Szef jednej z tanich linii, znany z kontrowersyjnego podejścia do biznesu, stwierdził ostatnio w wywiadzie, że zła opinia tylko przysparza mu klientów. I bilety się sprzedają. - Nie mamy żadnej strategii marki. Chcemy tylko dużo zarabiać i tanio sprzedawać – zdradza M.O. Prezesa nie interesuje, czy klienci będą zadowoleni, dopóki firma będzie zarabiać. Czyli oblicze tanich linii, którego nie znaliście.
Nazwy linii ani nazwiska prezesa wymieniać nie będziemy – skoro nie potrzebuje reklamy, a złe opinie tylko zwiększają dochody jego firmy. Warto jednak wiedzieć, zanim udamy się w tani lot, o tym, że prezesa tych linii absolutnie nie obchodzi, czy będziemy zadowoleni. A dając mu dominację w Europie – o której zresztą prezes M.O. marzy – możemy już zacząć się przygotowywać na to, że jeszcze trochę i naprawdę dopłacimy za korzystanie z toalety na pokładzie przy lotach krótszych niż godzinę.
Ważne, żeby mówili
Na szczęście, za korzystanie z toalet w samolotach tych linii nie trzeba korzystać, jeszcze. Taka plotka pojawiała się już kilkakrotnie, ale prezes zaprzecza, jakoby firma faktycznie miała taki plan.
Doniesienia te bawią go, bo jak mówi: - Opłaty za toalety są wciąż numerem jeden z historii, które co jakiś czas pojawiają się w prasie. To prezent dla nas. Nigdy tego nie robiliśmy, ale temat co 3-4 miesiące wypływa w mediach społecznościowych, tradycyjne media go podchwytują i ktoś pisze o tym historię. Negatywny przekaz generuje tak dużo darmowego przekazu, że sprzedajemy dzięki temu więcej biletów.
Szef firmy stwierdza w tym samym wywiadzie, że w zasadzie złe opinie przyjmuje tak samo dobrze, co pozytywne, jeśli tylko przynoszą mu dochody. Zapytany o to, czy taka ilość negatywów nie sprawi, że klienci się zniechęcą i przestaną latać jego liniami i wpłynie to na strategię marki, M.O. stwierdza: "Nie mamy żadnej strategii marki. Chcemy tylko dużo zarabiać i tanio sprzedawać".
Prawie jak Virgin
Prezes podkreśla, że taka strategia sprawdza się już od 29 lat. Nie korzysta więc z pomocy agencji marketingowych, które uważa za bezużyteczne i "wciskające tandetę". Jako przykład innych linii, które postępują podobnie, podaje Virgin Richarda Bransona.
Niestety, do Bransona prezesowi O. Wciąż jest daleko. Virgin bowiem stworzyły wokół siebie niesamowitą otoczkę, a sam Branson jest postacią znaną, szanowaną i lubianą. Trudno powiedzieć to o M.O., którego łagodnie określa się jako "kontrowersyjnego". O. Wielokrotnie już mówił bowiem, że w zasadzie zadowolenie klientów go niezbyt interesuje.
Hejt ich nie obchodzi
To, niestety, groźne oblicze tanich linii. W zasadzie niemal co roku podnoszą one opłaty za bagaż. Klienci nie protestują, bo wciąż wydaje im się, że jest taniej, niż u konkurencji. Bilety faktycznie można tam kupić za grosze, a potem dopłacić razy kilka. Jak się nie dopłaci, to można stracić jeszcze więcej, bo owe linie – gdy pasażer nie dopełni jakiegoś obowiązku – ściągają z niego spore pieniądze.
Jak z kobiety, która nie wydrukowała kart boardingowych i musiała zapłacić 300 euro. Oczywiście, to była jej wina, że ich nie wydrukowała, ale 300 euro wydaje się absurdalną za to ceną. Jej prostest wobec linii poparło wówczas ponad pół miliona osób. Taki manifest nie zrobił na liniach wrażenia. Konsekwnetnie bowiem realizują one politykę ignorowania tego, co dzieje się w świecie elektronicznym. Firma nie chce "tracić czasu i energii na odpowiadanie idiotycznym blogerom".
Płać za wszystko!
Takiemu podejściu nie należy się dziwić, bo hejtu na owe linie w internecie nie brakuje. Głównie w komentarzach i opiniach o lotach. W nich użytkownicy często zaznaczają, że "nigdy więcej" i wolą konkurencję. Jest też strona wykazująca wszystkie wpadki przewoźnika. Na Facebooku istnieją liczne profile o nienawiści do tych linii.
W związku z tym, linie mogą wprowadzać kolejne opłaty i minimalizować jakość usługi bez oglądania się na klientów. Niedawno firma ta zapowiedziała, że być może nawet każe płacić za bagaż podręczny. Nic dziwnego – wyczerpali już bowiem większość możliwości nakładania opłat i oszczędzania. Na przykład wydłużono czas lotów, by zaoszczędzić na paliwie. Innym absurdalnym pomysłem było wprowadzenie miejsc stojących na krótkich trasach. W 2012 roku z kolei linie wprowadziły dodatkowe opłaty przy płaceniu kartą.
Oczywiście, tanie linie muszą na czymś zarabiać, chociaż warto przy tym dodać, że pobierają też – nie bezpośrednio – spore dotacje od lotnisk. Miasta płacą im de facto za utrzymywanie połączeń. I w przypadku opisywanej firmy, według raportu Air Scoop, aż 20 proc. jej dochodów pochodzi właśnie z takich dopłat. Zdarza się, że takie finansowanie jest nielegalne i wówczas sprawa trafia przed Komisję Europejską. Ale liniom i tak się to opłaca – bo sprawy trwają długo, w przypadku niekorzystnego wyroku firma się odwołuje i przeciąga. A nawet jeśli dostanie karę, to jest to kropla w morzu dochodów. Linie nie mają też oporów przed tym, by z lotnisk, które nie chcą dopłacać, po prostu się wycofywać – tak było m.in. W Granadzie w 2010 roku.
Najlepsi na rynku?
I, niestety, taka taktyka się sprawdza. Nie na wszystkich rynkach, ale nie da się ukryć, że linie kierowane przez M.O. Z roku na rok radzą sobie coraz lepiej, jeśli chodzi o liczbę przewozów i klientów. Również w Polsce. Zarówno w 2012 roku, jak i w I kwartale 2013, opisywana firma była liderem na naszym lotniczym rynku. I chociaż różnice między nią, a drugimi tanimi liniami (3. miejsce, za LOT-em) wyniosły raptem kilkaset tysięcy klientów, to jednak sukcesu nie da się nie zauważyć.
Monopol na tanie bilety
Pytanie tylko: jak długo jeszcze taka strategia może podziałać? Ile lat jeszcze firma wytrzyma negatywne opinie? Jej prezes twierdzi, że niskie ceny wystarczą na lata – o wizerunek nie trzeba dbać. Ale jeden z ekspertów z lotniska Chopina w Warszawie mówi nam anonimowo: - Kilka, kilkanaście lat, tyle mogą wytrzymać. Obecnie są na szczycie, to prawda, ale inne linie oferują konkurencyjne ceny. Klienci coraz częściej orientują się, że mogą polecieć tak samo tanio, ale jeśli o czymś zapomną albo nie dopilnują, to nie czeka ich kara wysokości kilkuset euro.
Mój rozmówca podkreśla, że jeśli te linie zaczną dominować w Europie, to może dojść do tego, że zaczną dyktować zupełnie inne warunki – i wtedy okaże się, że tanio było do czasu, ale jakość niekoniecznie się poprawia. - Bo jeśli dla nich liczy się tylko kasa, czego nie ukrywają, to po co mieliby robić coś dla klientów? A jak zdominują połączenia krótkodystansowe, do czego dążą, to chociażby na terenie Europy będą mogli dowolnie podnosić ceny – przestrzega nasz rozmówca. I przypomina, że zanim kupimy niewiarygodnie tani bilet, warto sprawdzić, za co jeszcze trzeba dopłacić – bo może się okazać, że u konkurencji jest jednak, w ogólnym rozrachunku, taniej.
Warto też pamiętać, że nawet najmniejszy błąd w tych liniach może nas kosztować nie tylko kilkaset euro, ale też sporo nerwów. Wszak jak mówi motto firmy: "To linie lotnicze z dużym poczuciem humoru, jeśli go nie masz, to twój problem, a nie nasz".