena, jaką musimy zapłacić – za to, żeby nie stać się lotniczymi peryferiami Europy.
Wczoraj leciałem z Warszawy do Lwowa. Bilet w klasie turystycznej, w obie strony, kosztował 1500zł. Samolot był pełny. Miałem okazję na własne oczy przekonać się, jak wyglądają środki oszczędnościowe wprowadzone przez zarząd firmy. Otóż w cenie biletu pasażer otrzymuje szklankę wody (niegazowanej) i batonik "Prince Polo" (najmniejszy jaki istnieje). Jeśli chce sobie kupić coś innego do jedzenia lub picia musi wydać od 15zł w górę.
Było mi głupio, gdy patrzyłem na zdziwione twarze pasażerów, w większości obcokrajowców, bo do takiego dziadostwa nikt się jeszcze nie przyzwyczaił. Ale, pomyślałem sobie, jeśli ma to pomóc firmie…? CZYTAJ WIĘCEJ